„Biała magia”
Przez kolejne dwa
dni pisałem. Żyłem na mocnej kawie, zwietrzałych ciastkach z cukrem i
niewielkiej ilości kanapek z serem. Dzięki temu, że zająłem się pracą,
ochłonąłem po wszystkich nietypowych wydarzeniach. Teraz były one jedynie igiełką
w stogu siana, teraz liczyło się tylko to, aby dać upust temu kłębowisku
pomysłów. Maszyna do pisania, moja czarna ulubienica, współpracowała ze mną
niczym za dawnych lat, kiedy to tworzyłem z dnia na dzień rozmaite opowiadania
jednoczęściowe. Od czasu do czasu płuca wołały o porcję dymu, ale nie poddałem się
temu koszmarnemu zajęciu. Wszystkie papierosy, jakie tylko posiadałem,
schowałem głęboko w walizce.
Właściciel domku
nie odezwał się ani słowem. Z jednej strony było mi to już na rękę, bo co
miałbym mu ostatecznie powiedzieć? Nie zdołałbym się przyznać do dręczących
mnie koszmarów, gdyż nie chciałem wyjść na wariata. Prawda, ostrzegał przed
tutejszymi, to powinno wystarczyć. Nie musiał wdrażać w nasze rozmowy
szczegółów dotyczących samego miasteczka, skoro sam mieszkał gdzie indziej. Z
drugiej strony, ta obojętność wobec sublokatora wydawała się niepokojąca. A
gdyby naprawdę szlag trafił rury? Postanowiłem jednak, że nie będę się tym
przejmował dłużej, niż to konieczne. Co zaś się tyczy samego Żółwia, człowiek
ten, stary i ogarnięty samotnością, mógł zwyczajnie nawciskać mi kitów lub
podbarwić swoją opowieść. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, po dłuższym
zastanowieniu, w te wszystkie bujdy o strzelaninach i zemstach. Mimo to i owo,
żal było starego latarnika zostawiać na pastwę losu. W podzięce za gościnę,
zaniosłem mu coś do przekąszenia, jednak nie zastałem mężczyzny. Niewielką
paczuszkę porzuciłem pod drzwiami, mając nadzieję, że zostanie wykorzystana.
„Wokół oślepiająca biel. Śnieg ciągle prószył, a samo
niebo nie szczędziło grubych płatów, opadających na ziemię w gęstym korowodzie.
Niels tkwił po kolana w zimnym puchu, podpierając się o aluminiowy kij
narciarski – pozostałość po niefortunnym upadku z góry. Przeklinał siarczyście
bolące biodro i samego siebie za nieodpowiedzialny wybór trasy. Wyraz jego
twarzy, czerwonej od mrozu, mówił tylko jedno: wpadał w panikę. Nie wiedział, ile czasu
mógł znajdować się w stanie omdlenia, ale nie czuł już stóp, a przez grube
tkaniny ubrań wciąż przenikały kolejne fale chłodu.”
Nagle urwałem
pisanie. Bębniące o szybę krople deszczu wytrąciły mnie z namysłu. Zresztą,
początek czwartego rozdziału był dość banalny i chyba nadawał się jedynie do podarcia. Wyrwałem kartkę, zgniotłem i wyrzuciłem do kosza przy biurku,
zapełnionego papierowymi kulkami. Ułożyłem palce na odrobinę wytartych
klawiszach, ale nie nacisnąłem ani jednego z nich. Ponowna pustka w głowie.
Postanowiłem trochę odpocząć. I tak wykonałem kawał dobrej roboty, nadrabiając
tym samym tygodniowy brak jakiegokolwiek zapisu. Ściągnąłem okulary, dopiłem
resztkę chłodnej kawy i poszedłem do sypialni, aby zamknąć balkonowe drzwi.
