Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

11.

„Pomoc bliźniaczek”

Chryste, a ty nadal tutaj? – Pełen złości jęk na chwilę wyrwał mnie z mroku głębokiego, pustego nieistnienia. Pustego jak muszla, ponieważ nie pamiętałem żadnego snu. Koszmarem było to właśnie przebudzenie. Zdałem sobie sprawę z tego, że na ponów znalazłem się w szopie zapełnionej kurami. Zwierzęta najpewniej zapadły już w sen na swoich grzędach, gdyż wokół panowała cisza. Tylko ten głos, przepełniony nienawiścią, gorszy od największego bólu… On wezwał mnie do świata żywych. Próbowałem unieść powieki, ale okazały się ciężkie, jak gdyby stworzone z ołowiu… Miałem nadzieję, że obudzę się we własnym domu, lecz była to kolejna płonna nadzieja. Oddychałem ciężko, pochłaniając cały kurzy smród. I znowu odleciałem, jednak tylko na moment.


Niedługi czas później pojawił się kolejny głos. Dwa głosy. Tak podobne, a mimo to tak różne… Znałem je oba. Pojedyncze słowa przebijały się niepewnie przez błogą mgłę nieświadomości, plątały się i łączyły w chaotyczne zdania, w których nie widziałem najmniejszego sensu. Chciało mi się śmiać.

- Oszalałaś? Chciałaś go zabić? A jeśli to nie on?

- Nie wiem, do diaska! Boję się, że umarł. - W tej kwestii wyczułem już nie gniew, a prawdziwe przerażenie, co nie nastroiło mnie pozytywnie. Muszę cię zaskoczyć, dziewczynko, ja wciąż żyłem.

- Coś ty najlepszego zrobiła, Liv... 

- A jeśli zgłosi to na policję?



- Nie mógłby tego zrobić!

Serce zabiło mi szybciej, gdy zorientowałem się, że to przemawia ona. Ta, która wnosi światłość i jest prawdziwym, niekłamanym promieniem słońca, zesłanym chyba z niebios. Skąd ona się tutaj wzięła? Liv... Bliźniaczki. Stara chata rybacka. Nieprzyjaźni rodzice, złorzeczący na cały świat. Spotkanie z cegłówką, po którym wciąż nie potrafiłem się podnieść.

- Leży tutaj - odezwała się zachrypniętym głosem ta druga.

Obdarte drzwi do komórki otworzyły się gwałtownie.

- Christian... - Jej cichy szept był jak balsam na te wszystkie doznane kilka godzin wcześniej rany. Podbiegła i ukucnęła tuż przy mnie. Chłodnymi dłońmi ujęła twarz, na jaką nie umiałem przywołać żadnego grymasu. Wydawało mi się, że to ciało nie jest moje, a ociężałe, niemal słoniowate, należy do jakiegoś obcego człowieka. 

Na powiekę spadła mi kropla deszczu. Nie, to nie mógł być deszcz, w końcu leżałem w zadaszonym obiekcie. Łza... Posmakowałem tej słonej drobinki językiem, gdy wreszcie spłynęła po policzku w pobliże ust. Ból oraz pragnienie nakładały się na siebie, miałem chęć głośno kląć, ale z suchego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Za to w przekleństwach należycie zostałem wyręczony przez Liv, kręcącej się wokół własnej osi niczym szalona ćma, która nagle straciła źródło światła.

- Tak mi przykro... - szepnęła cichuteńko Elise. Otarła rękawem swetra mokre oczy, a później ściągnęła z siebie wierzchnie odzienie, ułożyła w kostkę i podłożyła pod moją głową. Spojrzałem na nią, mam nadzieję, wzrokiem pełnym wdzięczności. Te diabelne, ostro zakończone źdźbła siana zaczęły wżynać się w skórę. I nie chodziło tutaj o delikatność, a o zwyczajną niewygodę w leżeniu.

Rozchyliłem wargi, ale zamiast jakichkolwiek słów, wydobył się spomiędzy nich suchy kaszel.

