Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

21.

„Opętanie”   


Gwałtownie odskoczyłem od starego. Serce uwięzło mi w gardle, a mimo to – wciąż zaszokowany i roztrzęsiony z przerażenia – cieszyłem się, że latarnik żył. Co prawda problemy urosły do rangi zagrażających memu istnieniu, natomiast sprawy nie ułatwiało wejście „tego czegoś” do żółwiowego żołądka. Właśnie dlatego, wiedziony jakimś pierwotnym instynktem, odsunąłem się od latarnika, zachowując bezpieczny dystans. Mój Boże, a gdybym wykonał oddech i zło weszłoby… we mnie? Złapałem drżącymi rękoma strzelbę i przycisnąłem do piersi niczym najcenniejszy skarb. Nie mierzyłem do Żółwia. Jeszcze nie.

– Na co się gapisz? – zapytał, po czym splunął krwią.

Jasnoczerwona ciecz gromadziła się w kącikach jego wąskich, starczych ust. Bałem się o mężczyznę. Zacząłem traktować go niemal jak przyjaciela – kogoś, kto podejmie nade mną opiekę w razie potrzeby. Nie chciałem tracić latarnika za nic w świecie. Zanim odpowiedziałem, musiałem zacisnąć mocno powieki i policzyć do dziesięciu, aby odrobinę ukoić nadszarpnięte nerwy.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć – wyszeptałem. W całym domu panowała grobowa cisza, jakbyśmy znajdowali się na całkowicie innej, pustej planecie, nie zaś w miejscu położonym nad wybrzeżem morskim. Wody ucichły, mewy odleciały, las znieruchomiał, czas przemijał w milczeniu.

– Mów – rozkazał. – Dlaczego siedzę pod ścianą? – Żółw zaczął pocierać nerwowo łysą głowę, rozglądając się wokół z wyraźną dekoncentracją. W głosie człowieka dosłyszałem nutę przerażenia. – Gdzie jest… gdzie jest…

– Uspokój się – poprosiłem, nie mogąc opanować własnego drżącego brzmienia. Z bólem patrzyłem na latarnika, mimochodem zastanawiając się, jak wpłynie na niego obecność tajemniczego bytu. A może miałem omamy i tak naprawdę duch znikł? Chciałbym, żeby tak było…

Jakich słów użyć, by oświadczyć komuś, że stało się coś bardzo niedobrego?

– Gdzie jest?! – ryknął starzec. Wybałuszył swe ciemne, dziwnie pobłyskujące oczy. Choć powinienem pomóc mu wstać, jedynie obserwowałem, jak przyciąga kolana i powoli dźwiga się do pionu, początkowo używając za wsparcie podłogi. Oddychał ciężko, mimo że był dość żwawym, starszym panem, który nigdy nie obawiał się wysiłku. Przywarłem do ściany jeszcze mocniej, a gdy Żółw postawił pierwsze dwa kroki naprzód, uniosłem strzelbę. Broń palna ciążyła mi w rękach niczym syzyfowy głaz, jednak mogła okazać się ostateczną pomocą.

– Nie zbliżaj się – bąknąłem, zwilżając spierzchnięte wargi językiem.

Twarz latarnika przeszył cień rozczarowania oraz bezsilności. Uniósł obie dłonie w geście poddania.

– Powiedz, co się stało – szepnął.

Przeczesałem palcami włosy, walcząc z nieprzemożnym pragnieniem wyrwania ich ze skóry.

– JASNA CHOLERA! To coś w ciebie weszło, cholera! – krzyknąłem. – I, do diabła, nie zbliżaj się! – Czułem w sobie wszystko. Gniew, głęboką nienawiść, żal oraz wściekłość. Uczucia te napędzała krew, tętniąca w żyłach jak lawa wulkaniczna. Wyczulony na każdy drobny ruch, byłem pewien, że nie wytrzymam napięcia i oddam strzał. Błagałem niebiosa, aby Żółw zrobił coś, co upewniłoby mnie, iż zło nie przejęło nad nim całkowitej kontroli.

