Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

28.

„Przebudzenie”   



Dzień później

– Otworzył oczy… Mamo, on otworzył oczy! (wołanie przepełnione ekscytacją)

– To prawdziwy cud… siostro, doktorze!


– Proszę się jeszcze tak nie cieszyć, często spotykamy osoby w śpiączce, wykazujące podobne…

– Niech lekarze zrobią jakieś badania, cokolwiek!

– Dajmy Christianowi trochę czasu, dobrze? Zobaczymy, co stanie się za kilka dni.

Dwa tygodnie później

– To nie muszą być oznaki przebudzenia, proszę pani. Istnieje jakieś siedem procent szans, że nasze nadzieje się spełnią.

– Ja czuję, że on wraca. Mój kochany synek, moje dziecko…

Miesiąc później

– Braciszku, słyszysz mnie? Oby tak. (śmiech) Przyprowadziłam Madeleine. Bardzo chciałaby ci coś powiedzieć. Zostawię was samych. (odgłos cmoknięcia)

– Wujku, wciąż czekam na bajki. Ciągle o nich pamiętam, ale jeśli obudzisz się za parę lat, to będę się interesować już tylko chłopakami. Tak mówi mamusia. Kłamie, prawda? Wuju, obudź się, proszę. Będę grzeczna. Śniło mi się, że jesteś aniołem. (łkanie). Kocham cię.

Trzy miesiące później

– Piętnasty września, rok dwa tysiące drugi. Godzina czternasta osiemnaście. Pacjent z sali numer osiemnaście budzi się po ponad dwóch latach komy.

– El… Elise… (szept)

– On mówi i mruga. O Boże, on coś powiedział!

– Proszę się odsunąć i zachować ciszę.

– Elise…

– Co? Co on mruczy?

– Chyba powiedział „Elise”. Kim jest Elise?

– Wypadek…

– Skarbie, miałeś wypadek, ale nie było tam żadnej kobiety o tym imieniu.

– Elise… żyje?

– Majaczy.

– Majaczy?! Mój syn właśnie dał oznaki życia, jestem taka szczęśliwa!

– Musi być na razie pod ścisłą obserwacją. Wkrótce odłączymy go od respiratora, niech przyzwyczai się do samodzielnego oddychania.

– Musi dać radę.

– Uprzedzam państwa, że nie wiemy, jakie szkody dokładnie poczyniły urazy głowy. Christian może bardzo powoli wracać do siebie. Równie dobrze może to nastąpić w stosunkowo krótkim okresie. Jeżeli odzyska zmysły, opanuje mowę, jeżeli stanie na nogach… Będzie wręcz doskonale.

*

         Wszystko wokół emanowało nieskazitelną jasnością. Znajdowałem się w jakimś dziwnym stanie, nie odróżniałem jawy od snu ani nocy od dnia. Czułem w oczodołach samoistnie poruszające się gałki. Śmieszne, trochę absurdalne wrażenie. Pustka w głowie i lekkie otępienie niespecjalnie sprzyjały chęci powrotu do rzeczywistości.

Później ze światła zaczęły wydobywać się różnorodne kształty. Rozmazane rzeczy, może jakieś ręce albo rozmyte twarze. Obraz wyostrzał się koszmarnie powoli, ale nie zależało mi na niczym. Musiałem tak trwać w bezruchu jak jakaś kukła i czekać, aż stanie się coś, co oznaczałoby przełom.

Byłem przekonany, że sam nie przyśpieszę tego procesu.

Czasem popadałem w stan drzemki, czasem przyglądałem się bezmyślnie otoczeniu. Dopiero pewnego razu kątem oka ujrzałem pejzaż, ogromny i zamknięty w prostokątnym kształcie. Przedstawiał jedynie nasycony jaskrawością błękit, ozdobiony lekkimi, pierzastymi obłoczkami, wolno spacerującymi po firmamencie.