- Przynieś wody – nakazała stanowczo Elise. Nie znałem takiej wersji tej uroczej, nieśmiałej istoty. Liv wreszcie znalazła jakieś zajęcie, oderwanie od monotonnych ruchów. Bez cienia protestu wykonała polecenie siostry i wybiegła z komórki. Tymczasem moja długowłosa wybawicielka opuszkami palców muskała moją twarz.

- Przykro mi, Christianie – powtórzyła zdławionym głosem. Wzruszyłem ramionami. To była tylko i wyłącznie moja wina, a nie bliźniaczek. Srogo zapłaciłem za własną, cholerną ciekawość. Nigdy więcej. Dotyk dziewczyny przynosił prawdziwą ulgę rozpalonej skórze. Po chwili wróciła Liv i, tak samo jak wcześniej, przytknęła mi do ust kubek z letnią wodą. Wypiłem wszystko jednym haustem. Dzięki nawilżeniu odzyskałem częściowo zdolność mowy, choć nie wiedziałem, co wypowiedzieć. Nakrzyczeć na Liv, poprosić o pomoc w dojściu do domu… Ja wcale nie mogłem racjonalnie myśleć. Wycharczałem coś niewyraźnie, ale zostało to zignorowane.

- Musimy go odprowadzić do domu – powiedziała drżącym głosem Liv. – Boże, ja nie wiedziałam, że tak mocno go walnęłam…

- Cicho – rzekła łagodnie Elise. – Mieszka daleko stąd, ale powinnyśmy dać radę we dwie. Christian, podniesiesz się?

Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana w tej złej bliźniaczce. Nie chciało mi się jakoś uwierzyć w to zmartwienie… Czyżby kłamała?

Na życzenie tej dobrej powolutku uniosłem ręce, przywołałem do ruchu nogi, co wymagało znacznie większego trudu. Następnie plecy, szyja, dłonie, aż w końcu głowa. Odzyskałem ciało. Spodziewałem się większego napływu bólu, ale ten nie był zbyt silny. Gdy przed oczami pojawiły się ciemne mroczki, szybko zamrugałem powiekami i odetchnąłem głęboko. Chyba byłem zdolny iść o własnych siłach.

Siostry pomogły mi wstać. Każda trzymała jedno ramię i pomyślałem przelotnie, że za kilka godzin powinienem znaleźć się już we własnym domu. Ponownie poczułem irracjonalną potrzebę zaśmiania się, ale stłumiłem to pragnienie.

- Rodzice? – wychrypiałem przy wyjściu. Musiałem ostrożnie stawiać stopy, bo byłem osłabiony i każdy krok wydawał się być poprzedzony wysoką, niemożliwą do przejścia przeszkodą. Dziewczęta spojrzały po sobie.

- Wyjechali do Lemvig na sprzedaż ryb i wrócą pewnie późno w nocy – wyjaśniła cierpliwie Elise, chwytając mnie mocniej w pasie. Mimo to Liv wydawała się silniejsza i przejmowała znaczną część ciężaru na siebie. Nie odpowiedziałem. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, zachłysnąłem się nadmiarem świeżego, słonego powietrza, wypełnionego jodem. Od razu odżyłem, otrzeźwiałem z drętwego stanu i cicho zacząłem zapewniać, że pójdę o własnych mocach. Niestety, bliźniaczki zdawały się być głuche na te słowa. A może ja wcale ich nie wymówiłem, jedynie wyszeptałem w myślach?

Miasteczko opanował już zmierzch, otulając czarną zasłoną tereny wokół. Było też zimno, a Elise, która zdążyła założyć swój sweter, zadrżała pod jego cienką tkaniną. To miała być wyczerpująca przeprawa. Liv trzymała w wolnej dłoni latarenkę, którą oświetlała nam drogę, gdy przeszliśmy już szosę i wstąpiliśmy do lasu. Nie padały żadne słowa, żadne przeprosiny, nikt nie próbował nawiązać rozmowy… A to i dobrze, ponieważ pragnąłem znaleźć się jak najprędzej we własnym łóżku i zapomnieć o tym dniu. Po dłuższym czasie oddechy obu sióstr stały się szybkie, ciężkie, zmęczone… To utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinienem dać im odpocząć. Z ulgą przyjęły tę propozycję, choć Elise… Jej dłoń zsunęła się po moich plecach i dotknęła nieśmiało mojej.