Broda mężczyzny zadrgała.

– Widziałeś to? – zadał pytanie przyciszonym tonem, przyglądając mi się spod ukosa. Ściągnął rzadkie brwi ku dołowi, co nadało mu nieco demonicznego wyglądu.

Przytaknąłem, zamaszyście kiwając głową.

– To coś… próbowałem to odgonić, ale nie potrafiłem… wybacz mi. – Moim ciałem wstrząsnęły konwulsje. Ledwo powstrzymałem wymioty na wspomnienie czarnej masy, wsuwającej się na podobieństwo węża do jamy ustnej latarnika. Załkałem i otarłem oczy rękawem kurtki.

– Nie, chłopcze. Duch stworzył iluzję, abyś się nie wahał. – Spojrzał znacząco na strzelbę.

Zwątpiłem. Nie znałem natury tego miejsca, a tym bardziej poprzedniego właściciela. Żółw mógł mieć rację, mimo to wciąż stałem jak słup soli, zbyt wystraszony, by spokojnie odłożyć broń i oddać ją starszemu człowiekowi.

– Skąd wiesz?

Wstrzymałem oddech, oczekując natychmiastowej, logicznej odpowiedzi. Jednak latarnik uśmiechnął się w dość tajemniczy sposób, nie zważając na powagę sytuacji. Tak, jakby była ona fikcyjną grą o milion na pozornie bezludnej wyspie. Później zachichotał, co sprawiło, że cofnąłem się powoli, mając na uwadze widoczne kątem oka sypialniane drzwi. W razie nagłego wypadku pozostawało mi jedynie wyskoczenie z balkonu i perspektywa otwartych złamań nóg. Lepsza niż beznadziejna, pozbawiona godności śmierć, spowodowana czymś, co czyhało przez długi czas w ukryciu, oczekując właściwej chwili na atak…

Powróciłem do niedalekiej przeszłości, zdumiewając się, jakie to było złożone, a zarazem dokładnie przemyślane. Światło latarni morskiej, mistyczne sny, przechodzące z kokonu podświadomości na płaszczyznę rzeczywistości, różnorodne dźwięki, skrzypienie desek, jakby pod ciężarem czyichś stóp, szepty. Nagłe, niespodziewane, tajemnicze wydarzenia, które miały zrobić jedno. Złamać moją psychikę. Konstrukcja tych wypadków doprowadziła mnie na skraj wytrzymania. Nie mogłem nawet uciec, zawołać o pomoc, zrobić czegokolwiek. Popadałem w czysty obłęd.

Żółw zakołysał się na piętach. Normalnie zdarzało mu się popaść w zadumę, lecz szybko powracał do swojej dawnej, cynicznej sylwetki.

Nie daj się oprzeć. Jeden niepożądany ruch i usuwasz go z gry.

Nie mógłbym strzelić do jedynego we Vrist przyjaciela, nie mając tej parszywej pewności. Odnosiłem wrażenie, że stoję na lodzie. Warstwa była cienka oraz krucha, a wzdłuż niej szła nieśpiesznie kra, przecinając na pół zamrożoną wodę. Jeżeli nie zrobię czegoś w ciągu kilku następnych minut, zatonę.

– Demon odszedł. Na zawsze – oświadczył latarnik. – Wpłynął i wypłynął…

– Kłamiesz – syknąłem. – Jest gdzieś w tobie! Nie mydl mi oczu! – Uniosłem broń na wysokość barków, celując prosto w klatkę piersiową starca.

– Opuść to, nie zastrzelisz chyba jedynego człowieka, który chce ci pomóc? – Usłyszałem gardłowy śmiech.

Przez chwilę, małą i ulotną, omal nie uległem. Trochę przez nieustającą wiarę, trochę przez nadzieję oraz kurczowe trzymanie się ostatkami sił bezpiecznego lądu. On miał rację. Nigdy nie skrzywdziłbym w ten sposób drugiej osoby. Powoli obniżałem rękę, gdy usłyszałem słowo, przekreślające całą otuchę.

