Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

17.

„Źrenice”

 Nie wiedziałem, jak określić dziewczynę jednym słowem. Przywodziła na myśl boginię, wraz ze wszystkimi jej świętymi atutami: niepojętym pięknem, eterycznością, zwiewnością i całą resztą zalet, które nie zostały jeszcze do końca odkryte. Pragnąłem zburzyć dzielący nas mur ubrań i porwać Elise do miłosnego, pełnego uniesień tańca. Pragnąłem odrzucić na bok wszystkie myśli, wątpliwości, rodzące się wahania… Poddać się temu, co na chwilę obecną było nieuniknione. Oboje tęskniliśmy za tak intymną bliskością człowieka. Ona teraz łaknęła dotyku bardziej niż słów pocieszenia, które ledwo przedzierały się przez kurtynę żalu do świata. Wtulona, pełna słodkiej, widocznej gołym okiem niewinności, taka nierozumna, a jednocześnie posiadająca wielkie pokłady siły wewnątrz ducha. Wyglądała tak, jakby nie do końca rozumiała tego, co działo się wokół, jednak przyjmowała to, biorąc jeszcze więcej.

Nagle przenieśliśmy się w ten świat z obrazu, w ten parny klimat, wypełniony żarem, płomieniami świec i brązami, tulącymi nas w bezpiecznych objęciach. Obiecano nam dyskrecję, zaprowadzono na łódź dryfującą bezładnie po wodach północnych, rozkołysaną ruchami dwóch obojętnych na wszystko ciał.

My wśród deszczu, zamknięci w czterech, ponurych ścianach domu, który zapewne nie spodziewał się ujrzeć powolnych pieszczot obcych mu ludzi. I te obawy, spowijające umysł niczym wiotka pajęczyna, one wyparowały, znikły, dając miejsce czystemu, władczemu pragnieniu, jakie zamknęło mi usta na słowa, a otworzyło na czułości. To nazywało się zapomnieniem. Odpływaliśmy na głębsze wody, niepozwalające na ucieczkę, na schłodzenie rozpalonych zmysłów. Musieliśmy przemierzyć cały ocean, aby znaleźć się już na drugim lądzie, nie utrudniać sprawy, nie przedłużać jej o jakiekolwiek drobne niepewności.

Nigdy nie sprecyzowaliśmy wobec siebie uczuć, nie padły też żadne obietnice, ale czułem, że jest między nami niezwykła nić. Ona kochająca, ja kochający. Trzymałem ją mocno, słabą i czekającą na pierwszy ruch. Tak samo jak podczas pierwszego spotkania, wydała się lekkim, pozbawionym ciężaru listkiem. Ściągnęła brwi w dół i rozchyliła usta, kiedy muskałem wargami jej gładką szyję. Pod ciepłą skórą łagodnie pulsowała przepływająca coraz szybciej krew. Powieki Elise drgały szybko, jakby zdumione i dziwiące się całemu zajściu. Oplotła rękoma moją szyję, przyciskając się jeszcze mocniej, wnikliwiej oraz goręcej. Bez tchu, z trudem czerpiąc do płuc nową dawkę powietrza.

Cienki jedwab, jaki wcześniej okrywał niedojrzałe jeszcze ciało, zsunął się na podłogę. Przesunąłem dłonią wzdłuż pleców dziewczyny, kierując się aż do okrągłych, miękkich pośladków. Spojrzała na mnie na wpółprzytomnie, wspinając się już po chwili na palce, aby zaznać pocałunku. Tym razem nie był to prosty gest, a przyjemna, pobudzająca do działania gra. Nieśmiało wysunęła język spomiędzy zębów, naśladując mnie, gdy dotknęła nim mojego własnego. Nie potrafiłem oprzeć się tej obezwładniającej rozkoszy, całkowicie tracąc panowanie nad swobodnie przepływającymi przez umysł myślami. Nie chwytałem żadnej z nich, nie przyglądałem się. Liczyła się tylko ona, nikt ani nic więcej.

Byliśmy niezwykle samolubni, w jednej chwili porzucając za sobą wszystko. Z każdą kolejną sekundą dzielący nas mur stawał w coraz większych płomieniach żądz obojga, sypiąc się na drobny proch. Wśród popiołów, wśród znanego i nieznanego, pragnęliśmy tego zaznać. Tego, co było łatwo dostępne, wystarczyło jedynie sięgnąć po to i złapać w nierozerwalnym uścisku.

