„Pomoc bliźniaczek”
Chryste, a ty nadal
tutaj? – Pełen złości jęk na chwilę wyrwał mnie z mroku głębokiego, pustego nieistnienia.
Pustego jak muszla, ponieważ nie pamiętałem żadnego snu. Koszmarem było to
właśnie przebudzenie. Zdałem sobie sprawę z tego, że na ponów znalazłem się w
szopie zapełnionej kurami. Zwierzęta najpewniej zapadły już w sen na swoich
grzędach, gdyż wokół panowała cisza. Tylko ten głos, przepełniony nienawiścią,
gorszy od największego bólu… On wezwał mnie do świata żywych. Próbowałem unieść
powieki, ale okazały się ciężkie, jak gdyby stworzone z ołowiu… Miałem
nadzieję, że obudzę się we własnym domu, lecz była to kolejna płonna nadzieja. Oddychałem
ciężko, pochłaniając cały kurzy smród. I znowu odleciałem, jednak tylko na
moment.
Niedługi czas
później pojawił się kolejny głos. Dwa głosy. Tak podobne, a mimo to tak różne…
Znałem je oba. Pojedyncze słowa przebijały się niepewnie przez błogą mgłę
nieświadomości, plątały się i łączyły w chaotyczne zdania, w których nie widziałem
najmniejszego sensu. Chciało mi się śmiać.
- Oszalałaś? Chciałaś
go zabić? A jeśli to nie on?
- Nie wiem, do
diaska! Boję się, że umarł. - W tej kwestii wyczułem już nie gniew, a prawdziwe
przerażenie, co nie nastroiło mnie pozytywnie. Muszę cię zaskoczyć,
dziewczynko, ja wciąż żyłem.
- Coś ty
najlepszego zrobiła, Liv...
- A jeśli zgłosi to
na policję?
- Nie mógłby tego
zrobić!
Serce zabiło mi
szybciej, gdy zorientowałem się, że to przemawia ona. Ta, która wnosi światłość
i jest prawdziwym, niekłamanym promieniem słońca, zesłanym chyba z niebios.
Skąd ona się tutaj wzięła? Liv... Bliźniaczki. Stara chata rybacka.
Nieprzyjaźni rodzice, złorzeczący na cały świat. Spotkanie z cegłówką, po
którym wciąż nie potrafiłem się podnieść.
- Leży tutaj -
odezwała się zachrypniętym głosem ta druga.
Obdarte drzwi do
komórki otworzyły się gwałtownie.
- Christian... -
Jej cichy szept był jak balsam na te wszystkie doznane kilka godzin wcześniej
rany. Podbiegła i ukucnęła tuż przy mnie. Chłodnymi dłońmi ujęła twarz, na jaką
nie umiałem przywołać żadnego grymasu. Wydawało mi się, że to ciało nie jest
moje, a ociężałe, niemal słoniowate, należy do jakiegoś obcego człowieka.
Na powiekę spadła
mi kropla deszczu. Nie, to nie mógł być deszcz, w końcu leżałem w zadaszonym
obiekcie. Łza... Posmakowałem tej słonej drobinki językiem, gdy wreszcie
spłynęła po policzku w pobliże ust. Ból oraz pragnienie nakładały się na
siebie, miałem chęć głośno kląć, ale z suchego gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Za to w przekleństwach należycie zostałem wyręczony przez Liv, kręcącej
się wokół własnej osi niczym szalona ćma, która nagle straciła źródło światła.
- Tak mi przykro...
- szepnęła cichuteńko Elise. Otarła rękawem swetra mokre oczy, a później
ściągnęła z siebie wierzchnie odzienie, ułożyła w kostkę i podłożyła pod moją
głową. Spojrzałem na nią, mam nadzieję, wzrokiem pełnym wdzięczności. Te
diabelne, ostro zakończone źdźbła siana zaczęły wżynać się w skórę. I nie
chodziło tutaj o delikatność, a o zwyczajną niewygodę w leżeniu.
Rozchyliłem wargi,
ale zamiast jakichkolwiek słów, wydobył się spomiędzy nich suchy kaszel.