– Proszę.

Przypatrzyłem się odmienionej twarzy latarnika. W świetle dziennym wyglądała nieco inaczej niż w czerwonym pobrzasku świec, lecz chodziło głównie o dziwne grymasy, jakie ozdabiały pomarszczone oblicze mężczyzny. Kąciki jego ust podnosiły się, to znów opadały, natomiast płatki nosa drgały i nadymały się. Wyglądał jak człowiek zniecierpliwiony albo ktoś, kto walczy z jakąś wewnętrzną potrzebą…

Może to starzec walczył z tajemnym bytem?

Słowa, jakie wypowiedziałem, ledwo przecisnęły się przez moje zaciśnięte gardło.

– Żółw nie powiedziałby proszę.

Mężczyzna rozdziawił z zaskoczenia usta. Powoli wycofywał się ku schodom. Ujrzałem białka latarnika, zabarwione na czarno. Istota była w nim…

– I co zrobisz? Zabij to nędzne ciało, a i tak powrócę – wycharczał jakiś nieznajomy głos, wydostający się z ust Żółwia.

Zgrzytnąłem zębami.

– Nic mu nie rób, jest niewinny…

– Doprawdy? Doprawdy uważasz tego mordercę za kogoś niewinnego? – Głos wypowiadający te okrutne rzeczy był głęboki i straszny, przypominający wychodzący zza grobu zgrzyt.

Czułem, jak moje kolana miękną. Nie potrafiłem patrzeć dłużej na oczy demona.

– Czego chcesz? Kto zrobił ci krzywdę? – zapytałem, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

Latarnik, a raczej to, co nim władało, spuścił wzrok, ze świstem wydychając powietrze.

– Za późno, stanowczo za późno…

– O czym… – nie dokończyłem.

Doznałem tak silnego bólu głowy, że mimowolnie wypuściłem strzelbę. Z głośnym trzaskiem opadła na drewniane panele, a dowodzenie nad nią objął zły Żółw. Przycisnąłem palce do skroni, zataczając się lekko. Świat wokół zawirował, a wraz z nagłym osłabieniem pojawiły się czarne mroczki, których nie mogłem odegnać sprzed widoku szybkim mruganiem powiek. Opadłem na podłogę jak kłoda, nie rozumiejąc, co się dzieje… Przytulony policzkiem do zakurzonego parkietu, dostrzegłem poprzez mgłę dwie chude nogi latarnika. Więc taki ma być koniec? Pomyślałem.

A później odleciałem.

~*~

Christian… wróć.

Głośne skrzypnięcie drzwi wejściowych. Pełne rozpaczy nawoływanie, odbijające się echem od pustych ścian. Szybkie, zdecydowane kroki na schodach, przeciągłe trzeszczenie desek. Czuły dotyk chłodnej dłoni, pieszczącej mój kark. Jakaś kobieta przemawiała z wyraźną trwogą oraz powagą w głosie. Znałem ten głos… Delikatny, smutny i pełen niewinnej słodyczy. Chciałem otworzyć oczy i zapewnić, że czuję się dobrze, ale nie potrafiłem wykonać zadania. Zaklinowany we własnym ciele, próbowałem ruszyć palcami, by dać jakikolwiek znak. Nic z tego. Pozostawało jedynie czekanie oraz nadzieja, że nie zostanę skrzywdzony…

~*~

– Christianie… tianie… nie… – Głos znów się powtórzył. Powoli rozwarłem powieki i ujrzałem nad sobą bladą, zamazaną twarz. Rozpuszczone włosy pochylonej kobiety łaskotały moje wargi, dlatego odwróciłem lekko głowę, oddychając szybciej. Tym razem leżałem na plecach, okryty czymś ciepłym oraz przyjemnym.

– Napij się. – Poczułem przy ustach szkło. Kiedy posmakowałem orzeźwiającej wody, odrobinę odżyłem. Podparłem się na łokciach i zamrugałem, przywracając ostrość widzenia. Dostrzegłem obok Elise. Jej śliczną twarz zdobił nikły uśmiech. Zaledwie nieznaczne uniesienie kącików, a czyniło to dziewczynę piękniejszą niż zwykle. Rozmasowałem czoło i ująłem rybacką córkę za łokieć. Wzdrygnęła się.

