„Opętanie”
Gwałtownie
odskoczyłem od starego. Serce uwięzło mi w gardle, a mimo to – wciąż
zaszokowany i roztrzęsiony z przerażenia – cieszyłem się, że latarnik żył. Co
prawda problemy urosły do rangi zagrażających memu istnieniu, natomiast sprawy
nie ułatwiało wejście „tego czegoś” do żółwiowego żołądka. Właśnie dlatego,
wiedziony jakimś pierwotnym instynktem, odsunąłem się od latarnika, zachowując
bezpieczny dystans. Mój Boże, a gdybym wykonał oddech i zło weszłoby… we mnie?
Złapałem drżącymi rękoma strzelbę i przycisnąłem do piersi niczym najcenniejszy
skarb. Nie mierzyłem do Żółwia. Jeszcze nie.
– Na co się gapisz?
– zapytał, po czym splunął krwią.
Jasnoczerwona ciecz
gromadziła się w kącikach jego wąskich, starczych ust. Bałem się o mężczyznę.
Zacząłem traktować go niemal jak przyjaciela – kogoś, kto podejmie nade mną
opiekę w razie potrzeby. Nie chciałem tracić latarnika za nic w świecie. Zanim
odpowiedziałem, musiałem zacisnąć mocno powieki i policzyć do dziesięciu, aby
odrobinę ukoić nadszarpnięte nerwy.
– Nie wiem, jak ci
to powiedzieć – wyszeptałem. W całym domu panowała grobowa cisza, jakbyśmy
znajdowali się na całkowicie innej, pustej planecie, nie zaś w miejscu
położonym nad wybrzeżem morskim. Wody ucichły, mewy odleciały, las
znieruchomiał, czas przemijał w milczeniu.
– Mów – rozkazał. –
Dlaczego siedzę pod ścianą? – Żółw zaczął pocierać nerwowo łysą głowę,
rozglądając się wokół z wyraźną dekoncentracją. W głosie człowieka dosłyszałem
nutę przerażenia. – Gdzie jest… gdzie jest…
– Uspokój się –
poprosiłem, nie mogąc opanować własnego drżącego brzmienia. Z bólem patrzyłem
na latarnika, mimochodem zastanawiając się, jak wpłynie na niego obecność
tajemniczego bytu. A może miałem omamy i tak naprawdę duch znikł? Chciałbym,
żeby tak było…
Jakich słów użyć,
by oświadczyć komuś, że stało się coś bardzo niedobrego?
– Gdzie jest?! –
ryknął starzec. Wybałuszył swe ciemne, dziwnie pobłyskujące oczy. Choć
powinienem pomóc mu wstać, jedynie obserwowałem, jak przyciąga kolana i powoli
dźwiga się do pionu, początkowo używając za wsparcie podłogi. Oddychał ciężko,
mimo że był dość żwawym, starszym panem, który nigdy nie obawiał się wysiłku.
Przywarłem do ściany jeszcze mocniej, a gdy Żółw postawił pierwsze dwa kroki
naprzód, uniosłem strzelbę. Broń palna ciążyła mi w rękach niczym syzyfowy
głaz, jednak mogła okazać się ostateczną pomocą.
– Nie zbliżaj się –
bąknąłem, zwilżając spierzchnięte wargi językiem.
Twarz latarnika
przeszył cień rozczarowania oraz bezsilności. Uniósł obie dłonie w geście
poddania.
– Powiedz, co się
stało – szepnął.
Przeczesałem
palcami włosy, walcząc z nieprzemożnym pragnieniem wyrwania ich ze skóry.
– JASNA CHOLERA! To
coś w ciebie weszło, cholera! – krzyknąłem. – I, do diabła, nie zbliżaj się! –
Czułem w sobie wszystko. Gniew, głęboką nienawiść, żal oraz wściekłość. Uczucia
te napędzała krew, tętniąca w żyłach jak lawa wulkaniczna. Wyczulony na każdy
drobny ruch, byłem pewien, że nie wytrzymam napięcia i oddam strzał. Błagałem
niebiosa, aby Żółw zrobił coś, co upewniłoby mnie, iż zło nie przejęło nad nim
całkowitej kontroli.