- Przynieś wody –
nakazała stanowczo Elise. Nie znałem takiej wersji tej uroczej, nieśmiałej
istoty. Liv wreszcie znalazła jakieś zajęcie, oderwanie od monotonnych ruchów.
Bez cienia protestu wykonała polecenie siostry i wybiegła z komórki. Tymczasem
moja długowłosa wybawicielka opuszkami palców muskała moją twarz.
- Przykro mi,
Christianie – powtórzyła zdławionym głosem. Wzruszyłem ramionami. To była tylko
i wyłącznie moja wina, a nie bliźniaczek. Srogo zapłaciłem za własną, cholerną
ciekawość. Nigdy więcej. Dotyk dziewczyny przynosił prawdziwą ulgę rozpalonej
skórze. Po chwili wróciła Liv i, tak samo jak wcześniej, przytknęła mi do ust
kubek z letnią wodą. Wypiłem wszystko jednym haustem. Dzięki nawilżeniu
odzyskałem częściowo zdolność mowy, choć nie wiedziałem, co wypowiedzieć. Nakrzyczeć
na Liv, poprosić o pomoc w dojściu do domu… Ja wcale nie mogłem racjonalnie
myśleć. Wycharczałem coś niewyraźnie, ale zostało to zignorowane.
- Musimy go
odprowadzić do domu – powiedziała drżącym głosem Liv. – Boże, ja nie
wiedziałam, że tak mocno go walnęłam…
- Cicho – rzekła łagodnie
Elise. – Mieszka daleko stąd, ale powinnyśmy dać radę we dwie. Christian,
podniesiesz się?
Zaskoczyła mnie ta
nagła zmiana w tej złej bliźniaczce. Nie chciało mi się jakoś uwierzyć w to
zmartwienie… Czyżby kłamała?
Na życzenie tej
dobrej powolutku uniosłem ręce, przywołałem do ruchu nogi, co wymagało znacznie
większego trudu. Następnie plecy, szyja, dłonie, aż w końcu głowa. Odzyskałem
ciało. Spodziewałem się większego napływu bólu, ale ten nie był zbyt silny. Gdy
przed oczami pojawiły się ciemne mroczki, szybko zamrugałem powiekami i
odetchnąłem głęboko. Chyba byłem zdolny iść o własnych siłach.
Siostry pomogły mi
wstać. Każda trzymała jedno ramię i pomyślałem przelotnie, że za kilka godzin
powinienem znaleźć się już we własnym domu. Ponownie poczułem irracjonalną
potrzebę zaśmiania się, ale stłumiłem to pragnienie.
- Rodzice? –
wychrypiałem przy wyjściu. Musiałem ostrożnie stawiać stopy, bo byłem osłabiony
i każdy krok wydawał się być poprzedzony wysoką, niemożliwą do przejścia
przeszkodą. Dziewczęta spojrzały po sobie.
- Wyjechali do Lemvig
na sprzedaż ryb i wrócą pewnie późno w nocy – wyjaśniła cierpliwie Elise, chwytając
mnie mocniej w pasie. Mimo to Liv wydawała się silniejsza i przejmowała znaczną
część ciężaru na siebie. Nie odpowiedziałem. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz,
zachłysnąłem się nadmiarem świeżego, słonego powietrza, wypełnionego jodem. Od
razu odżyłem, otrzeźwiałem z drętwego stanu i cicho zacząłem zapewniać, że
pójdę o własnych mocach. Niestety, bliźniaczki zdawały się być głuche na te
słowa. A może ja wcale ich nie wymówiłem, jedynie wyszeptałem w myślach?
Miasteczko opanował
już zmierzch, otulając czarną zasłoną tereny wokół. Było też zimno, a Elise,
która zdążyła założyć swój sweter, zadrżała pod jego cienką tkaniną. To miała
być wyczerpująca przeprawa. Liv trzymała w wolnej dłoni latarenkę, którą
oświetlała nam drogę, gdy przeszliśmy już szosę i wstąpiliśmy do lasu. Nie
padały żadne słowa, żadne przeprosiny, nikt nie próbował nawiązać rozmowy… A to
i dobrze, ponieważ pragnąłem znaleźć się jak najprędzej we własnym łóżku i
zapomnieć o tym dniu. Po dłuższym czasie oddechy obu sióstr stały się szybkie,
ciężkie, zmęczone… To utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinienem dać im
odpocząć. Z ulgą przyjęły tę propozycję, choć Elise… Jej dłoń zsunęła się po
moich plecach i dotknęła nieśmiało mojej.
