„Źrenice”
Nie wiedziałem, jak
określić dziewczynę jednym słowem. Przywodziła na myśl boginię, wraz ze
wszystkimi jej świętymi atutami: niepojętym pięknem, eterycznością, zwiewnością
i całą resztą zalet, które nie zostały jeszcze do końca odkryte. Pragnąłem
zburzyć dzielący nas mur ubrań i porwać Elise do miłosnego, pełnego uniesień
tańca. Pragnąłem odrzucić na bok wszystkie myśli, wątpliwości, rodzące się
wahania… Poddać się temu, co na chwilę obecną było nieuniknione. Oboje
tęskniliśmy za tak intymną bliskością człowieka. Ona teraz łaknęła dotyku
bardziej niż słów pocieszenia, które ledwo przedzierały się przez kurtynę żalu
do świata. Wtulona, pełna słodkiej, widocznej gołym okiem niewinności, taka
nierozumna, a jednocześnie posiadająca wielkie pokłady siły wewnątrz ducha.
Wyglądała tak, jakby nie do końca rozumiała tego, co działo się wokół, jednak
przyjmowała to, biorąc jeszcze więcej.
Nagle przenieśliśmy
się w ten świat z obrazu, w ten parny klimat, wypełniony żarem, płomieniami
świec i brązami, tulącymi nas w bezpiecznych objęciach. Obiecano nam dyskrecję,
zaprowadzono na łódź dryfującą bezładnie po wodach północnych, rozkołysaną
ruchami dwóch obojętnych na wszystko ciał.
My wśród deszczu,
zamknięci w czterech, ponurych ścianach domu, który zapewne nie spodziewał się
ujrzeć powolnych pieszczot obcych mu ludzi. I te obawy, spowijające umysł
niczym wiotka pajęczyna, one wyparowały, znikły, dając miejsce czystemu,
władczemu pragnieniu, jakie zamknęło mi usta na słowa, a otworzyło na czułości.
To nazywało się zapomnieniem. Odpływaliśmy na głębsze wody, niepozwalające na
ucieczkę, na schłodzenie rozpalonych zmysłów. Musieliśmy przemierzyć cały
ocean, aby znaleźć się już na drugim lądzie, nie utrudniać sprawy, nie
przedłużać jej o jakiekolwiek drobne niepewności.
Nigdy nie
sprecyzowaliśmy wobec siebie uczuć, nie padły też żadne obietnice, ale czułem,
że jest między nami niezwykła nić. Ona kochająca, ja kochający. Trzymałem ją
mocno, słabą i czekającą na pierwszy ruch. Tak samo jak podczas pierwszego
spotkania, wydała się lekkim, pozbawionym ciężaru listkiem. Ściągnęła brwi w
dół i rozchyliła usta, kiedy muskałem wargami jej gładką szyję. Pod ciepłą
skórą łagodnie pulsowała przepływająca coraz szybciej krew. Powieki Elise
drgały szybko, jakby zdumione i dziwiące się całemu zajściu. Oplotła rękoma
moją szyję, przyciskając się jeszcze mocniej, wnikliwiej oraz goręcej. Bez
tchu, z trudem czerpiąc do płuc nową dawkę powietrza.
Cienki jedwab, jaki
wcześniej okrywał niedojrzałe jeszcze ciało, zsunął się na podłogę. Przesunąłem
dłonią wzdłuż pleców dziewczyny, kierując się aż do okrągłych, miękkich
pośladków. Spojrzała na mnie na wpółprzytomnie, wspinając się już po chwili na
palce, aby zaznać pocałunku. Tym razem nie był to prosty gest, a przyjemna, pobudzająca
do działania gra. Nieśmiało wysunęła język spomiędzy zębów, naśladując mnie,
gdy dotknęła nim mojego własnego. Nie potrafiłem oprzeć się tej
obezwładniającej rozkoszy, całkowicie tracąc panowanie nad swobodnie
przepływającymi przez umysł myślami. Nie chwytałem żadnej z nich, nie
przyglądałem się. Liczyła się tylko ona, nikt ani nic więcej.
Byliśmy niezwykle
samolubni, w jednej chwili porzucając za sobą wszystko. Z każdą kolejną sekundą
dzielący nas mur stawał w coraz większych płomieniach żądz obojga, sypiąc się
na drobny proch. Wśród popiołów, wśród znanego i nieznanego, pragnęliśmy tego
zaznać. Tego, co było łatwo dostępne, wystarczyło jedynie sięgnąć po to i
złapać w nierozerwalnym uścisku.