Broda mężczyzny
zadrgała.
– Widziałeś to? – zadał
pytanie przyciszonym tonem, przyglądając mi się spod ukosa. Ściągnął rzadkie
brwi ku dołowi, co nadało mu nieco demonicznego wyglądu.
Przytaknąłem, zamaszyście
kiwając głową.
– To coś…
próbowałem to odgonić, ale nie potrafiłem… wybacz mi. – Moim ciałem wstrząsnęły
konwulsje. Ledwo powstrzymałem wymioty na wspomnienie czarnej masy, wsuwającej
się na podobieństwo węża do jamy ustnej latarnika. Załkałem i otarłem oczy
rękawem kurtki.
– Nie, chłopcze.
Duch stworzył iluzję, abyś się nie wahał. – Spojrzał znacząco na strzelbę.
Zwątpiłem. Nie
znałem natury tego miejsca, a tym bardziej poprzedniego właściciela. Żółw mógł
mieć rację, mimo to wciąż stałem jak słup soli, zbyt wystraszony, by spokojnie
odłożyć broń i oddać ją starszemu człowiekowi.
– Skąd wiesz?
Wstrzymałem oddech,
oczekując natychmiastowej, logicznej odpowiedzi. Jednak latarnik uśmiechnął się
w dość tajemniczy sposób, nie zważając na powagę sytuacji. Tak, jakby była ona
fikcyjną grą o milion na pozornie bezludnej wyspie. Później zachichotał, co
sprawiło, że cofnąłem się powoli, mając na uwadze widoczne kątem oka
sypialniane drzwi. W razie nagłego wypadku pozostawało mi jedynie wyskoczenie z
balkonu i perspektywa otwartych złamań nóg. Lepsza niż beznadziejna, pozbawiona
godności śmierć, spowodowana czymś, co czyhało przez długi czas w ukryciu,
oczekując właściwej chwili na atak…
Powróciłem do
niedalekiej przeszłości, zdumiewając się, jakie to było złożone, a zarazem
dokładnie przemyślane. Światło latarni morskiej, mistyczne sny, przechodzące z
kokonu podświadomości na płaszczyznę rzeczywistości, różnorodne dźwięki,
skrzypienie desek, jakby pod ciężarem czyichś stóp, szepty. Nagłe, niespodziewane,
tajemnicze wydarzenia, które miały zrobić jedno. Złamać moją psychikę.
Konstrukcja tych wypadków doprowadziła mnie na skraj wytrzymania. Nie mogłem
nawet uciec, zawołać o pomoc, zrobić czegokolwiek. Popadałem w czysty obłęd.
Żółw zakołysał się
na piętach. Normalnie zdarzało mu się popaść w zadumę, lecz szybko powracał do
swojej dawnej, cynicznej sylwetki.
Nie daj się oprzeć. Jeden niepożądany ruch i usuwasz go
z gry.
Nie mógłbym
strzelić do jedynego we Vrist przyjaciela, nie mając tej parszywej pewności.
Odnosiłem wrażenie, że stoję na lodzie. Warstwa była cienka oraz krucha, a
wzdłuż niej szła nieśpiesznie kra, przecinając na pół zamrożoną wodę. Jeżeli
nie zrobię czegoś w ciągu kilku następnych minut, zatonę.
– Demon odszedł. Na
zawsze – oświadczył latarnik. – Wpłynął i wypłynął…
– Kłamiesz –
syknąłem. – Jest gdzieś w tobie! Nie mydl mi oczu! – Uniosłem broń na wysokość
barków, celując prosto w klatkę piersiową starca.
– Opuść to, nie
zastrzelisz chyba jedynego człowieka, który chce ci pomóc? – Usłyszałem
gardłowy śmiech.
Przez chwilę, małą
i ulotną, omal nie uległem. Trochę przez nieustającą wiarę, trochę przez
nadzieję oraz kurczowe trzymanie się ostatkami sił bezpiecznego lądu. On miał
rację. Nigdy nie skrzywdziłbym w ten sposób drugiej osoby. Powoli obniżałem
rękę, gdy usłyszałem słowo, przekreślające całą otuchę.