- Gdyby zakręciło ci się w głowie… - szepnęła.

- Dobrze. Wiem.

Nie mogłem okłamać samego siebie. Brakowało mi jej bliskości. Na Liv nie zwracałem większej uwagi, w dalszym ciągu byłem na nią wściekły, a poza tym wzbudzała swoją osobą bardzo rozbieżne emocje. Trochę zabawna, trochę złośliwa, trochę ordynarna… Nie pomyślałbym, że poznam tę młodą kobietę w takich podłych okolicznościach.

Wąski strumień światła przecinał na wskroś las, burząc tym samym spokój ciemnej nocy. Oddychałem najgłębiej jak potrafiłem, aż do bólu w płucach. Wiedziałem, że to zachowa mnie przy zdrowych zmysłach i nie osunę się niespodziewanie na ścieżkę. Droga do domu wydawała się nieskończenie długa. Elise co chwila dopytywała o to, jak się czuję, zaś Liv milczała. Szła szybciej od naszej dwójki, a w jej oczach tkwiła jawna chęć poganiania. Starałem się myśleć o wszystkim, tylko nie o upokorzeniu, jakie dopadło męską dumę… Cholera jasna!

Załatwiła mnie drobna dziewczyna, najpewniej jeszcze dziecko! Nie wiedziałem, ile lat obie chodzą po padole ziemskim… Nie pamiętałem bynajmniej, aby Elise zdradzała swój wiek. Może siedemnaście, może osiemnaście… Nagle syknąłem, przystając i przykładając palce do skroni.

- Co mu się dzieje? – zapytała Liv dziwnym, wypranym z uczuć głosem. Druga blondynka ujęła moje ramię.

- Christian, boli cię?

Pokręciłem głową, przeczekując falę niespodziewanego, gniotącego mózg bólu. Miałem wrażenie, że ściąga on skórę na sam czubek, a oczy lada chwila wyskoczą na wierzch. Przełknąłem głośno ślinę.

- Oddychaj spokojnie. Zaraz będziemy na miejscu – mówiła Elise troskliwym, niemal matczynym tonem. Chociaż miałem już swoje lata, cieszyłem się, że ona obdarza mnie taką czułością. Cieszyłem się jak dziecko, gdzieś w głębi serca, ale jednak. Nie znałem większego głupca od siebie.

Ostatnie metry, dzielące mnie od domu, upłynęły jak czas we śnie – prędko. Wkrótce drzewa, przywodzące na myśl czarnych wojowników z piekieł, przerzedziły się. Ujawniła się plaża, oświetlone księżycową łuną morze i wreszcie nadmorska posiadłość.

- Nareszcie! – zawołała Liv. Ponownie przegoniła siostrę oraz mnie i dopadła do furtki, a później do drzwi. – Są otwarte – mruknęła z bezbrzeżnym zdziwieniem. No tak, nie zamknąłem ich, wybiegając za Elise… Dureń. W środku dziewczęta zapaliły światła, po czym usadowiły mnie na kanapie. Choć mebel nie należał do najwygodniejszych, ja czułem się jak na królewskim łożu.

- Musimy go opatrzyć – zawyrokowała jedna z bliźniaczek. Nie wiedziałem, która, bo lada chwila, a znów miałem zasnąć. Przewróciły mnie na bok i przez dłuższą chwilę badały tył głowy. Padło pytanie, gdzie trzymam środki pierwszej pomocy. W odpowiedzi wymamrotałem słowo „kuchnia”. Na zewnątrz byłem w miarę rześki, ale po położeniu się znów opadałem z sił.

