Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

15.

„Rozwiane wątpliwości”   

Pozytywka kusiła. Nie porzuciłem jej w kąt jak nudnej, zużytej zabawki. Zajęła miejsce na stoliku znajdującym się w przedpokoju. Mały, stary domek niezbyt zwiewnej baletnicy – brązowe pudełko. Za każdym razem, gdy przeszedłem obok, musiałem zerknąć na tę rzecz, zastanawiając się nad tym, czy nie sprawić, aby porcelanowa tancerka dostała ponowną okazję na swój samotny, jednoosobowy koncert przy akompaniamencie smutnawej melodii. Wtem jednak przypominałem sobie o irytacji, jakiej doznawałem, gdy pozytywka odezwała się ze strychu. Nadal nurtowało mnie pytanie, dlaczego akurat wtedy? Tkwiłem w tym wszystkim bez ani jednej odpowiedzi, odchodząc od zdrowych zmysłów. Jednak okazja do pogrzebania we wnętrzu szkatułki przyszła prędko w postaci czystej, głębokiej chęci. Nie myśląc o tym, co tak właściwie robię, zabrałem pamiątkę po dawnych właścicielach do szopy przy domku. Zostawiając drzwi otwarte, aby nie odcinać źródła światła, pogrzebałem tu i tam, szukając odpowiednich narzędzi. Pozytywka, wydająca się być niezwykle delikatnym urządzeniem, okazała się toporna i niechętnie przystała na współpracę. Aby dostać się do środka, musiałem wyjąć całą szkarłatną obudowę wraz z baletnicą, na której twarzyczce, maleńkiej i zaklętej na wieczność w jednym tylko wyrazie, tkwił melancholijny uśmiech. Nigdy nie byłem typem majsterkowicza ani tym bardziej złotej rączki, ale to i owo umiałem zrobić. Obiecałem małej, złotowłosej dziewczynce, że jeszcze tego samego dnia zatańczy. Cała konstrukcja okazała się być niezwykle prosta. Delikatnie nałożyłem odrobinę smaru na metalowy grzebień i wypustki, pokręciłem obrotowym wałkiem w tę i we w tę, upewniając się, że nie stawia większego oporu. Zajęcie to stało się dość przyjemne, dlatego grzebałem w tych maleńkich elementach różnymi przyborami, przyglądając się wszystkiemu z osobna przez długie minuty. Chęć wyrzucenia szkatułki wyparowała bezpowrotnie, choć nie mogłem stwierdzić, czemu. W jednej chwili miałem nieprzemożną potrzebę rozbicia jej o skały nad wybrzeżem, teraz opiekowałem się nią czule, zupełnie tak, jakby była to ukochana, zepsuta zabawka mojego dziecka, któremu obiecałem naprawić niewielkie źródło zabaw i radości. Zahipnotyzowanym spojrzeniem wodziłem po pudełku, zapominając niekiedy o wypuszczeniu powietrza z płuc. Dłonie drżały mi z namiętnej, dziwnej ekscytacji, jakiej w głębi duszy kompletnie nie rozumiałem, ale poddawałem się temu uczuciu niczym bezwolny więzień własnego umysłu. Raz po raz tylko odgarniałem włosy, wściekły, że przeszkadzają w pracy, opadając na twarz. W końcu związałem je zieloną recepturką i przy okazji podkasałem rękawy kraciastej, czerwonej koszuli.

Byłem pochłonięty pracą do cna, toteż nie zauważyłem zbliżającej się do komórki Elise. Dopiero kiedy zapukała cichutko w drzwi, wzdrygnąłem się i obróciłem w kierunku dźwięku, odrobinę rozkojarzony. Nie sądziłem, że przyjdzie tak prędko po ostatnim spotkaniu, dość przełomowym i zmieniającym całą tę znajomość w wielką niewiadomą. Tego dnia zaplotła długi warkoczy, przerzucony przez prawe ramię.