- Gdyby zakręciło
ci się w głowie… - szepnęła.
- Dobrze. Wiem.
Nie mogłem okłamać
samego siebie. Brakowało mi jej bliskości. Na Liv nie zwracałem większej uwagi,
w dalszym ciągu byłem na nią wściekły, a poza tym wzbudzała swoją osobą bardzo
rozbieżne emocje. Trochę zabawna, trochę złośliwa, trochę ordynarna… Nie
pomyślałbym, że poznam tę młodą kobietę w takich podłych okolicznościach.
Wąski strumień
światła przecinał na wskroś las, burząc tym samym spokój ciemnej nocy.
Oddychałem najgłębiej jak potrafiłem, aż do bólu w płucach. Wiedziałem, że to
zachowa mnie przy zdrowych zmysłach i nie osunę się niespodziewanie na ścieżkę.
Droga do domu wydawała się nieskończenie długa. Elise co chwila dopytywała o
to, jak się czuję, zaś Liv milczała. Szła szybciej od naszej dwójki, a w jej
oczach tkwiła jawna chęć poganiania. Starałem się myśleć o wszystkim, tylko nie
o upokorzeniu, jakie dopadło męską dumę… Cholera jasna!
Załatwiła mnie
drobna dziewczyna, najpewniej jeszcze dziecko! Nie wiedziałem, ile lat obie
chodzą po padole ziemskim… Nie pamiętałem bynajmniej, aby Elise zdradzała swój
wiek. Może siedemnaście, może osiemnaście… Nagle syknąłem, przystając i
przykładając palce do skroni.
- Co mu się dzieje?
– zapytała Liv dziwnym, wypranym z uczuć głosem. Druga blondynka ujęła moje
ramię.
- Christian, boli
cię?
Pokręciłem głową,
przeczekując falę niespodziewanego, gniotącego mózg bólu. Miałem wrażenie, że
ściąga on skórę na sam czubek, a oczy lada chwila wyskoczą na wierzch.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Oddychaj
spokojnie. Zaraz będziemy na miejscu – mówiła Elise troskliwym, niemal
matczynym tonem. Chociaż miałem już swoje lata, cieszyłem się, że ona obdarza
mnie taką czułością. Cieszyłem się jak dziecko, gdzieś w głębi serca, ale
jednak. Nie znałem większego głupca od siebie.
Ostatnie metry,
dzielące mnie od domu, upłynęły jak czas we śnie – prędko. Wkrótce drzewa,
przywodzące na myśl czarnych wojowników z piekieł, przerzedziły się. Ujawniła
się plaża, oświetlone księżycową łuną morze i wreszcie nadmorska posiadłość.
- Nareszcie! –
zawołała Liv. Ponownie przegoniła siostrę oraz mnie i dopadła do furtki, a
później do drzwi. – Są otwarte – mruknęła z bezbrzeżnym zdziwieniem. No tak, nie
zamknąłem ich, wybiegając za Elise… Dureń. W środku dziewczęta zapaliły
światła, po czym usadowiły mnie na kanapie. Choć mebel nie należał do
najwygodniejszych, ja czułem się jak na królewskim łożu.
- Musimy go
opatrzyć – zawyrokowała jedna z bliźniaczek. Nie wiedziałem, która, bo lada
chwila, a znów miałem zasnąć. Przewróciły mnie na bok i przez dłuższą chwilę
badały tył głowy. Padło pytanie, gdzie trzymam środki pierwszej pomocy. W
odpowiedzi wymamrotałem słowo „kuchnia”. Na zewnątrz byłem w miarę rześki, ale
po położeniu się znów opadałem z sił.
- Zajmę się nim.
Idę opłukać ręce i przyniosę opatrunek, a ty znajdź w kuchni jakiś garnek lub
miskę... Tylko pamiętaj, woda ma być letnia.