Mogłem żałować później, mogłem czynić sobie wyrzuty sumienia… Z tej łodzi nie było ucieczki. Wokół sunęła tylko mroźna woda, przez którą albo przepłynąłbym z trudem, albo powrócił, jako kochanek marnotrawny, do ogrzewających, kobiecych ramion Elise. Całą sobą chłonęła tę ulotną, namiętną chwilę. Gdyby tylko powiedziała słowo, puściłbym ją na wolność, jak motyla, którego złapałem w dzieciństwie i zaraz później uwolniłem, zachwycając się osiadłym na opuszkach, złotym pyłkiem. Ale ona milczała, wyrażając tym samym niemą zgodę, zapuszczając się na zawiłe ścieżki cielesności. Przeżywała uniesienie, gdy z niepohamowaną łapczywością poznawałem jej ciało. I smakiem, i dotykiem, i wzrokiem… Uśmiechała się niewyraźnie, pożądliwa, oczekująca jeszcze większej ekstazy. Jej wolna wola była jak opadły na dłoń płatek śniegu – rozpływająca się pod wpływem ludzkiego ciepła. Krucha, niewyraźna, pozostająca niemal cały czas w ukryciu. Czuła to po raz pierwszy w życiu, zagłębiała się do cna we własne doznania, tak samo bezwstydna jak i struchlała. Ciągnąłem ją za sobą w tę ciemność, w tę błogą erotyczność, jak w noc gwieździstą, która zaprasza do synchronizacji duszy z czarnym, upstrzonym nieboskłonem.

Chciałem czekać dłużej, ale tęsknota wybuchła niespodziewanie. I znalazło się tam znacznie więcej przewyższających pragnienie uczuć. Jakieś dziwne współczucie, związane z przynależnością dziewczyny do tak nieciekawej społeczności, a nawet z ciążącą u jej nóg chorobą; jakaś przelotna miłość, utwardzająca się wraz z czasem, błądząca od jasności do mroku.

– Elise – wychrypiałem, zdumiony brzmieniem własnego głosu. – Nie musisz… nie musimy. – Walczyłem jeszcze o jej dobro, o ostatnie, decydujące słowo. Spojrzałem na tę dobrą, bladą, nieco zarumienioną twarzyczkę, pokraśniałą od wszystkich tych silnych emocji. Oddychając ciężko, wetknęła rozwichrzone kosmyki włosów za uszy.

– Dlaczego? – zapytała szeptem. Położyła ręce na mojej klatce piersiowej i zaczęła powoli rozpinać guziki flanelowej koszuli. – Czułam, że dasz mi wybór. Ale ja go nie chcę. – Otworzyła szeroko oczy, jakby zszokowana swoimi słowami. Po uporaniu się z ostatnim zapięciem, samodzielnie zdjąłem ubranie i cisnąłem nim gdzieś w kąt.

– Na pewno? – Upewniłem się, wodząc wzrokiem po najdyskretniejszych zakamarkach dziewczyny.

– Tak, Christianie… – Pociągnęła mnie ku sobie i zamknęła w lwim uścisku. – Chodź.

Wystarczyło to jedno „chodź” do przekroczenia granicy. Źrenice młodej kobiety powiedziały wszystko. Powiększone, zakrywające niemal całe tęczówki, przywodziły na myśl dwa czarne księżyce w pełni, dwie studnie, pochłaniające w całości, kiedy tylko się weń zajrzało. Ogromne źrenice, jak u narkomanki, upojonej cudownymi właściwościami zdradliwej, często śmiercionośnej używki. Ale miłość fizyczna była za darmo, nie zabijała.

Zalegliśmy na salonowej kanapie, na której jeszcze nie tak dawno pozowała z wyraźnym znudzeniem Elise, co rusz poprawiająca obolałe przedramiona. Poły szkarłatnej narzuty opadły mi na plecy, lecz nie przejąłem się tym, zajęty obcałowywaniem wystających obojczyków dziewczyny. Ona sama wplotła palce w moje włosy i delikatnie ciągnęła je w chwilach uniesienia. Drżała, wciąż z zamkniętymi oczyma, jakby oddalała się do własnych wyobrażeń, albo jakby była zbyt przepojona tym miłosnym narkotykiem. Jej ciało zdawało się być gładkie i matowe jednocześnie, natomiast moje potniało od ciągle buchających fal gorąca, lepkie oraz śliskie.