Mogłem żałować
później, mogłem czynić sobie wyrzuty sumienia… Z tej łodzi nie było ucieczki.
Wokół sunęła tylko mroźna woda, przez którą albo przepłynąłbym z trudem, albo
powrócił, jako kochanek marnotrawny, do ogrzewających, kobiecych ramion Elise.
Całą sobą chłonęła tę ulotną, namiętną chwilę. Gdyby tylko powiedziała słowo,
puściłbym ją na wolność, jak motyla, którego złapałem w dzieciństwie i zaraz
później uwolniłem, zachwycając się osiadłym na opuszkach, złotym pyłkiem. Ale
ona milczała, wyrażając tym samym niemą zgodę, zapuszczając się na zawiłe
ścieżki cielesności. Przeżywała uniesienie, gdy z niepohamowaną łapczywością
poznawałem jej ciało. I smakiem, i dotykiem, i wzrokiem… Uśmiechała się
niewyraźnie, pożądliwa, oczekująca jeszcze większej ekstazy. Jej wolna wola
była jak opadły na dłoń płatek śniegu – rozpływająca się pod wpływem ludzkiego
ciepła. Krucha, niewyraźna, pozostająca niemal cały czas w ukryciu. Czuła to po
raz pierwszy w życiu, zagłębiała się do cna we własne doznania, tak samo
bezwstydna jak i struchlała. Ciągnąłem ją za sobą w tę ciemność, w tę błogą
erotyczność, jak w noc gwieździstą, która zaprasza do synchronizacji duszy z
czarnym, upstrzonym nieboskłonem.
Chciałem czekać
dłużej, ale tęsknota wybuchła niespodziewanie. I znalazło się tam znacznie
więcej przewyższających pragnienie uczuć. Jakieś dziwne współczucie, związane z
przynależnością dziewczyny do tak nieciekawej społeczności, a nawet z ciążącą u
jej nóg chorobą; jakaś przelotna miłość, utwardzająca się wraz z czasem,
błądząca od jasności do mroku.
– Elise –
wychrypiałem, zdumiony brzmieniem własnego głosu. – Nie musisz… nie musimy. –
Walczyłem jeszcze o jej dobro, o ostatnie, decydujące słowo. Spojrzałem na tę
dobrą, bladą, nieco zarumienioną twarzyczkę, pokraśniałą od wszystkich tych
silnych emocji. Oddychając ciężko, wetknęła rozwichrzone kosmyki włosów za
uszy.
– Dlaczego? –
zapytała szeptem. Położyła ręce na mojej klatce piersiowej i zaczęła powoli
rozpinać guziki flanelowej koszuli. – Czułam, że dasz mi wybór. Ale ja go nie
chcę. – Otworzyła szeroko oczy, jakby zszokowana swoimi słowami. Po uporaniu
się z ostatnim zapięciem, samodzielnie zdjąłem ubranie i cisnąłem nim gdzieś w
kąt.
– Na pewno? –
Upewniłem się, wodząc wzrokiem po najdyskretniejszych zakamarkach dziewczyny.
– Tak, Christianie…
– Pociągnęła mnie ku sobie i zamknęła w lwim uścisku. – Chodź.
Wystarczyło to
jedno „chodź” do przekroczenia granicy. Źrenice młodej kobiety powiedziały
wszystko. Powiększone, zakrywające niemal całe tęczówki, przywodziły na myśl
dwa czarne księżyce w pełni, dwie studnie, pochłaniające w całości, kiedy tylko
się weń zajrzało. Ogromne źrenice, jak u narkomanki, upojonej cudownymi
właściwościami zdradliwej, często śmiercionośnej używki. Ale miłość fizyczna
była za darmo, nie zabijała.
Zalegliśmy na
salonowej kanapie, na której jeszcze nie tak dawno pozowała z wyraźnym
znudzeniem Elise, co rusz poprawiająca obolałe przedramiona. Poły szkarłatnej
narzuty opadły mi na plecy, lecz nie przejąłem się tym, zajęty obcałowywaniem
wystających obojczyków dziewczyny. Ona sama wplotła palce w moje włosy i
delikatnie ciągnęła je w chwilach uniesienia. Drżała, wciąż z zamkniętymi
oczyma, jakby oddalała się do własnych wyobrażeń, albo jakby była zbyt
przepojona tym miłosnym narkotykiem. Jej ciało zdawało się być gładkie i matowe
jednocześnie, natomiast moje potniało od ciągle buchających fal gorąca, lepkie
oraz śliskie.