– Proszę.
Przypatrzyłem się
odmienionej twarzy latarnika. W świetle dziennym wyglądała nieco inaczej niż w
czerwonym pobrzasku świec, lecz chodziło głównie o dziwne grymasy, jakie
ozdabiały pomarszczone oblicze mężczyzny. Kąciki jego ust podnosiły się, to
znów opadały, natomiast płatki nosa drgały i nadymały się. Wyglądał jak
człowiek zniecierpliwiony albo ktoś, kto walczy z jakąś wewnętrzną potrzebą…
Może to starzec walczył z tajemnym bytem?
Słowa, jakie
wypowiedziałem, ledwo przecisnęły się przez moje zaciśnięte gardło.
– Żółw nie
powiedziałby proszę.
Mężczyzna
rozdziawił z zaskoczenia usta. Powoli wycofywał się ku schodom. Ujrzałem białka
latarnika, zabarwione na czarno. Istota była w nim…
– I co zrobisz?
Zabij to nędzne ciało, a i tak powrócę – wycharczał jakiś nieznajomy głos,
wydostający się z ust Żółwia.
Zgrzytnąłem zębami.
– Nic mu nie rób,
jest niewinny…
– Doprawdy?
Doprawdy uważasz tego mordercę za kogoś niewinnego? – Głos wypowiadający te okrutne
rzeczy był głęboki i straszny, przypominający wychodzący zza grobu zgrzyt.
Czułem, jak moje
kolana miękną. Nie potrafiłem patrzeć dłużej na oczy demona.
– Czego chcesz? Kto
zrobił ci krzywdę? – zapytałem, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Latarnik, a raczej
to, co nim władało, spuścił wzrok, ze świstem wydychając powietrze.
– Za późno,
stanowczo za późno…
– O czym… – nie
dokończyłem.
Doznałem tak
silnego bólu głowy, że mimowolnie wypuściłem strzelbę. Z głośnym trzaskiem
opadła na drewniane panele, a dowodzenie nad nią objął zły Żółw. Przycisnąłem palce do skroni, zataczając się lekko. Świat
wokół zawirował, a wraz z nagłym osłabieniem pojawiły się czarne mroczki,
których nie mogłem odegnać sprzed widoku szybkim mruganiem powiek. Opadłem na
podłogę jak kłoda, nie rozumiejąc, co się dzieje… Przytulony policzkiem do
zakurzonego parkietu, dostrzegłem poprzez mgłę dwie chude nogi latarnika. Więc taki ma być koniec? Pomyślałem.
A później
odleciałem.
~*~
Christian… wróć.
Głośne skrzypnięcie
drzwi wejściowych. Pełne rozpaczy nawoływanie, odbijające się echem od pustych
ścian. Szybkie, zdecydowane kroki na schodach, przeciągłe trzeszczenie desek.
Czuły dotyk chłodnej dłoni, pieszczącej mój kark. Jakaś kobieta przemawiała z
wyraźną trwogą oraz powagą w głosie. Znałem ten głos… Delikatny, smutny i pełen
niewinnej słodyczy. Chciałem otworzyć oczy i zapewnić, że czuję się dobrze, ale
nie potrafiłem wykonać zadania. Zaklinowany we własnym ciele, próbowałem ruszyć
palcami, by dać jakikolwiek znak. Nic z tego. Pozostawało jedynie czekanie oraz
nadzieja, że nie zostanę skrzywdzony…
~*~
– Christianie…
tianie… nie… – Głos znów się powtórzył. Powoli rozwarłem powieki i ujrzałem nad
sobą bladą, zamazaną twarz. Rozpuszczone włosy pochylonej kobiety łaskotały
moje wargi, dlatego odwróciłem lekko głowę, oddychając szybciej. Tym razem
leżałem na plecach, okryty czymś ciepłym oraz przyjemnym.
– Napij się. –
Poczułem przy ustach szkło. Kiedy posmakowałem orzeźwiającej wody, odrobinę
odżyłem. Podparłem się na łokciach i zamrugałem, przywracając ostrość widzenia.