– Dlaczego tu jesteś? – wychrypiałem. Ostatnimi czasy bardzo przywykłem do tego nienaturalnego brzmienia, ponieważ na zmianę mdlałem lub zostawałem przez coś raniony. Później, z powodu wyschniętego gardła, mówiłem z trudem.

Elise wydawała się nieco przerażona.

– Liv… Liv tu była – szepnęła. – Chciała, abyś ją zabrał daleko stąd pod pretekstem, że nie powie o nas rodzicom. – Zaczerwieniła się i opuściła nisko wzrok. – Powróciła szybko, jeszcze bardziej wściekła. Wiedziałam… to znaczy raczej byś tego nie zrobił, ale nie byłam pewna. Ona mówiła coś o twoim wyjeździe, ucieczce, śmiała się… Rzuciłam wszystko i całą drogę tutaj biegłam ile sił w nogach. Myślałam, że mnie zostawiłeś. – Ujrzałem, jak dwie samotne łzy znaczą ślady na jej policzkach.

– Och. – Schowałem twarz w dłoniach.

Dlaczego w całej pokręconej sytuacji zabrakło miejsca na myśl o tej kruchej istocie? Powierzyła mi całe pokłady zaufania, a ja omal nie uciekłem z Vrist bez słowa. Gdyby nie stłuczenie kostki, już dawno trafiłbym do Koldingu. I co wtedy? Nie zważając na mocno zaniedbaną higienę osobistą, przyciągnąłem do siebie dziewczynę i długo trzymałem ją w ramionach.

– Chciałem. Chciałem uciec. Dzieje się bardzo źle – mówiłem. – Ten dom skrywa wielkie zło, a ja nie mam siły do walki. Wyjedź ze mną. Zapewnię ci bezpieczeństwo, schronienie oraz najlepsze warunki. Wystarczy, że powiesz jedno tak.

– Co? Mam zostawić tu całe swoje życie? – zapytała Elise. – Christianie, czy ty jesteś chory? Dlaczego byłeś nieprzytomny? Co ty mówisz?

– Zgódź się. – Odsunąłem młodą kobietę na długość ramienia, przyglądając się jej blednącemu obliczu. – W jakiś sposób pokochałem to miejsce, ale również znienawidziłem. Jeżeli chcesz się stąd wyrwać… Odjedźmy. Na zawsze – błagałem cicho.

Blondynka położyła palec wskazujący na moich ustach, dając do zrozumienia, abym zamilkł. Później pokręciła przecząco głową i wstała.

– Nie możesz o to prosić. Nie odejdę stąd – odparła gorzko, składając koc, którym wcześniej byłem przykryty. – Jestem potrzebna. Mamie i tacie.

– Rodzice cię biją, a ty wolisz z nimi zostać? – Nie rozumiałem. Na jedno słowo dziewczyny spakowałbym do samochodu manatki i wyniósł się z przeklętego Vrist.

Kiedy Elise posłała mi przepraszające spojrzenie, przypomniałem sobie o ostatnich chwilach przed upadkiem. Z trudem powstrzymałem szereg przekleństw, cisnących mi się na język. W popłochu zerwałem się z podłogi, niefortunnie ustawiając uszkodzoną stopę. Nie przejąwszy się uporczywym rwaniem, zszedłem powoli po schodach, nie zapominając o złapaniu poręczy. W tym domku czułem się nie tylko intruzem, ale i łatwą ofiarą. Teraz, kiedy duch odszedł, pomieszczenia na ponów rozbłysły dziennym światłem, lecz nie straciłem swoich obaw. Musiałem uratować Żółwia. Zrobić wszystko, żeby nie stała mu się krzywda…