Jeszcze dzień
wcześniej nie pomyślałbym, że w ten sposób będę dotykać Elise. Śmiało,
bezwstydnie, w jakiś sposób szczęśliwy za uzyskaną wcześniej zgodę. Ciasna
powierzchnia złożonej sofy nie przeszkadzała żadnemu z nas. Splecieni ze sobą,
mogliśmy tak trwać przez długie godziny, chłonąc każdym centymetrem, każdą
komórką, tę bliskość, pierwszą, niepoukładaną, ale wspaniałą. Ona rwała do
nieprzerwanych pieszczot niczym ćma do światła żarówki. Nie dawała sobie nawet
małego momentu na odpoczynek, pogrążając się jeszcze bardziej w swojej
zachłanności. Jeśli na początku była bierna, teraz sama zapoczątkowała cykl
gorących, mokrych pocałunków. Urozmaicała je, wbijając krótko przycięte
paznokcie w moje barki. Chowałem małe piersi dziewczyny w dłoniach, zauważając,
że między nimi ma kilka brązowych pieprzyków, ozdabiających jeszcze bardziej
pokryty licznymi blizenkami tułów.
Kochałem ją…
Świadomość ta wżynała się bezboleśnie w każde kolejne doznanie, mniejsze lub
większe. Chciałem istnieć dla niej zawsze i wszędzie, być tym, który obroni ją
przed wszelkim złem. Ta historia przypominała książkowy romans, była jak wyśniona,
obszyta nićmi fantastyki opowieść prosto znad Morza Północnego, gdzie pewien niespełniony
artysta odnalazł klątwę, prawdę, grozę i tajemniczą kobietę, która zawładnęła
jego niedługim, pełnym zawirowań życiem.
Nagle Elise jęknęła
cicho.
– Jestem tu –
szepnąłem, otwierając oczy, aby na nią popatrzeć. – Coś nie tak? – spytałem,
lekko zaniepokojony.
Blondynka spojrzała
gdzieś w kierunku sufitu. Nikły uśmiech rozciągnął jej zaczerwienione od
gwałtownych pocałunków wargi. Zwilżyła usta językiem.
– Nie – odparła
nieco słabym głosem. – Mam w sobie ogień, to takie obce. – Dotknęła podbrzusza
i pomasowała miejsce, które rzekomo lizały płomienie podniecenia.
– Ugaśmy go. – Potarłem
nosem policzek dziewczyny. Jeszcze niedawno zdobiły go szramy po zgrzycie z
matką. Teraz pozostały tam tylko maleńkie strupki.
– Ty też to odczuwasz?
– Elise przełknęła głośno. Naraz zarumieniła się, zapewne uzmysławiając sobie
bezmyślność tego pytania. Odwróciła głowę w bok, nagle zgaszona, spłoszona,
wycofująca się gry. Ochłonęła, a jej zwężone źrenice krzyczały „nie, nie, to
zaszło za daleko!”. Sam zdałem sobie sprawę z tego, że zapada wieczór. W
salonie zrobiło się ciemniej. Czułem nasze serca, które biły równocześnie.
Nie chciałem
kończyć. Nie teraz. Począłem obsypywać drobnymi całusami dziewczynę. Zawarłem w
nich czułość, ale i pośpiech. Pośpiech i obawa, iż oto tracę tę szansę, a sama
Elise wymyka się spomiędzy palców jak wcześniej pędzel lub materiał. Jej
nieobecny wzrok mówił sam za siebie.
– Zrozumiem, jeśli…
– Nie dokończyłem, przytłoczony własnym egoizmem. Kim bym był, gdybym
wykorzystał tę niewinną dziewczynę? I tak sprawiłbym jej mnóstwo bólu podczas
samego aktu, skoro najpewniej nie posiadała żadnego doświadczenia. Zsunąłem się
powoli z kanapy i pozbierałem z podłogi wszystkie rzeczy. Nie mogłem zebrać sił,
aby spojrzeć na blondynkę. Później usłyszałem zgrzyt sprężyn, oznaczający
najwyraźniej, że powróciła do pozycji siedzącej.