Dostrzegłem obok Elise. Jej śliczną twarz zdobił nikły uśmiech. Zaledwie
nieznaczne uniesienie kącików, a czyniło to dziewczynę piękniejszą niż zwykle.
Rozmasowałem czoło i ująłem rybacką córkę za łokieć. Wzdrygnęła się.
– Dlaczego tu
jesteś? – wychrypiałem. Ostatnimi czasy bardzo przywykłem do tego nienaturalnego
brzmienia, ponieważ na zmianę mdlałem lub zostawałem przez coś raniony.
Później, z powodu wyschniętego gardła, mówiłem z trudem.
Elise wydawała się
nieco przerażona.
– Liv… Liv tu była
– szepnęła. – Chciała, abyś ją zabrał daleko stąd pod pretekstem, że nie powie
o nas rodzicom. – Zaczerwieniła się i opuściła nisko wzrok. – Powróciła szybko,
jeszcze bardziej wściekła. Wiedziałam… to znaczy raczej byś tego nie zrobił,
ale nie byłam pewna. Ona mówiła coś o twoim wyjeździe, ucieczce, śmiała się… Rzuciłam
wszystko i całą drogę tutaj biegłam ile sił w nogach. Myślałam, że mnie
zostawiłeś. – Ujrzałem, jak dwie samotne łzy znaczą ślady na jej policzkach.
– Och. – Schowałem
twarz w dłoniach.
Dlaczego w całej pokręconej
sytuacji zabrakło miejsca na myśl o tej kruchej istocie? Powierzyła mi całe
pokłady zaufania, a ja omal nie uciekłem z Vrist bez słowa. Gdyby nie stłuczenie
kostki, już dawno trafiłbym do Koldingu. I co wtedy? Nie zważając na mocno
zaniedbaną higienę osobistą, przyciągnąłem do siebie dziewczynę i długo trzymałem
ją w ramionach.
– Chciałem. Chciałem
uciec. Dzieje się bardzo źle – mówiłem. – Ten dom skrywa wielkie zło, a ja nie
mam siły do walki. Wyjedź ze mną. Zapewnię ci bezpieczeństwo, schronienie oraz najlepsze
warunki. Wystarczy, że powiesz jedno tak.
– Co? Mam zostawić
tu całe swoje życie? – zapytała Elise. – Christianie, czy ty jesteś chory?
Dlaczego byłeś nieprzytomny? Co ty mówisz?
– Zgódź się. –
Odsunąłem młodą kobietę na długość ramienia, przyglądając się jej blednącemu
obliczu. – W jakiś sposób pokochałem to miejsce, ale również znienawidziłem.
Jeżeli chcesz się stąd wyrwać… Odjedźmy. Na zawsze – błagałem cicho.
Blondynka położyła
palec wskazujący na moich ustach, dając do zrozumienia, abym zamilkł. Później
pokręciła przecząco głową i wstała.
– Nie możesz o to
prosić. Nie odejdę stąd – odparła gorzko, składając koc, którym wcześniej byłem
przykryty. – Jestem potrzebna. Mamie i tacie.
– Rodzice cię biją,
a ty wolisz z nimi zostać? – Nie rozumiałem. Na jedno słowo dziewczyny
spakowałbym do samochodu manatki i wyniósł się z przeklętego Vrist.
Kiedy Elise posłała
mi przepraszające spojrzenie, przypomniałem sobie o ostatnich chwilach przed upadkiem.
Z trudem powstrzymałem szereg przekleństw, cisnących mi się na język. W
popłochu zerwałem się z podłogi, niefortunnie ustawiając uszkodzoną stopę. Nie
przejąwszy się uporczywym rwaniem, zszedłem powoli po schodach, nie zapominając
o złapaniu poręczy. W tym domku czułem się nie tylko intruzem, ale i łatwą
ofiarą. Teraz, kiedy duch odszedł, pomieszczenia na ponów rozbłysły dziennym
światłem, lecz nie straciłem swoich obaw. Musiałem uratować Żółwia. Zrobić
wszystko, żeby nie stała mu się krzywda…
Nie miałem nawet
pomysłu na to, gdzie tajemnicza istota zabrałaby starego latarnika. Wciąż rodziły
się nowe pytania, kolejne zagadki i nadal nie przybywało żadnych odpowiedzi. Zamyślenie
pogłębił dźwięk kropel deszczu, bębniących o szyby. Wyjrzałem przez kuchenne
okno w stronę morskiej latarni, zastanawiając się, czy to tam udał się opętany
Żółw. A może… może wciąż ukrywał się gdzieś w posiadłości lub blisko niej? W
końcu miejsce pierwotnie należało do tamtego mężczyzny, nie pozwoliłby na
oddanie swej ziemi bez walki. Czyżby chodziło jedynie o starca? Opowiadał, że kiedyś
miał rodzinę. Co, jeśli została ona skrzywdzona, a później Żółw pałał chęcią
zemsty?