Przy okazji
spojrzałem na latarnię morską. Wydawała się pusta jak piękna muszla, którą
łatwo rozbić o podłogę lub zgnieść w dłoniach. Nie poddawałem się zbyt długo
temu wrażeniu. Czułem, że czas powrócić do rzeczywistości i zakończyć
przejmowania się wszystkim wokół. Miałem tu pracować oraz wypoczywać.
Zszedłem do salonu.
Na sztaludze wciąż widniało dzieło Elise. Obraz był już odrobinę wyblakły,
ponieważ dziewczyna używała pędzla tak, jakby miał on ją pogryźć. Mimo to,
spisała się dzielnie jak na pierwszy raz. Ostrożnie ściągnąłem płótno, po czym
rozłożyłem je na kanapie i zawinąłem w rulon. Przewiązałem sznurkiem, wsadziłem
do plastikowego kosza na różnorodne obrazki i zabrałem się za osadzanie na
drewnianym stojaku czystego arkusza. Chciałem namalować morze podczas sztormu.
I nie pozowałby mi widok za oknem, a wspomnienie ze snu.
Na początku
wykonałem drobny szkic na poziomo ustawionej tkaninie. Nie był on jednak naniesiony
pędzelkiem, a jedynie delikatnym ołówkiem o miękkim rysiku. Kiedy wiedziałem
już, jak mniej więcej wyglądać będzie całość, przygotowałem paletę barw. Na
drewniany spodek wycisnąłem kilka farb olejnych w odcieniach niebieskiego, od
błękitu aż po granat. Nie mogłem zapomnieć również o bieli oraz szarości. Moim
fundamentem była właśnie owa biel, dlatego też po przygotowaniu potrzebnych
pędzli, na początek wybrałem ten ławkowy, aby nałożyć cienką warstwę
podmalówki. Olejom trzeba dać chwilę czasu, żeby dobrze przeschły. Dopiero
później można kłaść kolejne warstwy i tworzyć właściwy obraz. Na moim miały
znaleźć się rozszalałe fale, bijące o skały nad brzegiem. Wytarłem ręce o
ścierkę i zacząłem zabawę z
ustawianiem sztalugi, ponieważ każdemu malarzowi zależało na uzyskaniu dobrego
światła. Niestety, na dworze zaczęło się robić coraz bardziej ponuro, co
zmusiło mnie do przerwania zajęcia.
Żałowałem, że
wszystkie przygotowania spełzły na niczym, ale odłożyłem pomysł na jaśniejszy
dzień. Niebo pokryła niemal czarna chmura, zwiastując jeszcze większą pompę.
Nawet nie dokończyłem myśli, gdy rozpętała się prawdziwa ulewa. Nie wiedziałem,
co z sobą zrobić. Siedziałem przy parapecie w salonie, opierając się o niego
łokciami i patrząc na majaczący się kilkanaście metrów od domku las. Drzewa
jakby zlały się w jedną ciemnozieloną plamę…
Drgnąłem. W strugach deszczu ukazała się jakaś
jasna postać. Serce zabiło mi szybciej. Odetchnąłem z ulgą, gdy rozpoznałem
szpiczasty kaptur, z pewnością będący częścią nieprzemakalnego,
półprzezroczystego płaszcza. Wytężyłem wzrok. Zobaczyłem, że owa osoba trzyma w
ręku koszyk. Czyżbym widział unikalną wersję baśniowej postaci - Czerwonego
Kapturka? Spod ubioru wystawały długie, mokre kosmyki włosów. Pociemniały od
wody, ale musiał być to kolor blond. Nagle przyszło mi na myśl, iż to
Elise. Zjawa uniosła głowę i wtedy nie miałem już wątpliwości. Mimowolnie
odsunąłem się pod ścianę, choć i tak wątpiłem, jakoby dziewczyna zauważyła w
oknie kawałek mojej twarzy. Zastanawiałem się, co zrobić. Schować się w
głębi domu, czy podejść do niej?
Ponownie odczułem tę
dziwną ciągotę, pragnienie porozmawiania z nią. Dlaczego, skoro była niemal
całkowicie obcą osobą? Może jednak powinienem wyjść i chociaż zapytać się o to,
czy jej siostra bezpiecznie powróciła do domu? Z drugiej strony, zwariowałem?