Liv bez słowa,
posłusznie, niczym zwierzątko w cyrku, wykonywała polecenia swojej siostry.
Skoro spełniała każde jej życzenie, to dlaczego wciąż uciekała z domu? Nic z
tego nie rozumiałem. Wszystko zlewało się z sobą w bezsensowną papkę niejasnych
informacji. Nie pozostałem w salonie sam na długo, bowiem wkrótce zjawiła się
Elise. Patrzyłem na nią spod półprzymkniętych powiek, ponieważ otwarcie szeroko oczu zabolałoby przez duży napływ jasnego, rażącego światła, sączącego
się z żarówki na suficie. Wyglądała jak prawdziwy anioł. Pachniała łazienkowym,
zwykłym mydłem, ale była to zdecydowanie przyjemna woń. Za to z kuchni
dochodziły rozmaite brzdęki, trzask otwieranych i zamykanych szafek, głośne,
niewybredne przekleństwa… Aż w końcu kojący szum wody i zakręcane z piskiem
kurki. Później w pomieszczeniu zjawiła się
również Liv, położyła garnek z wodą obok siostry i opadła na podłogę, ocierając
spocone czoło dłonią. Siedziała naprzeciwko mnie, wszystko wokół obserwując
rozbieganym spojrzeniem. Jej jasne, nastroszone włosy wyglądały zabawnie, ale
twarz, szara jak papier, co najmniej strasznie… Skierowałem spojrzenie na
Elise, która posiadała przyjaźniejsze oblicze. Przy wspólnych siłach
rozebraliśmy mnie do pasa, a później dziewczyna namoczyła szmatkę w stojącej
obok wodzie. Cierpliwymi, powolnymi ruchami myła moje ciało.
Liv prychała z
dezaprobatą jak rozjuszona kotka, choć to ona sama spowodowała, że tkwiłem
nieruchomo na kanapie, poddając się opiece jej siostry. Najgorszą częścią
tych zabiegów było oczyszczanie rany z tyłu głowy, ale zacisnąłem zęby i
czekałem grzecznie na koniec. Elise, po wtarciu jakiejś maści, którą zapewne znalazła w
apteczce, owinęła ciasno poranioną głowę bandażem. Musiała ujrzeć mój grymas bólu,
ponieważ poluźniła biały materiał i spięła go delikatnie metalową spinką.
- Wynieś wodę –
poleciła następnie Liv, wskazując bliźniaczce na miskę. Tamta przewróciła
oczami i wielce niechętnie sięgnęła po naczynie. Kiedy zniknęła z salonu, moja
towarzyszka westchnęła, po czym przysiadła obok mnie.
- Ona naprawdę nie
chciała cię skrzywdzić… - powiedziała błagalnie.
- Mówiła, że
świetnie się bawiła – odpowiedziałem zachrypniętym głosem. Elise zmieszała się
i skupiła wzrok na swoich splecionych dłoniach.
- Czasem jest
nadpobudliwa i dopiero po czasie dochodzą do niej jej czyny. Wystraszyła się
ciebie i uderzyła, a później bała się, że zobaczą to sąsiedzi lub rodzice…
Dlatego zaciągnęła cię w miejsce, którym tylko ona się opiekuje – wyjaśniła łamliwym
tonem.
- Bronisz jej? –
zapytałem, mrużąc jeszcze mocniej powieki. To jasne, że rodzeństwo zawsze
będzie się bronić. Nora i ja zawsze to robiliśmy, nawet jeśli jako nastolatki
szczerze się nienawidziliśmy.
Elise spojrzała na
drzwi, upewniając się, czy Liv jeszcze nie wchodzi.
- Nie bronię, ale…
Och, po co ty za mną szedłeś? – zapytała z wyrzutem. – Nie chciałam, abyś
wiedział, gdzie i jak mieszkam – dodała cicho.
Ująłem jej szczupłą
dłoń.
- To bez znaczenia,
uwierz mi – wyszeptałem. Postanowiłem nie rozpoczynać rozmowy na temat ich
rodziców. Było późna pora, a dzień zdecydowanie obfitował w wydarzenia. –
Dlaczego Liv ci o mnie powiedziała?