Musiała być
wyprostowana niczym struna, wlepiająca w niedoszłego kochanka zadziwione
spojrzenie. Poruszenie zaciskało się na moim gardle, ale postanowiłem być
wyrozumiały i dobry, jak zawsze zresztą. Przyzwyczajałem się już do myśli, że
Elise rychło opuści budynek i brzegiem morza powróci do rybackiej chaty.
I tak oboje
pozostaniemy niespełnieni. Ona być może ucieszy się, że zyskała ciut praktyki,
choć tam nie wydarzyło się jeszcze nic oprócz kilku bardziej namiętnych
dotknięć i romantycznych pocałunków.
Nie, to było wiele.
Na resztę był przecież czas.
Gdy emocje sięgają
zenitu, człowiek liczy, że wbiegnie za metę i dostanie to, czego oczekiwał. W
pewnym momencie to, co powinno być owiane subtelną mgłą namiętności, stało się
u mnie chęcią zaspokojenia naturalnych potrzeb, bez względu na drugą osobę.
Nie, ona zasługiwała na coś znacznie lepszego. Nie powinienem być jej pierwszym
partnerem. I to też zamierzałem jej powiedzieć, jednak po odwróceniu się do
Elise, ta pierwsza zabrała głos.
– Zostaw to,
Christianie. Przepraszam, jeśli dałam ci złe znaki… – powiedziała zduszonym
tonem. Machnąłem ręką.
– Nie, to bardzo
dobrze, że nie doszło do zbliżenia – odrzekłem lekko, choć kruszyłem się w
środku. Mur wstawał żyw z popiołów.
- Ale ja chciałam.
Chcę – wyznała ze zwykłą dla siebie dziecinną szczerością.
– Co? – Usiadłem
obok dziewczyny, ujmując jej delikatną, drżącą dłoń. – Elise, może tak wcale
nie powinno być. Może tak naprawdę wcale nie jesteś gotowa, a ja muszę to
uszanować i ostatecznie…
– To trochę mnie
przeraża, ale nie chcę być odtrącona. – Zbliżyła się nieznacznie, jakby chciała
się wtulić. Westchnąłem przeciągle, zastanawiając się, jak postąpić. Jeszcze
niedawno chciałem tego, a teraz próbowałem wyperswadować nam obojgu pomysł na wspólne
spędzenie nocy.
Za oknami tymczasem
zmierzchało. Przebywaliśmy w półmroku, a zgęstniała wcześniej atmosfera zelżała
i poczułem autentyczne zimno, jednak koszulę narzuciłem na nagie plecy
blondynki.
– Zapalę światło. –
Wstałem i podszedłem do ściany, na której wisiał włącznik.
– Nie, czekaj! –
Elise zerwała się, otulając ciało przydużym ubraniem, w którym wyglądała jak w
worku. – Może zapalimy świece? – zapytała.
Nie uśmiechało mi
się siedzieć przy marnych płomyczkach, ale wzruszyłem ramionami i udałem się do
kuchni na poszukiwania. Po otworzeniu jednej z szuflad usłyszałem kroki na
schodach, a raczej odgłos przypominający biegnięcie.
Wetknąłem kilka
białych świec pod pachę i zerknąłem na korytarz w kierunku czarnych stopni.
– Elise? –
zawołałem. Ostatnimi czasy nie przepadałem za ciemnością. Nie w tej mrocznej,
nadmorskiej posiadłości. Z lekką obawą wszedłem na pierwsze piętro. Drzwi od
sypialni były uchylone. Wstąpiłem do pomieszczenia, czując w powietrzu
delikatny zapach dziewczyny. Rozstawiłem świeczki na stolikach nocnych i
pochyliłem się, aby zapalić długie knoty. Nagle zostałem objęty przez słabe
ręce i lekko podniesiony do pionu.
– El… – nie
dokończyłem.
Zamknęła mi usta
pocałunkiem, a później pchnęła na łóżko. Opadłem wśród miękką pościel niczym
martwa kukiełka, prędzej zszokowany niż zachwycony napadem dziewczyny. Ludzie
powiadają, że miłość fizyczna jest jak mały kawałek nieba, lecz nie do końca pragnąłem
ponownego rozbudzania zmysłów.
Gdybym tylko odtrącił
ją i posłał do domu, aby z powrotem stała się tą bezbronną, niechcianą przez
świat dziewczynką… Być może postąpiłbym lepiej.