Bardzo spodobał mi się ten widok. Pomyślałem, że warto żyć choćby dlatego, aby tępo oglądać monotonną harmonię natury i chłonąć zawarte w niej tchnienie spokoju. Dzięki niebu w moim sercu zapłonął płomyk wiary. Zacząłem przypominać sobie pewne krótkie epizody, jednak nie składały się one w spójną, logiczną całość. Pamiętałem głównie jedno: imię „Elise”. I to właśnie wypowiedziałem pierwsze, być może dodając jeszcze inne słowa. Nieważne…

Jakiś czas później kształty nabrały treściwego wyrazu. Odzyskałem część świadomości i osobistej tożsamości. Dokładnie widziałem oblicza znajdujących się wokół osób; część, tak mi się wydawało, skądś znałem. Z poprzedniego życia? Na przykład ta urocza dziewczynka o jasnych, cienkich włoskach i załzawionych oczach. Starszego mężczyzny nie kojarzyłem. Pochylił się nade mną nisko, miotając przenikliwym, cierpliwym spojrzeniem.

Panie Høgh, czy jest pan z nami? – zapytał bardzo głośno oraz wyraźnie. – Proszę mrugnąć, kiwnąć, dać jakikolwiek znak – dodał.

Ale zamiast tego, rozwarłem ołowiane, ciężkie wargi i odparłem okropnie zachrypniętym głosem:

– Tak. – Przez zeschnięte na wiór gardło miałem porządny problem z wydaniem dźwięków. Brzmiałem niczym zawias w zaniedbanych od setek lat drzwi.

Wybuchła wrzawa i ogólne poruszenie. Słyszałem wołania, śmiechy, czyjeś łkanie… Co się działo? Próbowałem poruszyć rękoma, ale natychmiast ogarnęła mnie niemoc.

– Wody, szybko!

– Tylko nie dużo, ludzie, litości…

Ktoś podniósł delikatnie moją głowę i pomógł mi skosztować chłodnej wody. Kilka małych kropli spłynęło wzdłuż przełyku, niosąc ulgę i odrobinę usuwając diabelne pieczenie.

– Dajmy chłopakowi odpocząć – zadecydował człowiek w białym kitlu. Wtedy też sprzeciwiła się niska, posiwiała kobieta.

– Odpoczywał za długo!

Uścisnęła mnie mocno. Odezwały się wtedy zesztywniałe mięśnie…

– Au – jęknąłem. – Mamo…

Mamo? Czy naprawdę to powiedziałem? Spojrzałem w ciemnoniebieskie tęczówki i jakoś tak w głębi duszy wiedziałem, że faktycznie jest moją rodzicielką.

– Wujek się obudził! – pisnęła mała dziewczynka, bez pardonu wskakując na łóżko i oplatając mi paluszkami ramię. Obróciłem wzrok, by móc zerknąć na dziecko. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, kim właściwie jest…

– Madeleine – wyszeptałem. – To ty?

Radośnie przytaknęła, najwyraźniej zadowolona, że wiedziałem, jak się nazywa. Co prawda nieco inny obraz tej słodkiej istoty trzymałem w pamięci…

– Christian. – Przede mną stanęła wysoka, zgrabna kobieta. Przyglądałem się szczegółom jej szczupłej twarzy. Pełny makijaż nie zdołał ukryć drobnych zmarszczek wokół powiek, natomiast cała aura tej postaci aż biła przygnębieniem oraz brakiem energii. – Jestem twoją siostrą…

Drgnąłem niespokojnie, próbując podnieść się. Lekarz natychmiast zainterweniował, zmuszając, żebym spoczął.

– Nora. Nie odbierałaś telefonu – rzekłem z wielkim wyrzutem. – Ignorowałaś, kiedy dzwoniłem – rzuciłem ze złością.

Kobieta cofnęła się, wyraźnie zdezorientowana.

– Jakiego telefonu? – zapytała.

Szarpnąłem wściekle barkami, próbując wejść w pozycję siedzącą.