– Dzień dobry – powiedziała nieśmiało, spoglądając na koszyk, jaki ściskała mocno w dłoniach. Uśmiechnąłem się.

– Witaj. Co tam nosisz? Znowu patyki? – zapytałem, wycierając ręce o przybrudzoną smugami smaru ścierkę.

Dziewczyna pokręciła prędko głową i uniosła lekko poszewkę, która okrywała kosz. Zauważyłem w nim aromatyczny placek z wyraźnie zaznaczonymi owocami.

– To dla mnie? – Poczułem ukłucie zaskoczenia, ponieważ nie spodziewałem się żadnego podarunku od blondynki.

– W ramach podziękowania za wszystko – odparła, zerkając mi w oczy.

– Nie musisz, przecież wiesz…

– Wiem. Zaniosę to do domu – rzekła. W podskokach pobiegła do mieszkalnego budynku, zostawiając mnie samego. Wróciła dwie minuty później. Przestąpiła próg komórki, choć jakby z lekką obawą, rozglądając się niepewnie wokół. Musiały przerażać ją zwisające z sufitu narzędzia, ostre, pordzewiałe i niekiedy również zakurzone. Stanęła dwa kroki do wyjścia, aby znajdować się blisko drzwi.

Powróciłem do pozytywki, pogwizdując wesoło.

– Nad czym tak ślęczysz? – spytała Elise, przestępując z nogi na nogę.

Lekko zirytowałem się na nią. Czy nie mogła już sobie pójść? Jednak zamiast wyprosić dziewczynę z terenu posiadłości, odsunąłem się na bok, aby pokazać jej szkatułkę. Przełknęła głośno, a potem milczała. Tymczasem ja, nie zwracając na nią większej uwagi, osadziłem obudowę wraz z baletnicą na wydającej dźwięki podstawie, przymocowałem i upewniwszy się, że wszystko jest stabilne, zamknąłem pudełko.

– Zechcesz je otworzyć? – Wskazałem skinięciem głowy na pozytywkę.

– Niekoniecznie – odpowiedziała blondynka, owijając końcówkę warkocza wokół palca.

– Nie podoba ci się? – W moim głosie dosłyszałem odrobinę żalu, tak jakbym był upoważniony do zamartwiania się o cudzą, całkowicie obcą mi rzecz.

– Jest śliczna, ale… - Elise urwała i spuściła wzrok.

Wzruszyłem ramionami, po czym otworzyłem szkatułkę. Tym razem z głębi niej wydobyła się czysta, poruszająca melodia. Była jednostajna, a nie charkotliwa, jak wtedy gdy odnalazłem pozytywkę na strychu. Baletnica obracała się wokół powoli, sięgając obiema rękoma nad czubek własnej główki. Patrzyłem na nią wielce urzeczony i zadowolony z efektów wykonanej pracy. Kiedy muzyka zaczęła powtarzać się trzeci raz z rzędu, zamknąłem pudełko i uniosłem je niezwykle delikatnie. Powędrowałem do domku. Elise sunęła za mną niczym duch, dziwnie pobladła. Wyglądała na zranioną moją obojętnością wobec niej, ponieważ przygryzała nerwowo dolną wargę, marszcząc przy tym cienkie, jasne brwi. Nie wiedziałem, dlaczego nagle zaczęła mi tak bardzo przeszkadzać. W głębi duszy miałem świadomość, że coś jest nie tak, ale ten zewnętrzny Christian pragnął zranić dziewczynę, chciał kazać jej powrócić do swojego biednego domku, do dziwacznej rodziny. Zachciało mi się śmiać. Ledwo stłumiłem szaleńczy chichot, z największym uczuciem wkładając pozytywkę do bagażnika i stawiając za cel oddanie grającej rzeczy Jorgensowi.