Balansowałem na
granicy absurdu, nie pojmując już, którą rzecz uznać za prawdziwą. Jaka w tym
wszystkim była moja rola?
Dokonałeś złego wyboru.
Musiałem zastanowić
się nad ważniejszymi wyborami, jakich ostatnio dokonałem. Pierwszy – przybycie do
Vrist. Drugi – dociekanie sekretów miasteczka. Trzeci – znajomość z Elise,
owocująca pełną uniesień nocą. To właśnie po niej na ścianie pojawił się napis…
Tak, jakby dziewczyna była kluczem do złych wydarzeń, dziejących się wokół.
Obecnie byłem
świadom tego, że sam z tym złem nie wygram.
– Elise! –
zawołałem z przedpokoju.
Blondynka błyskawicznie
zbiegła na dół, wpatrując się we mnie niepewnie. Mocno otoczyłem jej ramię
palcami i zaprowadziłem do salonu, aby pokazać czerwony napis. Twarz młodej
kobiety wykrzywił grymas bólu, jednak nie odważyła się nic powiedzieć. Na widok
trzech krwawych słów wytrzeszczyła oczy i przyłożyła dłoń do ust.
– Na… Napisałeś to?
– wyjąkała.
– O to samo miałem
zapytać ciebie – odpowiedziałem, poluźniając uścisk. – Chcę się upewnić, że
tego nie zrobiłaś – wyszeptałem jej wprost do ucha.
Wyrwała rękę,
odsuwając się.
– Dlaczego miałabym
to zrobić? – Głos dziewczyny był pełen wyrzutu.
– Dlaczego miałabyś
oddawać Liv chustkę? Tę ode mnie? – rzuciłem kąśliwie, opierając dłonie na
biodrach.
Twarz Elise naraz
złagodniała i posmutniała. Ciasno objęła swoje drobne ciało ramionami,
przygryzając dolną wargę. Wydawała się zagubiona, więc wątpiłem, aby demoniczna
bliźniaczka bez jej wiedzy ukradła szal.
– Nie bierz tego do
siebie, Christianie – szepnęła. – Bieda uczy dzielić się dobrem materialnym. To
moja siostra – dodała. Wyczułem w słowach dziewczyny szczerość, dlatego po
chwili wahania lekko ją objąłem.
– Przepraszam. Masz
rację – rzekłem. – Mogę kupić ci tysiąc podobnych, jeśli zechcesz.
Zaśmiała się krótko,
po czym oparła głowę na moim torsie. Znów pachniała rybami oraz wilgocią. Nie
brzydziłem się tej woni, bardzo pasującej do nadmorskiej, rybackiej wioseczki. Szczera
miłość do Elise, zrodzona pod gradową chmurą nieszczęść, była najlepszą rzeczą,
jaka napotkała mnie we Vrist. Albo i w całym dotychczasowym życiu. Delikatnie
musnąłem wargi blondynki. Ona jednak odwróciła twarz, posyłając wystraszone
spojrzenie ku napisom.
– Ktoś się tutaj
wkradł? – spytała cicho. – Ktoś cię zaatakował?
Westchnąłem ciężko,
rozmyślając nad doborem właściwych słów, aż wreszcie uznałem, że najlepiej
powiedzieć prawdę.