– Gdzie jest Elise?! GDZIE ELISE?! – ryknąłem, później kompletnie opadając z sił. – Mieliśmy wypadek, powiedzcie, że nic się jej nie stało… – zawodziłem, szukając jakichkolwiek wskazówek we wszystkich otaczających mnie twarzach. Niestety widziałem tylko ogólne rozdarcie i przygnębienie.

– Proszę się uspokoić, panie…

– Gdzie ona jest, do cholery?! – wyrzęziłem, oddychając ciężko.

– Siostro, przynieś środek na uspokojenie. Byle szybko, bo zaraz pacjent dostanie zawału serca i znowu go stracimy.

– Już się robi.

Wzrok zaczął płatać mi figle. Obraz znów począł się rozmazywać, ale wciąż i wciąż powtarzałem to jedno imię, wierząc, że musi ono coś oznaczać. Później poczułem ukłucie w okolicy biodra. Następnie zasnąłem.

*

Zdążyłem wszystko poukładać. Świeżo rozgryzione elementy wystarczyło teraz oprawić w ramę i powiesić na ścianie nad biurkiem. Powoli dochodziłem do sedna sprawy, wspominając majaczące w oddali wydarzenia z Vrist. Każdy inny pomyślałby, że będąc w śpiączce śnił rozległy sen, mający jakieś uzasadnienie w psychologii i ludzkiej, niezmierzonej podświadomości. Jednak ja już rozbiłem skorupę twardego orzecha.  Musiałem jedynie znaleźć sposób na wyjście z kliniki i odnalezienie zwłok… Takie zadanie powierzyła mi Elise, gdy przebywałem w tej części czyśćca, który zajmowała. Poza tym powracał każdy sen i każda wizja, niczym rzucone przed laty bumerangi, odnalezione nagle i niespodziewanie.

Byłem bardzo spokojny. Po tygodniu przestałem rzucać się w łóżku. Dano mi też sporo wolnego czasu. Spędzałem go, patrząc w wielkie okno i sporządzając w myślach swoisty raport. Nie mogłem uwierzyć, że nie spotkam już Elise, że nie czeka gdzieś poza murami kliniki.

Co zrobię, kiedy już pochowam jej ciało i dowiodę, że została brutalnie zamordowana? Zacznę życie na nowo, znajdę miłość marzeń, założę rodzinę?

*

 Kiedy ochłonąłem i całkowicie ucichłem, moja rodzina powiadomiła mnie o tym, co stało się przed śmiercionośnym incydentem na drodze, gdy właściciel nadmorskiej posiadłości zginął, a ja zapadłem w śpiączkę.

– Nie dawano ci szans – mówiła łagodnie Nora. – Specjaliści orzekli, że obrażenia są na tyle duże, że… – tu niepewnie spojrzała w kierunku siedzącej obok mamy - …będziesz w stanie wegetatywnym. Wiesz, roślina. My nigdy nie straciliśmy nadziei. Wierzyliśmy w twoje przebudzenie.

Wiem, że na początku wolałaś, żebym umarł, pomyślałem, widząc drobne zaskoczenie na twarzy matki, szybko zastąpione radością.

– Nora założyła fundację wspierającą rodziny osób w komie – mruknęła, gładząc córkę po plecach.

Moja siostra natychmiast rozpromieniała.

– Tak, mamy już siedzibę! Organizujemy zbiórki, liczne spotkania oraz koncerty charytatywne. Dasz wielką nadzieję tym ludziom, jeśli kiedyś pojawisz się kiedyś na zebraniu. Możemy pokazać im, że nie warto się poddawać.

– Piękne przedsięwzięcie – odpowiedziałem. Potrafiłem już siedzieć i w miarę płynnie poruszać kończynami. Powoli przeżuwałem cienkie plasterki banana, przysłuchując się opowieściom bliskich.