Gdy tylko odszedłem od auta, natychmiast otrzeźwiałem, odrzucając niedorzeczne myśli o skrzywdzeniu Elise. Zastanawiałem się, dlaczego jeszcze chwilę temu szkatułka wydała mi się cenna, święta i jedyna w swoim rodzaju. Dlaczego podarowałem dla tego antyku tyle czasu? Spojrzałem na stojącą nieopodal dziewczynę. Jej smutna, jasna twarzyczka na ponów wywołała we mnie sympatię. Wiatr rozwiewał jasne włosy, z cienkiego warkoczyka wydostawały się kolejne ich kosmyki. Podszedłem wolno.

– Przepraszam, jeśli czymś cię zraniłem – powiedziałem skruszony. Machnęła dłonią, jak gdyby chciała odgonić natrętnego owada.

– Mogłam tu nie przychodzić – mruknęła, otulając się ciaśniej narzuconym na ramiona swetrem. – To wszystko wymknęło się spod kontroli i… Nie powinieneś tu nigdy przybywać. – Broda dziewczyny zadrżała. Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem. Niebieskie tęczówki wydały się ciemniejsze niż zwykle.

– O czym ty mówisz, Elise? Czy mogłabyś wreszcie zacząć mówić klarownie, a nie sprawiać, że pojawiają się kolejne zagadki? – spytałem. Gniew znów zaczął wyrywać się żył, szukając dogodnego ujścia. Miałem dość tych tajemnic, ciągłych nieporozumień i chorych domysłów. Tego, co uprzykrzało mi życie, podczas gdy powinienem czerpać z wyjazdu jak najwięcej dobrego. Nie po to wynajmowałem posiadłość nad morzem, aby męczyć się z duchami bezwzględnie minionej przeszłości. Nadal patrzyłem wyczekująco na Elise, mając nadzieję, że lada chwila otworzy usta i wyśpiewa to, co leżało jej na sercu. Ona jednak uparcie milczała, wznosząc oczy ku pochmurnemu, zwiastującemu kolejny deszcz, niebu.

– Jak chcesz – warknąłem. Ruszyłem w kierunku domu.

– Zaczekaj! – zawołała za mną. – Christianie, nie chciałam powiedzieć nic złego, ale sam musisz zrozumieć, że to nie twój świat. – Dramatyczny ton dziewczyny był odrobinę śmieszny. Na nosie poczułem pierwszą kroplę zimnego deszczu. Znów miał spaść, karmiąc ziemię chłodną wodą.

Przeczesałem palcami włosy, ryjąc paznokciami o skórę głowy.

– Mam żałować tego, że cię pocałowałem? Na wszelki wypadek zrobię to po raz drugi, żebyś wreszcie pojęła, jak bardzo obchodzą mnie te twoje światy. – Podbiegłem do niej, złapałem mocno za wiotkie ramiona, zamykając jej ręce w żelaznym uścisku i nie przykuwając uwagi na bolesne spojrzenie blondynki, połączyłem nasze wargi w brutalnym, intensywnym pocałunku. Szybko odpuściłem, zdając sobie sprawę z tego, że zadaję Elise ból. Targały mną sprzeczne emocje, choć najlepszym rozwiązaniem byłaby spokojna, szczera i długa rozmowa. Może faktycznie nie mieliśmy racji bytu.

– Idź, jeśli chcesz, ale nie zjawiaj się tu nigdy więcej. Jestem cierpliwy, dobry chyba też, jednak nie mogę dłużej znosić tej całej mrocznej otoczki Vrist. Nie ułatwiasz zadania, skoro sama się ukrywasz w swojej skorupie. Czy my się dobrze znamy? Czy wiem, jakie masz nazwisko, o czym marzysz, jaki jest twój ulubiony kolor? Nie mówię już o większych sprawach, bo to jest tak szczelnie spowite pajęczyną, że zeschła w kamień i nigdy jej nie rozerwę – mówiłem, nie szczędząc słów. – Zaczynam do ciebie coś… nie, nieważne. – Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka, ucinając samemu sobie dalszy wywód.