- Zajmę się nim. Idę opłukać ręce i przyniosę opatrunek, a ty znajdź w kuchni jakiś garnek lub miskę... Tylko pamiętaj, woda ma być letnia.

Liv bez słowa, posłusznie, niczym zwierzątko w cyrku, wykonywała polecenia swojej siostry. Skoro spełniała każde jej życzenie, to dlaczego wciąż uciekała z domu? Nic z tego nie rozumiałem. Wszystko zlewało się z sobą w bezsensowną papkę niejasnych informacji. Nie pozostałem w salonie sam na długo, bowiem wkrótce zjawiła się Elise. Patrzyłem na nią spod półprzymkniętych powiek, ponieważ otwarcie szeroko oczu zabolałoby przez duży napływ jasnego, rażącego światła, sączącego się z żarówki na suficie. Wyglądała jak prawdziwy anioł. Pachniała łazienkowym, zwykłym mydłem, ale była to zdecydowanie przyjemna woń. Za to z kuchni dochodziły rozmaite brzdęki, trzask otwieranych i zamykanych szafek, głośne, niewybredne przekleństwa… Aż w końcu kojący szum wody i zakręcane z piskiem kurki. Później w pomieszczeniu zjawiła się również Liv, położyła garnek z wodą obok siostry i opadła na podłogę, ocierając spocone czoło dłonią. Siedziała naprzeciwko mnie, wszystko wokół obserwując rozbieganym spojrzeniem. Jej jasne, nastroszone włosy wyglądały zabawnie, ale twarz, szara jak papier, co najmniej strasznie… Skierowałem spojrzenie na Elise, która posiadała przyjaźniejsze oblicze. Przy wspólnych siłach rozebraliśmy mnie do pasa, a później dziewczyna namoczyła szmatkę w stojącej obok wodzie. Cierpliwymi, powolnymi ruchami myła moje ciało.

Liv prychała z dezaprobatą jak rozjuszona kotka, choć to ona sama spowodowała, że tkwiłem nieruchomo na kanapie, poddając się opiece jej siostry. Najgorszą częścią tych zabiegów było oczyszczanie rany z tyłu głowy, ale zacisnąłem zęby i czekałem grzecznie na koniec. Elise, po wtarciu jakiejś maści, którą zapewne znalazła w apteczce, owinęła ciasno poranioną głowę bandażem. Musiała ujrzeć mój grymas bólu, ponieważ poluźniła biały materiał i spięła go delikatnie metalową spinką.

- Wynieś wodę – poleciła następnie Liv, wskazując bliźniaczce na miskę. Tamta przewróciła oczami i wielce niechętnie sięgnęła po naczynie. Kiedy zniknęła z salonu, moja towarzyszka westchnęła, po czym przysiadła obok mnie.

- Ona naprawdę nie chciała cię skrzywdzić… - powiedziała błagalnie.

- Mówiła, że świetnie się bawiła – odpowiedziałem zachrypniętym głosem. Elise zmieszała się i skupiła wzrok na swoich splecionych dłoniach.

- Czasem jest nadpobudliwa i dopiero po czasie dochodzą do niej jej czyny. Wystraszyła się ciebie i uderzyła, a później bała się, że zobaczą to sąsiedzi lub rodzice… Dlatego zaciągnęła cię w miejsce, którym tylko ona się opiekuje – wyjaśniła łamliwym tonem.

- Bronisz jej? – zapytałem, mrużąc jeszcze mocniej powieki. To jasne, że rodzeństwo zawsze będzie się bronić. Nora i ja zawsze to robiliśmy, nawet jeśli jako nastolatki szczerze się nienawidziliśmy.

Elise spojrzała na drzwi, upewniając się, czy Liv jeszcze nie wchodzi.

- Nie bronię, ale… Och, po co ty za mną szedłeś? – zapytała z wyrzutem. – Nie chciałam, abyś wiedział, gdzie i jak mieszkam – dodała cicho.

Ująłem jej szczupłą dłoń.

- To bez znaczenia, uwierz mi – wyszeptałem. Postanowiłem nie rozpoczynać rozmowy na temat ich rodziców. Było późna pora, a dzień zdecydowanie obfitował w wydarzenia. – Dlaczego Liv ci o mnie powiedziała?

