Wreszcie poczułem,
jak to jest być umarłym. Odebrałem sobie życie, tym samym popełniając grzech
przeciwko rasy ludzkiej, krzywdząc rodzinę, przyjaciół oraz odbiorców moich
dzieł. Ale wszystko straciło znaczenie, kiedy zostałem przepuszczony przez
ciepłe, wszechogarniające światło. Lekko zawahałem się przy przestępowaniu
jasności, lecz nie było już odwrotu.
Zrozumiałem, co
przeżył ojciec, Signe oraz wszyscy ci, którzy opuścili ziemię lub czyściec. To
jak doznanie prawdziwego szczęścia, połączone z odpoczynkiem w czystej,
miękkiej pościeli.
Po przejściu
niebiańskiej bramy usłyszałem spokojny szum morza. Pod podeszwami stóp miałem
drobny, nagrzany słońcem piach. Wystarczył jeden rzut okiem na rozpościerający
się widok. W oddali majaczyła piękna, odnowiona latarnia morska, a skalistą
część wybrzeża zajmowały leniwe mewy, kręcące małymi łebkami we wszystkie
strony.
Skierowałem
spojrzenie na znajomą ścieżkę, a później lekkie wzgórze…
Domek był jeszcze
piękniejszy, niż bym się spodziewał. W oknach wisiały śnieżnobiałe firany, a
różnorodne kwiaty obwodziły cały budynek. Ruszyłem pewnym krokiem ku werandzie,
ostatni kawałek dystansu pokonując biegiem.
Miałem wrażenie, że
moje serce znów zabiło, gdy ujrzałem siedzącą na schodkach Elise. Przez moment
wpatrywaliśmy się w siebie, niepewni i jednocześnie uradowani ponownym
spotkaniem.
Ona, która zmieniła
całe życie pewnego duńskiego pisarza…
W ciemnoniebieskich
oczach błysnęły łzy. Dziewczyna zerwała się z miejsca, a ja ledwo zdążyłem
wyciągnąć ramiona. Spodziewałem się, że trafię na pustą przestrzeń, w końcu
oboje byliśmy duchami. Jakże głęboki przeżyłem szok, kiedy prawdziwie doznałem
dotyku Elise. Nieco innego, bardziej ulotnego, ale jednak mogliśmy nacieszyć
się fizycznością…
Wokół nas rozbłysła
złota aura. Aura anioła…
Ciepłymi dłońmi
wodziliśmy po swoich twarzach, ramionach i plecach. Łaknąłem pocałunków oraz
pieszczot, a skoro Bóg zgodził się, byśmy zostali razem w tej wieczności…
– Czekałam na
ciebie – wyszeptała Elise, drżąc delikatnie. – Przykro mi…
Otarłem kciukami
jej zarumienione policzki.
– Nie czuj się
winna. Od samego przebudzenia pragnąłem tylko jednego. Przytulić cię i nigdy
nie wypuszczać z objęć. – Uśmiechnąłem się. – Wiem, że mi wybaczą –
powiedziałem, myśląc o mamie, Norze oraz siostrzenicy. – Zawsze będę nad nimi
czuwać, a kiedyś… - urwałem, czując niemiły ucisk w gardle.
– Kiedyś wyjdziesz
im na powitanie – dokończyła posmutniała Elise.
Skinąłem głową.
– Jesteś piękna i
promienna. – Złożyłem na ustach blondynki pocałunek.
– A ty przystojny i
wspaniały – zaśmiała się perliście. – Chodźmy już do domu, akurat upiekłam coś
specjalnego. – Pociągnęła mnie za rękę.
– Upiekłaś? –
zapytałem, zbity z pantałyku.
– Tak. Żółw
zapowiedział wizytę. Ucieszy się, gdy cię zobaczy. On również tęsknił za tobą.
Nie tylko on… Podobno twój tato wpadnie za jakiś czas na partię szachów.
Zobaczysz, będzie miło…
Nie słuchałem już
ukochanej, ogłuszony prawdziwym szczęściem.
Chyba nie chciałbym
wracać na dół.
Nie, skoro
znalazłem się w prawdziwym raju. I miałem nieskończoną ilość czasu na to, aby
się nim nasycić.
~*~