Jeszcze dzień wcześniej nie pomyślałbym, że w ten sposób będę dotykać Elise. Śmiało, bezwstydnie, w jakiś sposób szczęśliwy za uzyskaną wcześniej zgodę. Ciasna powierzchnia złożonej sofy nie przeszkadzała żadnemu z nas. Splecieni ze sobą, mogliśmy tak trwać przez długie godziny, chłonąc każdym centymetrem, każdą komórką, tę bliskość, pierwszą, niepoukładaną, ale wspaniałą. Ona rwała do nieprzerwanych pieszczot niczym ćma do światła żarówki. Nie dawała sobie nawet małego momentu na odpoczynek, pogrążając się jeszcze bardziej w swojej zachłanności. Jeśli na początku była bierna, teraz sama zapoczątkowała cykl gorących, mokrych pocałunków. Urozmaicała je, wbijając krótko przycięte paznokcie w moje barki. Chowałem małe piersi dziewczyny w dłoniach, zauważając, że między nimi ma kilka brązowych pieprzyków, ozdabiających jeszcze bardziej pokryty licznymi blizenkami tułów.

Kochałem ją… Świadomość ta wżynała się bezboleśnie w każde kolejne doznanie, mniejsze lub większe. Chciałem istnieć dla niej zawsze i wszędzie, być tym, który obroni ją przed wszelkim złem. Ta historia przypominała książkowy romans, była jak wyśniona, obszyta nićmi fantastyki opowieść prosto znad Morza Północnego, gdzie pewien niespełniony artysta odnalazł klątwę, prawdę, grozę i tajemniczą kobietę, która zawładnęła jego niedługim, pełnym zawirowań życiem.

Nagle Elise jęknęła cicho.

– Jestem tu – szepnąłem, otwierając oczy, aby na nią popatrzeć. – Coś nie tak? – spytałem, lekko zaniepokojony.

Blondynka spojrzała gdzieś w kierunku sufitu. Nikły uśmiech rozciągnął jej zaczerwienione od gwałtownych pocałunków wargi. Zwilżyła usta językiem.

– Nie – odparła nieco słabym głosem. – Mam w sobie ogień, to takie obce. – Dotknęła podbrzusza i pomasowała miejsce, które rzekomo lizały płomienie podniecenia.

– Ugaśmy go. – Potarłem nosem policzek dziewczyny. Jeszcze niedawno zdobiły go szramy po zgrzycie z matką. Teraz pozostały tam tylko maleńkie strupki.

– Ty też to odczuwasz? – Elise przełknęła głośno. Naraz zarumieniła się, zapewne uzmysławiając sobie bezmyślność tego pytania. Odwróciła głowę w bok, nagle zgaszona, spłoszona, wycofująca się gry. Ochłonęła, a jej zwężone źrenice krzyczały „nie, nie, to zaszło za daleko!”. Sam zdałem sobie sprawę z tego, że zapada wieczór. W salonie zrobiło się ciemniej. Czułem nasze serca, które biły równocześnie.

Nie chciałem kończyć. Nie teraz. Począłem obsypywać drobnymi całusami dziewczynę. Zawarłem w nich czułość, ale i pośpiech. Pośpiech i obawa, iż oto tracę tę szansę, a sama Elise wymyka się spomiędzy palców jak wcześniej pędzel lub materiał. Jej nieobecny wzrok mówił sam za siebie.

– Zrozumiem, jeśli… – Nie dokończyłem, przytłoczony własnym egoizmem. Kim bym był, gdybym wykorzystał tę niewinną dziewczynę? I tak sprawiłbym jej mnóstwo bólu podczas samego aktu, skoro najpewniej nie posiadała żadnego doświadczenia. Zsunąłem się powoli z kanapy i pozbierałem z podłogi wszystkie rzeczy. Nie mogłem zebrać sił, aby spojrzeć na blondynkę. Później usłyszałem zgrzyt sprężyn, oznaczający najwyraźniej, że powróciła do pozycji siedzącej.