Niespodziewanie Elise uśmiechnęła się, ukazując rząd odrobinę nierównych, naturalnie białych zębów.

– Niebieski – odrzekła. – Przecież wiesz.

Dopiero teraz dostrzegłem, że na szyi miała zawiązaną chustkę, którą podarowałem jej kilka dni temu. Dotknęła lekkiego materiału, muskając palcami błękitne fałdki. Odniosłem wrażenie, iż w mgnieniu oka puściła w niepamięć wszystko, co zdarzyło się zaledwie minutę wcześniej. Ogarnęło mnie rozczulenie, jak zawsze, kiedy stawała się taka dziewczęca, bezbronna i przywodząca na myśl niewinną księżniczkę, zamkniętą w świecie zgoła innym od baśniowych krain, przesyconych magią miejsc, gdzie dobro staczało nieustanną walkę ze złem. I zawsze wygrywało to pierwsze, dając dzieciom idealny morał, wskazówkę na życie, która w późniejszych latach pękała, nastawiona na ciężką, przytłaczającą dziecinne mrzonki rzeczywistość. Mimo to chciałem, aby Elise trochę spoważniała, zdecydowała wreszcie, co chce uczynić dalej z tą znajomością. Czekałem na stanowcze tak lub nie, czekałem już dość długo… I nie miałbym nic przeciwko tkwieniu w dalszym zawieszeniu, gdyby nie fakt, że wokół działy się różne dziwne rzeczy, a ponadto serce zaczęło zbyt często kierować myśli do tej sekretnej dziewczyny. Byłem pewien, że ona chce, abym wszystkiego się domyślał, tak po prostu, za pstryknięciem palcami. Nie pomagała, nie pomagała…

– Tego akurat się domyślałem – przyznałem. Nagle pomyślałem o deszczu, który tak bardzo uwielbiała. Dlaczego jeszcze nigdy nie widziałem jej na słońcu, wystawionej wśród złote promienie, lśniącą i piękniejszą niż w szarościach pochmurnej aury?

– Usiądźmy na ławce. I pytaj, o co zechcesz – zdecydowała Elise. Nie do końca wierzyłem w te słowa, ale uległem im. Skryliśmy się przed narastającą nawałnicą pod dachem werandy. Przez chwilę oboje słuchaliśmy niespokojnego szumu morskich fal i bębniących o dom strug ulewy. Nie stykaliśmy się ciałami. Ja zajmowałem jeden koniec ławki, ona drugi.

– Zaczynaj, śmiało – poprosiła dziewczyna, kładąc dłonie na swoich kolanach.

– Czuję się trochę głupio – wyznałem. – Prosisz się o przeprowadzenie wywiadu.

– Daję ci szansę – sprostowała. – To jest coś innego, prawda? Tak mi się przynajmniej wydaje.

Czasem odkrywała zupełnie inne oblicze, różniła się od dziecka, jakie często z niej wychodziło. Pokręciłem głową.

– To powinno się odbyć w inny sposób. Wypłynąć na wierzch z czasem – odpowiedziałem chłodno.

– Ty nie masz czasu, Christianie. – Elise skrzyżowała ręce na piersiach. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę z tego, że według mowy ciała gest ten oznacza odcięcie się od świata, pewien bunt.

– Nie będę tutaj mieszkać wiecznie, to fakt. Pewnego dnia stąd wyjadę. – Na te słowa dziewczyna poruszyła się niespokojnie, lecz wciąż patrzyła w sobie tylko znanym kierunku. – Jest mnóstwo pytań, które mógłbym ci zadać, ale kiedy tak siedzę tutaj, tuż obok ciebie, nie potrafię sformułować nic konkretnego. I… - urwałem gwałtownie, spostrzegając, że Elise nagle zamarła w bezruchu, straszliwie blednąc na twarzy.