Nie miałem nawet pomysłu na to, gdzie tajemnicza istota zabrałaby starego latarnika. Wciąż rodziły się nowe pytania, kolejne zagadki i nadal nie przybywało żadnych odpowiedzi. Zamyślenie pogłębił dźwięk kropel deszczu, bębniących o szyby. Wyjrzałem przez kuchenne okno w stronę morskiej latarni, zastanawiając się, czy to tam udał się opętany Żółw. A może… może wciąż ukrywał się gdzieś w posiadłości lub blisko niej? W końcu miejsce pierwotnie należało do tamtego mężczyzny, nie pozwoliłby na oddanie swej ziemi bez walki. Czyżby chodziło jedynie o starca? Opowiadał, że kiedyś miał rodzinę. Co, jeśli została ona skrzywdzona, a później Żółw pałał chęcią zemsty?

Balansowałem na granicy absurdu, nie pojmując już, którą rzecz uznać za prawdziwą. Jaka w tym wszystkim była moja rola?

Dokonałeś złego wyboru.

Musiałem zastanowić się nad ważniejszymi wyborami, jakich ostatnio dokonałem. Pierwszy – przybycie do Vrist. Drugi – dociekanie sekretów miasteczka. Trzeci – znajomość z Elise, owocująca pełną uniesień nocą. To właśnie po niej na ścianie pojawił się napis… Tak, jakby dziewczyna była kluczem do złych wydarzeń, dziejących się wokół.

Obecnie byłem świadom tego, że sam z tym złem nie wygram.

– Elise! – zawołałem z przedpokoju.

Blondynka błyskawicznie zbiegła na dół, wpatrując się we mnie niepewnie. Mocno otoczyłem jej ramię palcami i zaprowadziłem do salonu, aby pokazać czerwony napis. Twarz młodej kobiety wykrzywił grymas bólu, jednak nie odważyła się nic powiedzieć. Na widok trzech krwawych słów wytrzeszczyła oczy i przyłożyła dłoń do ust.

– Na… Napisałeś to? – wyjąkała.

– O to samo miałem zapytać ciebie – odpowiedziałem, poluźniając uścisk. – Chcę się upewnić, że tego nie zrobiłaś – wyszeptałem jej wprost do ucha.

Wyrwała rękę, odsuwając się.

– Dlaczego miałabym to zrobić? – Głos dziewczyny był pełen wyrzutu.

– Dlaczego miałabyś oddawać Liv chustkę? Tę ode mnie? – rzuciłem kąśliwie, opierając dłonie na biodrach.

Twarz Elise naraz złagodniała i posmutniała. Ciasno objęła swoje drobne ciało ramionami, przygryzając dolną wargę. Wydawała się zagubiona, więc wątpiłem, aby demoniczna bliźniaczka bez jej wiedzy ukradła szal.

– Nie bierz tego do siebie, Christianie – szepnęła. – Bieda uczy dzielić się dobrem materialnym. To moja siostra – dodała. Wyczułem w słowach dziewczyny szczerość, dlatego po chwili wahania lekko ją objąłem.

– Przepraszam. Masz rację – rzekłem. – Mogę kupić ci tysiąc podobnych, jeśli zechcesz.

Zaśmiała się krótko, po czym oparła głowę na moim torsie. Znów pachniała rybami oraz wilgocią. Nie brzydziłem się tej woni, bardzo pasującej do nadmorskiej, rybackiej wioseczki. Szczera miłość do Elise, zrodzona pod gradową chmurą nieszczęść, była najlepszą rzeczą, jaka napotkała mnie we Vrist. Albo i w całym dotychczasowym życiu. Delikatnie musnąłem wargi blondynki. Ona jednak odwróciła twarz, posyłając wystraszone spojrzenie ku napisom.

– Ktoś się tutaj wkradł? – spytała cicho. – Ktoś cię zaatakował?

Westchnąłem ciężko, rozmyślając nad doborem właściwych słów, aż wreszcie uznałem, że najlepiej powiedzieć prawdę.