Blady uśmiech przemknął przez jej twarzyczkę.

- Po części dlatego, że była wystraszona, a sam jej wyjawiłeś o naszej znajomości. Z drugiej strony doszukała się w wyjeździe rodziców okazji do kolejnej ucieczki – powiedziała smutno. – Szuka we mnie sojuszniczki, dlatego postanowiła mi wszystko wyjawić.

Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie rozgniewałem się po tych słowach. Liv jednak była prawdziwą hieną i w tamtym momencie szczerze jej nie znosiłem.

- Pomożesz jej? – spytałem, wyraźnie zirytowany.

- Nie pomogę, ale niech jeszcze żyje w błędnym przekonaniu, że jednak – wymruczała.

- Elise, naprawdę cię przepraszam za to śledztwo… - Nie dokończyłem, gdyż do salonu weszła druga bliźniaczka. Z trudem pohamowałem potok przepełnionych złością zdań. Wolałem milczeć, przynajmniej wtedy.

- Musimy już iść – stwierdziła, krzyżując ręce na piersiach.

- Najpierw przeproś Christiana za to, co mu zrobiłaś – Elise uniosła się i wskazała siostrze na moją zabandażowaną głowę. Krótkowłosa dziewczyna wyprostowała plecy, ściągnęła brwi ku dołowi i powiedziała:

- Przepraszam.

Machnąłem ręką. Oczywiście przeprosiny nie wydały się do końca szczere, ale nie dbałem o to. Pragnąłem, aby wreszcie zniknęła mi z oczu. Co do Elise – ta mogłaby czuwać przy mnie całą noc. Ale niestety, dobra wróżka po posprzątaniu zużytych ścierek i opakowań po bandażach, również zerkała ze zniecierpliwieniem na drzwi wyjściowe. Wcześniej jeszcze opatuliła moje zwłoki puchowym kocem.

- Przyjdę do ciebie jak tylko będę mogła – wyszeptała mi prosto do ucha. Ciepłe powietrze z jej ust mile połaskotało płatek. Na pożegnanie musnęła chłodnymi palcami mój policzek.

- Dobranoc.

Później światło zgasło, drzwi zamknęły się cicho i zostałem sam z błogą ciemnością. Wreszcie! Zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej powrócić do Koldingu, ale wtedy w myślach pojawiała się twarz Elise… Nie umiałbym jej tu zostawić. Właściwie to dlaczego? Po kilkunastu minutach zmusiłem się do wstania i zamknięcia drzwi na zamek. Następnie znów opadłem bezwładnie na kanapę i niemal w tym samym momencie, w którym twarz spotkała się z miękką poduszką, zasnąłem…

~*~ 

Obudziło mnie skrzypienie podłogi. Noc była jeszcze czarna. W pierwszym odruchu otuliłem się szczelniej kocem i nasłuchiwałem… Na początku wydawało mi się, że to tylko wiatr, ale dźwięki powtórzyły się oraz nasiliły. Złowróżbne trzeszczenie dochodziło gdzieś z pierwszego piętra i jak przez mgłę dotarło do mnie, że dom przez pół dnia stał otwarty… A jeśli ktoś tutaj wszedł? Zadrżałem. Skok adrenaliny podniósł mnie na równe nogi. Już nie odczuwałem wszechogarniającego zmęczenia ani nawet bólu. Przemknąłem po cichu do kuchni, nie zapalając po drodze światła. Gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, wyjąłem z szuflady największy nóż, jaki znalazłem. Nie mogłem pozwolić, aby ktoś po raz kolejny mnie zaatakował. O ile faktycznie dom nawiedził nieznany intruz. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi do głowy sprawdzić wszystkie pomieszczenia? Wciąż wykazywałem się niesamowitą bezmyślnością. Wstąpiłem na pierwszy stopień. Skrzypienie ponowiło się, a ja zadrżałem… Co z tego, że byłem mężczyzną, pisarzem grozy? Byłem człowiekiem i instynkt nakazywał strach. Cholernie się bałem. Kolejne schodki pokonywałem z coraz większym trudem. Gdy dotarłem na półpiętro, uchyliłem drzwi. Mały pokój gościnny był pusty. Otarłem pot znad ust. Pozostało jeszcze pięć schodków do właściwego piętra. Plecami tuliłem się do obłożonej tapetą ściany. Dawno już nie odczuwałem tak silnego niepokoju. Dokładnie tak, jak gdybym wiedział, że za chwilę wydarzenia potoczą się niemożliwie szybko i coś wybiegnie zza rogu, a tajemniczy złoczyńca bez twarzy odbierze mi życie. Stałem tak przez kilka minut. Ostrze noża kołysało się między moimi palcami, błyskając złowrogo. A może ten obcy stał tak samo jak ja, po drugiej stronie, czekając na mój pierwszy ruch?