Jak w zwolnionym tempie zaczęła się chwiać i była bliska do runięcia w dół, prosto na twarde deski. Machinalnie chwyciłem jej ciało, które stało się dziwnie sztywne. Czułem pod palcami spięte mięśnie, widziałem, że zaciska szczękę z całych sił. Ścięgna jej łabędziej szyi drgały niczym struny skrzypiec, mocno szarpane przez natchnionego muzyka. Nie potrafiła skupić rozbieganego wzroku, a gałki oczne dziewczyny wirowały wokół.

– Elise! – krzyknąłem, zlękniony i przerażony.

Atak? Biedna Elise. Musicie ją zabrać do lekarza, najlepiej do Lemvig.

Serce biło mi niebezpiecznie szybko. Zachowałem jednak zimną krew. Ułożyłem jej kruche, drżące ciało na drewnianej podłodze werandy, wkładając pod głowę zrulowany sweter. Trzymałem ją, nie chcąc, aby się zraniła. Miała atak choroby i nie musiałem być ekspertem, aby stwierdzić epilepsję. Targały nią gwałtowne konwulsje, w kącikach ust dziewczyny zbierała się ślina. Byłem bezradny, tak bardzo bezradny. Mogłem jedynie przyglądać się jej cierpieniu, a nawet nie miałem pojęcia, co czuje, czy jest świadoma tego stanu rzeczy. Choć wolałbym, aby okazało się zupełnie inaczej, przez cały ten czas przemawiałem do niej, tak samo wystraszony, jaki i dogłębnie zaskoczony. Byłem w szoku. Mógłbym pomyśleć o czymkolwiek, ale nie o tej strasznej dolegliwości. Ten widok nie należał do szczególnie przyjemnych, przyprawiał raczej o gęsią skórkę. Współczułem i zarazem błagałem Boga o to, żeby przestała przezywać katusze. Nieczęsto zwracałem się do Niego o coś, ale Elise sama w sobie stawała się czymś świętym. Niepojętym. Siedziałem przy niej, z jednej strony mając nieustający deszcz, a z drugiej pusty, straszny dom. Nie pamiętałem, ile to trwało, lecz po pewnym czasie, który wydawał się trwać godzinami, ciało dziewczyny zaczęło się uspokajać. Kiedy posłyszałem w miarę regularny oddech, pobiegłem do salonu po ciepły pled. Otuliłem nim Elise.

Otworzyła oczy. Wyglądała na wyczerpaną albo niewyspaną.

– Dziękuję za to, że czuwałeś – wyszeptała, ledwie poruszając ustami. Powstrzymywałem łzy. Nie chciałem okazać słabości, podczas gdy ona potrzebowała mojej pomocy bardziej niż ja przekonania o tym, że to wszystko jest jednym, urojonym przez chory umysł snem.

– To nic takiego – odpowiedziałem zachrypniętym głosem, głaskając jej policzki. – Przeniosę cię na kanapę, dobrze?

Skinęła leciutko głową. Podniosłem ją. Miałem wrażenie, że trzymam w ramionach dziecko, a nie dorosłą kobietę. Ułożyłem dziewczynę na miękkim posłaniu. Kiedy usiadłem obok, odnalazła moją dłoń i słabo uścisnęła. Pozwoliłem jej przespać się, ale ciągle kręciłem się w pobliżu. Elise była jak tragiczna bohaterka antycznego dramatu. Dotknięta ubóstwem, chorobą, rodziną, w której istniało pojęcie miłości… Co jeszcze miało wyjść na jaw? Musiałem ukoić zszargane nerwy ostatnimi papierosami. Nie pomogły w rozwiązaniu żadnych problemów, ani też bynajmniej nie sprawiły, że poczułem się lepiej.

Pod wieczór dziewczyna przebudziła się. Przyniosłem dla niej wodę, którą wypiła łapczywie, wyraźnie spragniona. Przysiadłem obok.

– Od jak dawna chorujesz? – spytałem cicho.

– Niedługo – odpowiedziała i oblizała usta. – Przykro mi, że musiałeś to widzieć.