Blady uśmiech
przemknął przez jej twarzyczkę.
- Po części
dlatego, że była wystraszona, a sam jej wyjawiłeś o naszej znajomości. Z
drugiej strony doszukała się w wyjeździe rodziców okazji do kolejnej ucieczki –
powiedziała smutno. – Szuka we mnie sojuszniczki, dlatego postanowiła mi
wszystko wyjawić.
Skłamałbym, gdybym
stwierdził, że nie rozgniewałem się po tych słowach. Liv jednak była prawdziwą
hieną i w tamtym momencie szczerze jej nie znosiłem.
- Pomożesz jej? –
spytałem, wyraźnie zirytowany.
- Nie pomogę, ale
niech jeszcze żyje w błędnym przekonaniu, że jednak – wymruczała.
- Elise, naprawdę
cię przepraszam za to śledztwo… - Nie dokończyłem, gdyż do salonu weszła druga
bliźniaczka. Z trudem pohamowałem potok przepełnionych złością zdań. Wolałem
milczeć, przynajmniej wtedy.
- Musimy już iść –
stwierdziła, krzyżując ręce na piersiach.
- Najpierw przeproś
Christiana za to, co mu zrobiłaś – Elise uniosła się i wskazała siostrze na moją
zabandażowaną głowę. Krótkowłosa dziewczyna wyprostowała plecy, ściągnęła brwi
ku dołowi i powiedziała:
- Przepraszam.
Machnąłem ręką.
Oczywiście przeprosiny nie wydały się do końca szczere, ale nie dbałem o to.
Pragnąłem, aby wreszcie zniknęła mi z oczu. Co do Elise – ta mogłaby czuwać
przy mnie całą noc. Ale niestety, dobra wróżka po posprzątaniu zużytych ścierek
i opakowań po bandażach, również zerkała ze zniecierpliwieniem na drzwi
wyjściowe. Wcześniej jeszcze opatuliła moje zwłoki puchowym kocem.
- Przyjdę do ciebie
jak tylko będę mogła – wyszeptała mi prosto do ucha. Ciepłe powietrze z jej ust
mile połaskotało płatek. Na pożegnanie musnęła chłodnymi palcami mój policzek.
- Dobranoc.
Później światło
zgasło, drzwi zamknęły się cicho i zostałem sam z błogą ciemnością. Wreszcie!
Zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej powrócić do Koldingu, ale wtedy w
myślach pojawiała się twarz Elise… Nie umiałbym jej tu zostawić. Właściwie to
dlaczego? Po kilkunastu minutach zmusiłem się do wstania i zamknięcia drzwi na
zamek. Następnie znów opadłem bezwładnie na kanapę i niemal w tym samym momencie,
w którym twarz spotkała się z miękką poduszką, zasnąłem…
~*~
Obudziło mnie
skrzypienie podłogi. Noc była jeszcze czarna. W pierwszym odruchu otuliłem się szczelniej kocem i nasłuchiwałem… Na początku wydawało mi się, że to tylko wiatr,
ale dźwięki powtórzyły się oraz nasiliły. Złowróżbne trzeszczenie dochodziło
gdzieś z pierwszego piętra i jak przez mgłę dotarło do mnie, że dom przez pół
dnia stał otwarty… A jeśli ktoś tutaj wszedł? Zadrżałem. Skok adrenaliny
podniósł mnie na równe nogi. Już nie odczuwałem wszechogarniającego zmęczenia
ani nawet bólu. Przemknąłem po cichu do kuchni, nie zapalając po drodze
światła. Gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, wyjąłem z szuflady największy
nóż, jaki znalazłem. Nie mogłem pozwolić, aby ktoś po raz kolejny mnie
zaatakował. O ile faktycznie dom nawiedził nieznany intruz. Dlaczego wcześniej
nie przyszło mi do głowy sprawdzić wszystkie pomieszczenia? Wciąż wykazywałem
się niesamowitą bezmyślnością. Wstąpiłem na pierwszy stopień. Skrzypienie ponowiło
się, a ja zadrżałem… Co z tego, że byłem mężczyzną, pisarzem grozy? Byłem
człowiekiem i instynkt nakazywał strach. Cholernie się bałem. Kolejne schodki
pokonywałem z coraz większym trudem. Gdy dotarłem na półpiętro, uchyliłem drzwi.