– Nie mów nic,
Christianie – poprosiła. Dostrzegłem w blasku świec, że jej oczy lśnią od
wzbierających się łez.
Więc nie mówiłem
nic ani też nie przegnałem Elise. Wszystko toczyło się szybciej niż poprzednio,
a uśpione żądze pod wpływem dotyku dziewczyny ocknęły się, atakując z jeszcze
większą siłą. Opuściliśmy umysły i oddaliśmy się sobie w pełni, otoczeni
jedynie ciepłą poświatą ognia. Błądziliśmy dłońmi i ustami gdzie popadnie,
sycąc się tym tak chciwie, jakbyśmy spędzali razem pierwszy, a zarazem ostatni
wieczór. W pył starły się wszelkie granice. Wiekowa, obyczajowa, moralna.
Wkrótce odnalazła pas moich spodni. Była niecierpliwa, była stęskniona. Nie
myślałem już właściwie o niczym, bo gdybym pozwolił sobie na jakiekolwiek
myśli, zawahałbym się po raz setny.
Później zamknęliśmy
pod powiekami nasze powiększone źrenice. Źrenice,
które wirowały jak karuzela.
~*~
Nad ranem zebrała
rzeczy i odeszła bez pożegnania. Nie spałem już, przypominając sobie wydarzenia
z ostatniej nocy jak obejrzany kiedyś film. Odnosiłem wrażenie, że śniłem
jedynie przesiąknięty erotyzmem sen. Było już po. Odebrałem niewinność Elise,
jednak nie czułem z tego powodu dumy, a tylko bezbrzeżny wstyd.
Ułożyłem się na
plecach, słuchając tykania naściennego zegara i licząc uderzenia wskazówek.
Dopadło mnie osowienie.
Kilka pchnięć
sprawiło jej duży ból. Tak jak myślałem, cierpiała, choć nie dawała tego po
sobie poznać. A potem zwinęła się w kłębek na skrawku posłania, milcząca i
nieszczęśliwa. Najpewniej zawiedziona, gdyż spodziewała się przyjemności, a
otrzymała jeszcze więcej udręki. A ja nic o tym nie napomknąłem…
Kiedy zasnęła,
zmęczona pochlipywaniem, zacząłem głaskać jej plecy.
– Jestem przy tobie
– szeptałem uspokajająco.
A później sam
opadłem w objęcia Morfeusza, zatroskany i przygnębiony. Nie każda historia
miłosna kończyła się szczęśliwym uśmiechem obojga kochanków tuż po wspólnych
chwilach uniesień. Chciałem jak najszybciej zapalić, za karę wyznaczyć sobie
pochłonięcie głęboko do płuc szkodliwej nikotyny. Naraz jednak nadeszła myśl,
że wcale nie posiadam papierosów. Wyszedłem na balkon, aby uspokoić rozedrgane
nerwy.
Powitała mnie
rześka bryza, zwiastująca ładny dzień. Przez dłuższy moment patrzyłem na starą
latarnię morską, dopełniającą krajobraz swą upiornością. Być może Żółw potrafiłby
na jakiś czas zająć moje myśli czymś, co nie wiązałoby się z minionymi
wydarzeniami? Po krótkim zastanowieniu zdecydowałem, że właściwie nie powinienem
zakłócać spokoju starszego człowieka bez powodu. Musiałem wypić kawę, zrobić
porządki w domu i zabrać się do pracy.
I spróbować
strząsnąć z siebie dreszcze obrzydzenia. Właśnie to czułem. Nieznanego
pochodzenia wstręt oraz dołując wyrzuty sumienia. Nie dziwiłbym się, gdybym już
nigdy więcej nie ujrzał Elise.
Ale miała powrócić.
Po miłość i bliskość, jakie dawałem jej bezinteresownie, prosto z serca.
Zbiegłem po
schodach na dół. Zajrzałem z ciekawości do salonu, aby upewnić się, że dziewczyna
nie pozostawiła żadnych rzeczy. Musiałem zresztą złożyć farby, uporządkować
pędzle i zwinąć w kostkę czerwony, poturbowany koc.
Nagle mój wzrok
padł na jedną z pustych ścian salonu. Tkwił na niej krwisty, prędko namazany
napis, który czytałem raz za razem, zastygając w bezruchu. Litera po literze,
słowo po słowie. Trzy pełne groźby wyrazy. Włosy zjeżyły mi się na karku.
dokonałeś złego wyboru
~*~