– Nie do końca. Ten
napis powstał po naszym… stosunku – odparłem ostrożnie, obserwując reakcję
dziewczyny. Powoli założyła włosy za uszy, najwyraźniej oczekując ciągu
dalszego. – Zostałem zaatakowany, ale nie przez człowieka…
Krótko
opowiedziałem Elise o spotkaniu z czarną masą, znalezieniu bezpiecznej
przystani u latarnika oraz jego krótkiej opowieści. Później napomknąłem o
nawiedzeniu Żółwia przez tajemnicze zło. Historia ta sprawiła, że młoda kobieta
lekko się wzdrygnęła i przymknęła oczy.
– Wiem, że to brzmi
idiotycznie, ale to miejsce jest nawiedzone…
– To straszne.
– Jesteś przerażona
– stwierdziłem. – Lepiej będzie, jeżeli wrócisz do domu. Tu nie jest
bezpiecznie. Sam wyjadę stąd najszybciej, jak się da. – Podszedłem do ściany,
dotykając opuszkami czerwonych zacieków. Farba zdążyła całkowicie wyschnąć.
- Wierzę ci,
Christianie. Od zawsze czułam, że takie rzeczy istnieją. Może mogłabym pomóc.
Znam się na białej magii, niedaleko stąd mieszka ksiądz…
Pokręciłem głową.
- Mam pozwolić, aby
stała ci się krzywda? Nie ma mowy. To coś znacznie większego, przerastającego
twoje znikome umiejętności. Duchowny? Egzorcyzmy? Tylko pogorszymy sytuację.
Jakoś… jakoś to załatwię – powiedziałem, choć wcale nie ufałem sobie. – Jeżeli nie
wyjdzie, spakuję walizki. Potem ucieknę.
Elise uniosła brwi,
widocznie rozczarowana.
– Uważasz, że uda
ci się? – zapytała głosem wypranym z uczuć. – Ty nic nie rozumiesz. Jedynie
ludzie bardziej prostolinijni, pełni wiary w dobro i zło potrafią zrozumieć.
– Słucham? Co
chcesz przez to powiedzieć?
Elise nawinęła na
kciuka cienkie pasemko. Nie patrząc na mnie, zaczęła mówić.
– Jeżeli naruszyłeś
spokój tajemniczego, pozaziemskiego bytu, będzie cię ścigać do końca twoich
dni, nieważne dokąd się udasz. Kto raz stanie na przeklętej ziemi, zostanie
naznaczony na zawsze. Utknąłeś w tym maleńkim świecie i nie wydostaniesz się z
niego dopóki nie odkryjesz całej prawdy i nie uciszysz głosu klątwy.
– Chyba nie
nadążam. Sugerujesz, że ta sprawa dotyczy też ciebie i…
– Wszystkich,
którzy kiedykolwiek się tu znaleźli i rozgniewali tę istotę. – Niespodziewanie zacisnęła
dłoń na mym barku. – Teraz sobie przypominam niektóre fragmenty z opowieści
matki ojca. Interesowała się różnymi niewytłumaczalnymi rzeczami.
– Wiedziałaś, że coś
niedobrego działo się lub dzieje z tym domem?
– Niestety nie. Aż
do teraz, dopóki nie opowiedziałeś o tym i nie zaczęłam myśleć o strzępkach zapamiętanych
słów babki.
Krążyłem
niespokojnie po pomieszczeniu, zastanawiając się, co powinienem uczynić. Czułem
się bardzo źle przez przytłaczającą niemoc oraz brak konkretnych informacji.
Nie byłem żadnym super bohaterem, a jedynie szarym człowiekiem, który nagle stanął
w ogniu własnych pytań. Elise, widząc, jak bardzo rozdarty byłem, gestem ręki
nakazała mi usiąść na kanapie. W następnym momencie zajęła miejsce na moich
kolanach i objęła mocno za szyję. Uwielbiałem tulić wiotkie, kruche ciało
dziewczyny. Potrzebowałem cielesnej bliskości w tym mrocznym, niepewnym
okresie.
– Poczekajmy na to,
co wydarzy się wkrótce – zaproponowała.
Choć było to
kuszące, nie mogłem siedzieć i oczekiwać rychłego pogorszenia sytuacji.
– Bezczynność nie
jest najlepszym wyborem. Trzeba działać.
~*~