– To mi przykro, Elise – wydusiłem. – Tu potrzeba specjalistycznej opieki medycznej i leków. Nie jestem lekarzem, ale każda nieleczona choroba może prowadzić do śmierci.

– Mnie nic nie może zabić. – Jej usta rozciągnął nikły, przepełniony bólem uśmiech.

– Mówię poważnie. Jeśli twoi rodzice nie są w stanie zagwarantować ci leczenia, sam się tym zajmę.

Blondynka poruszyła się niespokojnie. Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę, kiwając się w przód i w tył.

– Mogę tu zostać na noc? – zapytała. – Proszę, zgódź się, nie chcę wracać do domu.

Zastygłem w bezruchu. Spojrzałem uważnie na Elise, pobieżnie oceniając jej stan. Byłem pewien, że nie da rady przejść tak długiej trasy z powrotem do wioski rybackiej, ale miałem przecież samochód. Nie spodziewałem się takiego pytania. Zgodziłbym się tysiąc razy, gdyby nie obawa, iż przez tę jedną noc nabawi się kolejnych zadrapań oraz siniaków. Westchnąłem.

– Nie wiem, czy mogę na to pozwolić.

Smutne oczy dziewczyny wyrażały niemal błaganie. Ogarnąłem wzrokiem całe oblicze Elise, szczególną uwagę skupiając na drobnych piegach, jakie dodawały jej niezwykłego uroku. Zamrugała szybko powiekami.

– Tato znów wypłynął na głębsze morze, a mama i Liv wyjechały do Vejlby sprzątać domki letniskowe – wyjaśniła. – Boję się być sama.

– Zostawili cię na pastwę losu? A gdybyś dostała atak tam i o coś uderzyła głową? – Nie rozumiałem. Nie mogłem pojąć bezduszności i nieodpowiedzialności tamtych ludzi. Położenie, w jakim się znajdowali, w ogóle ich nie usprawiedliwiało.

Elise zmieszała się.

– Nie na pastwę. Nie do końca. Miałam się opiekować domkiem. Christianie, prawda jest taka, że ja przeczuwałam to. Od wczoraj czułam się niedobrze, dlatego oporządziłam budynki i wokół kur, a potem pozamykałam wszystko i wyruszyłam tutaj. Upiekłam ciasto z zebranymi rankiem jagodami, żebyś nie dziwił się, czemu tak przychodzę z niczym, jakbym… - Przestała mówić i zaczęła szlochać. – Chciałam, abyś był obok, bo wiedziałam, że się mną zaopiekujesz.

Bez słowa przygarnąłem ją do siebie. Tak kruchą, tak stęsknioną bliskości drugiego człowieka i niebywale smutną. Tuliłem jej ciało długo, czule i z miłością. Bo jeśli wcześniej miałem co do tego jakieś wątpliwości, zostały one rozwiane. Bezgranicznie mi ufała, a ja musiałem wcielić się w rolę jej bohatera – stanowczego, dobrego i silnego mężczyzny.

– Już dobrze, już dobrze – szeptałem w jej miękkie, pachnące rumiankiem włosy.

Koniec końców ulokowałem Elise na półpiętrze, z czego oboje byliśmy względnie zadowoleni. Wcześniej jednak zjedliśmy prędko przygotowaną kolację, na którą składał się przepyszny placek dziewczyny, trochę kanapek i herbata z cytryną. Użyczyłem blondynce luźnej koszulki do spania. Po długiej kąpieli zamknęła się w swoim przytulnym pokoiku, którego ja nie używałem. Było mi jakoś raźniej z myślą, że w domu znajduje się jeszcze jedna osoba. Prawdopodobnie dlatego, że ja również nie lubiłem na dłuższą metę samotności. Planowałem nawet w najbliższym czasie odwiedzić na weekend rodzinę.