Mały pokój gościnny był pusty. Otarłem pot znad ust. Pozostało jeszcze pięć
schodków do właściwego piętra. Plecami tuliłem się do obłożonej tapetą
ściany. Dawno już nie odczuwałem tak silnego niepokoju. Dokładnie tak, jak
gdybym wiedział, że za chwilę wydarzenia potoczą się niemożliwie szybko i coś
wybiegnie zza rogu, a tajemniczy złoczyńca bez twarzy odbierze mi życie. Stałem
tak przez kilka minut. Ostrze noża kołysało się między moimi palcami, błyskając
złowrogo. A może ten obcy stał tak samo jak ja, po drugiej stronie, czekając na
mój pierwszy ruch?
Zdecydowałem, że
nie tkwił bezczynnie aż do świtu. Co miało się stać, to się stanie.
Odszukałem włącznik światła. W ciszy rozległo się ciche pstryknięcie i korytarz
zalał rozkoszny blask. To takie dziwaczne, że w jasności strach człowieka od
razu ulega przemianie… Nadal jest to strach, ale nieco inny. Mniej łapczywy.
Pokonałem ostatni
stopień i rozejrzałem się. Pusto. Wszedłem do łazienki, do sypialni, a na
koniec sprawdziłem gabinet. Nie znalazłem nikogo. Ani złodzieja, ani białej postaci
zwanej duchem. Już miałem odetchnąć z ulgą, gdy klapa, która otwierała wejście
na strych, otwarła się z hukiem. Podskoczyłem w miejscu, wypuszczając z mocno
zaciśniętej dłoni ostry nóż.
- Boże… -
wyszeptałem.
Nie byłem
oczywiście zbytnio religijny, ale w takich chwilach dziewięćdziesiąt procent
ludności zwraca się do bóstw, prosząc o łaskę.
Zastanawiałem się,
co dalej. Jaki ruch poczynić? O co chodziło z tym przeklętym poddaszem? Moje
nerwy były zbyt rozedrgane, abym mógł odważyć się na zajrzenie tam. To miejsce
było prawdziwie okropne. Schyliłem się, żeby podnieść swoje narzędzie do
obrony. Ująłem je spoconymi palcami.
Klapa zwisała
mętnie, a ja obiecałem sobie, że zabarykaduję to wejście i posklejam setką
warstw grubej taśmy klejącej… Nie potrafiłbym zajrzeć w głąb tego mroku. Żołądek
wywijał mi już fikołki.
W jednej minucie
zatrzasnąłem pokrywę, a zaraz potem ślęczałem przy muszli klozetowej, wymiotując do niej
cały strach, gniew, złość, wszystkie te negatywne emocje, jakie wezbrały się po
całym parszywym dniu.
Tej samej nocy
zabezpieczyłem „drzwiczki”, prowadzące na strych. Nie usnąłbym spokojnie,
gdybym tego nie zrobił. Pod koniec zakręciło mi się w głowie z wysiłku, dlatego
zgasiłem światło, ale nie wróciłem już do salonu, by skryć się w przygotowanym
przez Elise posłaniu.
Kroki skierowałem
prosto do sypialni… Położyłem się na łóżku, zwijając do pozycji
embrionalnej. Powoli uspokajałem samego siebie, pragnąc zanurzyć się we śnie. I
nie obchodziło mnie, jaki będzie to sen. Przyjemny, koszmarny, przywołujący
obraz ojca… Pragnąłem po prostu zasnąć. Wsunąłem się pod kołdrę i nasłuchiwałem
spokojnego szumu fal morskich. Tak, zdecydowanie były one wspaniałą kołysanką…
Gdzieś w oddali rozbłysła latarnia morska.
Nie zdążyłem nawet
połączyć ze sobą kilku faktów. Odpłynąłem. I dobrze, bo każdy mały element mógł nieuchronnie spowodować zawał
serca.
~*~