Musiała być wyprostowana niczym struna, wlepiająca w niedoszłego kochanka zadziwione spojrzenie. Poruszenie zaciskało się na moim gardle, ale postanowiłem być wyrozumiały i dobry, jak zawsze zresztą. Przyzwyczajałem się już do myśli, że Elise rychło opuści budynek i brzegiem morza powróci do rybackiej chaty.

I tak oboje pozostaniemy niespełnieni. Ona być może ucieszy się, że zyskała ciut praktyki, choć tam nie wydarzyło się jeszcze nic oprócz kilku bardziej namiętnych dotknięć i romantycznych pocałunków.

Nie, to było wiele. Na resztę był przecież czas.

Gdy emocje sięgają zenitu, człowiek liczy, że wbiegnie za metę i dostanie to, czego oczekiwał. W pewnym momencie to, co powinno być owiane subtelną mgłą namiętności, stało się u mnie chęcią zaspokojenia naturalnych potrzeb, bez względu na drugą osobę. Nie, ona zasługiwała na coś znacznie lepszego. Nie powinienem być jej pierwszym partnerem. I to też zamierzałem jej powiedzieć, jednak po odwróceniu się do Elise, ta pierwsza zabrała głos.

– Zostaw to, Christianie. Przepraszam, jeśli dałam ci złe znaki… – powiedziała zduszonym tonem. Machnąłem ręką.

– Nie, to bardzo dobrze, że nie doszło do zbliżenia – odrzekłem lekko, choć kruszyłem się w środku. Mur wstawał żyw z popiołów.

- Ale ja chciałam. Chcę – wyznała ze zwykłą dla siebie dziecinną szczerością.

– Co? – Usiadłem obok dziewczyny, ujmując jej delikatną, drżącą dłoń. – Elise, może tak wcale nie powinno być. Może tak naprawdę wcale nie jesteś gotowa, a ja muszę to uszanować i ostatecznie…

– To trochę mnie przeraża, ale nie chcę być odtrącona. – Zbliżyła się nieznacznie, jakby chciała się wtulić. Westchnąłem przeciągle, zastanawiając się, jak postąpić. Jeszcze niedawno chciałem tego, a teraz próbowałem wyperswadować nam obojgu pomysł na wspólne spędzenie nocy.

Za oknami tymczasem zmierzchało. Przebywaliśmy w półmroku, a zgęstniała wcześniej atmosfera zelżała i poczułem autentyczne zimno, jednak koszulę narzuciłem na nagie plecy blondynki.

– Zapalę światło. – Wstałem i podszedłem do ściany, na której wisiał włącznik.

– Nie, czekaj! – Elise zerwała się, otulając ciało przydużym ubraniem, w którym wyglądała jak w worku. – Może zapalimy świece? – zapytała.

Nie uśmiechało mi się siedzieć przy marnych płomyczkach, ale wzruszyłem ramionami i udałem się do kuchni na poszukiwania. Po otworzeniu jednej z szuflad usłyszałem kroki na schodach, a raczej odgłos przypominający biegnięcie.

Wetknąłem kilka białych świec pod pachę i zerknąłem na korytarz w kierunku czarnych stopni.

– Elise? – zawołałem. Ostatnimi czasy nie przepadałem za ciemnością. Nie w tej mrocznej, nadmorskiej posiadłości. Z lekką obawą wszedłem na pierwsze piętro. Drzwi od sypialni były uchylone. Wstąpiłem do pomieszczenia, czując w powietrzu delikatny zapach dziewczyny. Rozstawiłem świeczki na stolikach nocnych i pochyliłem się, aby zapalić długie knoty. Nagle zostałem objęty przez słabe ręce i lekko podniesiony do pionu.

– El… – nie dokończyłem.

Zamknęła mi usta pocałunkiem, a później pchnęła na łóżko. Opadłem wśród miękką pościel niczym martwa kukiełka, prędzej zszokowany niż zachwycony napadem dziewczyny. Ludzie powiadają, że miłość fizyczna jest jak mały kawałek nieba, lecz nie do końca pragnąłem ponownego rozbudzania zmysłów.

Gdybym tylko odtrącił ją i posłał do domu, aby z powrotem stała się tą bezbronną, niechcianą przez świat dziewczynką… Być może postąpiłbym lepiej.