– Nie do końca. Ten napis powstał po naszym… stosunku – odparłem ostrożnie, obserwując reakcję dziewczyny. Powoli założyła włosy za uszy, najwyraźniej oczekując ciągu dalszego. – Zostałem zaatakowany, ale nie przez człowieka…

Krótko opowiedziałem Elise o spotkaniu z czarną masą, znalezieniu bezpiecznej przystani u latarnika oraz jego krótkiej opowieści. Później napomknąłem o nawiedzeniu Żółwia przez tajemnicze zło. Historia ta sprawiła, że młoda kobieta lekko się wzdrygnęła i przymknęła oczy.

– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale to miejsce jest nawiedzone…

– To straszne.

– Jesteś przerażona – stwierdziłem. – Lepiej będzie, jeżeli wrócisz do domu. Tu nie jest bezpiecznie. Sam wyjadę stąd najszybciej, jak się da. – Podszedłem do ściany, dotykając opuszkami czerwonych zacieków. Farba zdążyła całkowicie wyschnąć.

- Wierzę ci, Christianie. Od zawsze czułam, że takie rzeczy istnieją. Może mogłabym pomóc. Znam się na białej magii, niedaleko stąd mieszka ksiądz…

Pokręciłem głową.

- Mam pozwolić, aby stała ci się krzywda? Nie ma mowy. To coś znacznie większego, przerastającego twoje znikome umiejętności. Duchowny? Egzorcyzmy? Tylko pogorszymy sytuację. Jakoś… jakoś to załatwię – powiedziałem, choć wcale nie ufałem sobie. – Jeżeli nie wyjdzie, spakuję walizki. Potem ucieknę.

Elise uniosła brwi, widocznie rozczarowana.

– Uważasz, że uda ci się? – zapytała głosem wypranym z uczuć. – Ty nic nie rozumiesz. Jedynie ludzie bardziej prostolinijni, pełni wiary w dobro i zło potrafią zrozumieć.

– Słucham? Co chcesz przez to powiedzieć?

Elise nawinęła na kciuka cienkie pasemko. Nie patrząc na mnie, zaczęła mówić.

– Jeżeli naruszyłeś spokój tajemniczego, pozaziemskiego bytu, będzie cię ścigać do końca twoich dni, nieważne dokąd się udasz. Kto raz stanie na przeklętej ziemi, zostanie naznaczony na zawsze. Utknąłeś w tym maleńkim świecie i nie wydostaniesz się z niego dopóki nie odkryjesz całej prawdy i nie uciszysz głosu klątwy.

– Chyba nie nadążam. Sugerujesz, że ta sprawa dotyczy też ciebie i…

– Wszystkich, którzy kiedykolwiek się tu znaleźli i rozgniewali tę istotę. – Niespodziewanie zacisnęła dłoń na mym barku. – Teraz sobie przypominam niektóre fragmenty z opowieści matki ojca. Interesowała się różnymi niewytłumaczalnymi rzeczami.

– Wiedziałaś, że coś niedobrego działo się lub dzieje z tym domem?

– Niestety nie. Aż do teraz, dopóki nie opowiedziałeś o tym i nie zaczęłam myśleć o strzępkach zapamiętanych słów babki.

Krążyłem niespokojnie po pomieszczeniu, zastanawiając się, co powinienem uczynić. Czułem się bardzo źle przez przytłaczającą niemoc oraz brak konkretnych informacji. Nie byłem żadnym super bohaterem, a jedynie szarym człowiekiem, który nagle stanął w ogniu własnych pytań. Elise, widząc, jak bardzo rozdarty byłem, gestem ręki nakazała mi usiąść na kanapie. W następnym momencie zajęła miejsce na moich kolanach i objęła mocno za szyję. Uwielbiałem tulić wiotkie, kruche ciało dziewczyny. Potrzebowałem cielesnej bliskości w tym mrocznym, niepewnym okresie.

– Poczekajmy na to, co wydarzy się wkrótce – zaproponowała.

Choć było to kuszące, nie mogłem siedzieć i oczekiwać rychłego pogorszenia sytuacji.

– Bezczynność nie jest najlepszym wyborem. Trzeba działać.

~*~