Sala, w której przebywałem, była zapełniona balonami, świeżymi, pachnącymi kwiatami, a na szafkach brakowało już miejsc na kolorowe kartki od przyjaciół oraz wielbicieli. Niektórzy przesyłali nawet listy, zaś czytała je wieczorami mama.

– Nora jest dobrym człowiekiem – przyznała rodzicielka. – Choć dobrze wiesz, synu, że ostrzegałam cię przed podróżą…

– Mamo! – oburzyliśmy się jednocześnie z siostrą. A potem wybuchliśmy szczerym śmiechem. Mimo wszystko dobrze było je widzieć.

– Przy okazji… pamiętasz Signe?

Oczywiście, że tak. Signe była moją wielką miłością, ale koniec końców nie udało nam się stworzyć zdrowego, pozbawionego wszelkich barier związku.

– Zmarła.

– Poważnie…? – wytężyłem słuch, wpatrując się ze smutkiem w siostrę. – Dlaczego?

– Zbyt późno wykryto u niej poważną chorobę. Była w ósmym miesiącu ciąży, na szczęście dziecko odratowano – wyjaśniła.

I wtedy przed oczami mignęła mi scena z Signe, przechodzącą na drugą stronę. Była szczęśliwa i lgnęła do światła, a ja zostałem wtedy w mroku, obserwując czarne, mroczne jezioro. A więc jednak wszystko miało jakiś sens, przesłanie…

– Przykre – odparłem sucho, tłumiąc narastające w środku emocje.

– Racja.

– Co z Madeleine? Nadal siedzi w przedszkolu? – zapytałem, powątpiewająco spoglądając na zegar. Dochodziła trzecia po południu.

Zapadła cisza. Nora i mama znów wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, tym razem przepełnione lękiem oraz obawą. W lot pojąłem, o co chodziło, jednak wolałem, aby same o tym powiedziały.

– Uhm… – siostra opuściła głowę. – Od września rozpoczęła drugą klasę.

– W podstawówce?

– Tak. Teraz ma zajęcia tańca, ale uczęszcza również na rysunek. Z własnej woli. To niezwykle ambitne dziecko – uśmiechnęła się.

Splotłem dłonie, popadając w konsternację.

– Ale… Madeleine ma sześć lat – odrzekłem. – A nie osiem czy dziewięć… Tak, zmieniła się, ale maluchy szybko rosną. To… dziwne.

– Christianie, Madeleine w październiku skończy dziewiąty rok życia. – Nora pochyliła się, chcąc spojrzeć mi w oczy. – Spędziłeś w śpiączce dwadzieścia pięć miesięcy. Jesteś młodym mężczyzną. Nie martw się, dobrze?

Powstrzymałem się od prychnięcia. Nora powiedziała o tym tak, jakbym wylegiwał się przez ponad dwa lata na Majorce z drinkiem w ręce. Prawda była znacznie brutalniejsza.

– Więc jest dwutysięczny drugi? Co zmieniło się w Danii?

– Niewiele. – Pałeczkę przejęła matka. – Wszyscy czekają na twój powrót. Przygotujemy przyjęcie, a kiedy odpoczniesz, może na nowo zaczniesz malować i pisać…?

– Nie mam siły o tym myśleć. – Wlepiłem źrenice w ukochany widok za oknem, wyobrażając sobie Elise.

*

Po serii rehabilitacji, w której tym razem brałem czynny udział i robiłem, co w mojej mocy, by jak najprędzej stanąć na nogi, opiekujący się mną lekarz stwierdził, że potrzebuję słońca oraz świeżego powietrza. Chciano, bym złapał ostatnie z jesiennych promieni. Wokół kliniki rozlegał się park z licznymi alejkami, toteż zasiadłem na wózku i, gdy tylko pojawiła się Nora, wspólnie zjechaliśmy windą na parter.