– Nie mów nic, Christianie – poprosiła. Dostrzegłem w blasku świec, że jej oczy lśnią od wzbierających się łez.

Więc nie mówiłem nic ani też nie przegnałem Elise. Wszystko toczyło się szybciej niż poprzednio, a uśpione żądze pod wpływem dotyku dziewczyny ocknęły się, atakując z jeszcze większą siłą. Opuściliśmy umysły i oddaliśmy się sobie w pełni, otoczeni jedynie ciepłą poświatą ognia. Błądziliśmy dłońmi i ustami gdzie popadnie, sycąc się tym tak chciwie, jakbyśmy spędzali razem pierwszy, a zarazem ostatni wieczór. W pył starły się wszelkie granice. Wiekowa, obyczajowa, moralna. Wkrótce odnalazła pas moich spodni. Była niecierpliwa, była stęskniona. Nie myślałem już właściwie o niczym, bo gdybym pozwolił sobie na jakiekolwiek myśli, zawahałbym się po raz setny.

Później zamknęliśmy pod powiekami nasze powiększone źrenice. Źrenice, które wirowały jak karuzela.

~*~

Nad ranem zebrała rzeczy i odeszła bez pożegnania. Nie spałem już, przypominając sobie wydarzenia z ostatniej nocy jak obejrzany kiedyś film. Odnosiłem wrażenie, że śniłem jedynie przesiąknięty erotyzmem sen. Było już po. Odebrałem niewinność Elise, jednak nie czułem z tego powodu dumy, a tylko bezbrzeżny wstyd.

Ułożyłem się na plecach, słuchając tykania naściennego zegara i licząc uderzenia wskazówek. Dopadło mnie osowienie.

Kilka pchnięć sprawiło jej duży ból. Tak jak myślałem, cierpiała, choć nie dawała tego po sobie poznać. A potem zwinęła się w kłębek na skrawku posłania, milcząca i nieszczęśliwa. Najpewniej zawiedziona, gdyż spodziewała się przyjemności, a otrzymała jeszcze więcej udręki. A ja nic o tym nie napomknąłem…

Kiedy zasnęła, zmęczona pochlipywaniem, zacząłem głaskać jej plecy.

– Jestem przy tobie – szeptałem uspokajająco.

A później sam opadłem w objęcia Morfeusza, zatroskany i przygnębiony. Nie każda historia miłosna kończyła się szczęśliwym uśmiechem obojga kochanków tuż po wspólnych chwilach uniesień. Chciałem jak najszybciej zapalić, za karę wyznaczyć sobie pochłonięcie głęboko do płuc szkodliwej nikotyny. Naraz jednak nadeszła myśl, że wcale nie posiadam papierosów. Wyszedłem na balkon, aby uspokoić rozedrgane nerwy.

Powitała mnie rześka bryza, zwiastująca ładny dzień. Przez dłuższy moment patrzyłem na starą latarnię morską, dopełniającą krajobraz swą upiornością. Być może Żółw potrafiłby na jakiś czas zająć moje myśli czymś, co nie wiązałoby się z minionymi wydarzeniami? Po krótkim zastanowieniu zdecydowałem, że właściwie nie powinienem zakłócać spokoju starszego człowieka bez powodu. Musiałem wypić kawę, zrobić porządki w domu i zabrać się do pracy.

I spróbować strząsnąć z siebie dreszcze obrzydzenia. Właśnie to czułem. Nieznanego pochodzenia wstręt oraz dołując wyrzuty sumienia. Nie dziwiłbym się, gdybym już nigdy więcej nie ujrzał Elise.

Ale miała powrócić. Po miłość i bliskość, jakie dawałem jej bezinteresownie, prosto z serca.

Zbiegłem po schodach na dół. Zajrzałem z ciekawości do salonu, aby upewnić się, że dziewczyna nie pozostawiła żadnych rzeczy. Musiałem zresztą złożyć farby, uporządkować pędzle i zwinąć w kostkę czerwony, poturbowany koc.

Nagle mój wzrok padł na jedną z pustych ścian salonu. Tkwił na niej krwisty, prędko namazany napis, który czytałem raz za razem, zastygając w bezruchu. Litera po literze, słowo po słowie. Trzy pełne groźby wyrazy. Włosy zjeżyły mi się na karku.

dokonałeś złego wyboru

~*~