Zdecydowałem, że nie tkwił bezczynnie aż do świtu. Co miało się stać, to się stanie. Odszukałem włącznik światła. W ciszy rozległo się ciche pstryknięcie i korytarz zalał rozkoszny blask. To takie dziwaczne, że w jasności strach człowieka od razu ulega przemianie… Nadal jest to strach, ale nieco inny. Mniej łapczywy.

Pokonałem ostatni stopień i rozejrzałem się. Pusto. Wszedłem do łazienki, do sypialni, a na koniec sprawdziłem gabinet. Nie znalazłem nikogo. Ani złodzieja, ani białej postaci zwanej duchem. Już miałem odetchnąć z ulgą, gdy klapa, która otwierała wejście na strych, otwarła się z hukiem. Podskoczyłem w miejscu, wypuszczając z mocno zaciśniętej dłoni ostry nóż.

- Boże… - wyszeptałem.

Nie byłem oczywiście zbytnio religijny, ale w takich chwilach dziewięćdziesiąt procent ludności zwraca się do bóstw, prosząc o łaskę.

Zastanawiałem się, co dalej. Jaki ruch poczynić? O co chodziło z tym przeklętym poddaszem? Moje nerwy były zbyt rozedrgane, abym mógł odważyć się na zajrzenie tam. To miejsce było prawdziwie okropne. Schyliłem się, żeby podnieść swoje narzędzie do obrony. Ująłem je spoconymi palcami.

Klapa zwisała mętnie, a ja obiecałem sobie, że zabarykaduję to wejście i posklejam setką warstw grubej taśmy klejącej… Nie potrafiłbym zajrzeć w głąb tego mroku. Żołądek wywijał mi już fikołki.

W jednej minucie zatrzasnąłem pokrywę, a zaraz potem ślęczałem przy muszli klozetowej, wymiotując do niej cały strach, gniew, złość, wszystkie te negatywne emocje, jakie wezbrały się po całym parszywym dniu.

Tej samej nocy zabezpieczyłem „drzwiczki”, prowadzące na strych. Nie usnąłbym spokojnie, gdybym tego nie zrobił. Pod koniec zakręciło mi się w głowie z wysiłku, dlatego zgasiłem światło, ale nie wróciłem już do salonu, by skryć się w przygotowanym przez Elise posłaniu.

Kroki skierowałem prosto do sypialni… Położyłem się na łóżku, zwijając do pozycji embrionalnej. Powoli uspokajałem samego siebie, pragnąc zanurzyć się we śnie. I nie obchodziło mnie, jaki będzie to sen. Przyjemny, koszmarny, przywołujący obraz ojca… Pragnąłem po prostu zasnąć. Wsunąłem się pod kołdrę i nasłuchiwałem spokojnego szumu fal morskich. Tak, zdecydowanie były one wspaniałą kołysanką…

Gdzieś w oddali rozbłysła latarnia morska.

Nie zdążyłem nawet połączyć ze sobą kilku faktów. Odpłynąłem. I dobrze, bo każdy mały element mógł nieuchronnie spowodować zawał serca.

~*~