Na dole czekał umówiony fotoreporter. Nie kaprysiłem przy propozycji udzielenia drobnego wywiadu, choć nie pozwoliłem na wykonanie zdjęcia. Już raz miałem okazję „podziwiać” swoje lustrzane odbicie i był to dość przykry widok. Łóżko i sen uczyniły ze mnie wątłego, słabego i brzydkiego człowieka. Ostatecznie dziennikarz obiecał streścić moje słowa w artykule. Po pożegnaniu wraz z siostrą udaliśmy się na spacer. Jedna z pielęgniarek podarowała koc. Nora, ubrana w ciepły płaszcz, popychała wózek inwalidzki do przodu.

Widok drzew i panująca wokół cisza, naznaczona przyjemnym dla ucha gwizdem ptaków, prawdziwie mnie ożywiły. Oddychałem pełną piersią, nie potrafiąc nasycić się orzeźwiającymi podmuchami ciepławego wietrzyku. Mimo to nie czułem, że żyję i byłem ponury, momentami przygnębiony. Każda próba motywacji i pocieszenia spływały jak woda po kaczce. Współczułem rodzinie oraz przyjaciołom, lecz nie mogłem nic poradzić na własne rozterki, niewątpliwie związane z tym, przez co przeszedłem, będąc w międzyświecie…

Potrzebowałem kogoś, kto uwierzyłby w tę historię i pomógł. Na własną rękę, w obecnym stanie, nie zdziałałbym wiele, a co dopiero mówić o przypadkowym znalezieniu zwłok w miejscu, w którym fizycznie nigdy nie przebywałem?

Akurat staliśmy blisko małego bajorka. Nora rzucała kawałki chleba łakomym kaczkom.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – zacząłem. Wiedziałem, że nie będzie to łatwa rozmowa.

Siostra odrzuciła włosy na bok i usiadła na ławce obok.

– Wal.

– Nasz tato nie żyje. Na sto procent – wypaliłem, obserwując reakcję kobiety. Rozchyliła wargi i uniosła brwi, będąc najwyraźniej w szoku. Złote promyki słońca  nieco tuszowały ogólne oszołomienie.

– Co powiedziałeś? – spytała.

Potarłem kciukami skronie, czując nadpływającą falę bólu głowy. Postanowiłem być bezpośredni i nie owijać bezsensownie w bawełnę, skoro zamierzałem wyznać Norze całą prawdę. To ona musiała być łącznikiem.

– Widziałem jego śmierć. Będąc w śpiączce trafiłem… tak jakby trafiłem do Vrist i…

– Zaraz, zaraz. Ty tak na poważnie? – Nora wpadła w drobne zdenerwowanie. Twardo stąpała po ziemi i w zasadzie była realistką. Lecz skoro założyła z dobroci serca fundację, musiała wierzyć w coś głębszego, aniżeli suche, niezbite fakty.

– Wysłuchaj. To bardzo skomplikowane i długo walczyłem ze sobą, aby zdecydować, że to właśnie tobie pragnę powierzyć tę tajemnicę. Jeśli stwierdzisz, że oszalałem – twoja sprawa. Wiedz jednak, iż nie odezwę się do ciebie już ani razu, a swoje i tak udowodnię, a co więcej – nagłośnię na całe Królestwo.

Tą przemową wbiłem siostrę w ziemię.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek przejdę pięć metrów bez pomocy. Musisz uwierzyć w każde słowo, które zaraz padnie z moich ust, zrozumiałaś?

W oczach Nory pojawiły się łzy.

– Ty także powinieneś o czymś wiedzieć.

– Co? – Złapałem rękę siostry i lekko potrząsnąłem nią.

Zawahała się, ale ostatecznie odetchnęła głośno i wyrzekła:

– Przez większość czasu Madeleine miała koszmary. Widziała różne rzeczy. Jedną z nich było zatonięcie Christianory. Nigdy nie mówiliśmy małej o tej łajbie. Co to wszystko oznacza?

Tym razem to ja zostałem dotknięty do żywego. Czułem, że właśnie wkroczyłem w trudny etap rozwiązywania zagadek.

*