Przed zaśnięciem jak zwykle wpatrywałem się w otulony mrokiem sufit. Nagle znikąd przypomniałem sobie pewne słowa Liv, jakie nie dawały mi spokoju przez pewną chwilę. Na pozór nie było w nich nic niedorzecznego, ale wzbudzały jakieś podejrzenia, obawy.

Nikt tutaj nie przychodzi, tylko ja opiekuję się tymi zwierzętami.

Nie, oczywiście, że to głupie. Elise musiała zdawać sobie sprawę z tego, że pod nieobecność siostry należy dać kurom pożywienie, wypuścić na powietrze. Co ja sobie znowu w tym umyśle roiłem?

~*~

Obudził mnie cichy zgrzyt drzwi. Kiedy przyzwyczaiłem wzrok do panujących wokół ciemności, ujrzałem w progu smukłą, czarną sylwetkę. Postać zbliżała się powoli, bezgłośnie stąpając po podłodze, stawiając małe, niepewne kroki. Wiedziałem, że to ona. Czasem w krótkim momencie po przebudzeniu ciężko przyswajać informacje z minionego dnia, jednak ja zachowałem wyjątkowo czysty umysł. Przez odsłonięte okno wpadała srebrnawa łuna księżyca w pełni, osiadając teraz gładko na ciele Elise, idealnie łącząc jej wewnętrzny mrok ze światłem nocy.

– Nie możesz spać? – zapytałem szeptem.

Dotykała już kolanami pościeli mojego łóżka. Dostrzegłem wyjątkowo szczupłe uda, a wyżej przydużą koszulkę, pod którą rysował się kształt dwóch niewielkich piersi. Twarz dziewczyny była pozbawiona wszelkiego wyrazu, co odrobinę mnie przeraziło.

– Mogłabym po prostu poleżeć przy tobie? – odpowiedziała pytaniem. – Jest mi bardzo zimno.

Czy zdołałbym odmówić? Przesunąłem się ze środka na lewą stronę i poklepałem miejsce obok. Elise to wystarczyło. Zajęła przestrzeń na samym niemal krańcu własnej połówki. Podarowałem jej część kołdry.

– Przy tobie jest tak ciepło – wymruczała. W tych słowach nie kryło się nic lubieżnego. Odwróciłem się plecami do nocnego gościa, trochę skonsternowany. Jeszcze nigdy, oprócz wspólnego spania z Norą, gdy byliśmy dziećmi, nie dzieliłem w ten sposób posłania z kobietą. Niemniej jednak było w tym coś nowego, zaskakującego. Ciekawiłem się, co mogła myśleć w tej chwili Elise, leżąca na wznak i najpewniej usiłująca spokojnie zasnąć.

Miałem wrażenie, że obok nie ma nikogo. Pod tym delikatnym ciałem nie uginał się materac, nie skrzypiały również sprężyny. Tylko miarowy oddech uświadamiał mnie w tym, iż jednak ktoś tam spoczywał. Wcale nie obcy, wcale nie tak bardzo znajomy. Ktoś pośredni, kogo jeszcze rozgryzam. Ale byliśmy dla siebie. Zawsze. Uzupełnialiśmy się wzajemnie. Jedno wypełniało nieśmiałe pragnienia drugiego.

Ogarniał mnie sen, kiedy usłyszałem jej głos.

– Christianie, czy każdy człowiek potrzebuje miłości?

Przez chwilę zastanawiałem się nad sensowną odpowiedzią.

– Tak. Każdy.

– Więc dlaczego ja czasami czuję się taka martwa w środku?

Jej chłodna dłoń spoczęła na moich plecach.

~*~

Przykro mi, ale większej akcji możecie się spodziewać dopiero w osiemnastym albo w połowie siedemnastego rozdziału. Wszystko dlatego, że w szesnastym mocno skupię się na relacjach Elise i Christiana. Mam nadzieję, że warto poczekać. Kolejna publikacja najpewniej w środę, następna w niedzielę.PS miło, jeśli Chris wydał się trochę obłąkany z tą pozytywką!