Naprawdę chciałem przemoknąć do suchej nitki? A co ona wyprawiała w lesie?
Czyżby wybrała się na grzyby?
Przeczesałem
palcami włosy. Ostatecznie mogłem poświęcić młodej kobiecie kilka minut, w
końcu nikt nie gonił mnie do żadnych obowiązków. Założyłem skórzaną kurtkę, a
na werandzie rozłożyłem czarny parasol. Nie przejąłem się błotnistą drogą.
Wielkie krople
deszczu bębniły o cienki materiał parasolki. Sam deszcz padał na ukos, toteż
trzymałem ją na plecach, a nie nad głową, natomiast dżinsowe spodnie szybko
przesiąkły wodą. Elise stała jak zaczarowany słup soli, dokładnie w miejscu, w
którym widziałem ją jeszcze chwilę temu. Patrzyła na mnie w taki sposób, jakby
mnie oczekiwała, co było dość… niepokojące. Wszystko wokół przenikał niepokój.
To tylko ja uparcie wmawiałem sobie, że jest w porządku i wcale nie
postradałem zmysłów. Ucieszyłem się jednak na widok dziewczyny. Tym
razem nie wydała się smutna i zabiedzona. Jej wcześniej trupio blada twarzyczka
nabrała zdrowego koloru, miałem także nadzieję, iż jej rana poprawnie się
zagoiła.
Stanąłem jakiś metr
od dziewczyny. Zaskoczyła mnie głębia spojrzenia jej ciemnoniebieskich oczu,
przywodzących na myśl późnowieczorne niebo, czyste i pozbawione cienia chmur.
Zmrużyła lekko powieki, przyglądając mi się z uwagą. Wreszcie zaróżowione wargi
rozciągnęły się w niewinnym uśmiechu. Spuściła wzrok, ściskając odrobinę
przybrudzone palce na uchwycie koszyka. Spojrzałem tam i dostrzegłem same
gałązki, niektóre napuchnięte od wody. Zamiast powiedzieć cokolwiek, przywitać
się, ja zastanawiałem się, na co jej mokre patyki.
Nie mogłem
wykrztusić z siebie słowa, kiedy patrzyłem na Elise. Przypominała kruchą,
porcelanową lalkę, w której ciele została uwięziona delikatna, wrażliwa dusza.
Nie potrafiłem utożsamić jej z żadną znaną mi kobietą. Wyglądała na kogoś
nieporadnego, ale również o niezwykłej sile ducha. Miałem wrażenie, że jest
otoczona aurą dobra i ciepła.
Była wyjątkowa.
Prosta, urocza i nieskalana grzechem. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Przywołałem na twarz uśmiech, gdy zorientowałem się, że wreszcie wypadałoby
ten gest odwzajemnić. Nad nami zawisła kolejna ciemna chmura.
- Witaj –
powiedziałem wreszcie.
Zamrugała. Rumieniec pokrył jej policzki.
- Dzień dobry –
odparła krótko, zawzięcie gniotąc rączkę kosza.
- Nie za brzydki
dzień na wyprawę do lasu? – zapytałem. Zabrzmiało to odrobinę głupio, ale nie
potrafiłem wykazać się lepszą elokwencją ani wymyślić lepszego wstępu do
rozmowy. Elise wzruszyła ramionami.
- Jest idealny.
Lubię chodzić w deszczu.
Uśmiechnęła się ze
zwykłą dla siebie szczerością.
- A jak tam twoja
kostka? – Wskazałem kiwnięciem głowy na nogi, obute w tamtej chwili w żółte
kalosze do połowy łydek.
- Zagoiła się, ale
pozostała tam niewielka blizenka. Może z czasem zejdzie – rzekła nieśmiało,
spoglądając mi w oczy. – A pan nie ma już brody – zauważyła i nieznacznie
zmarszczyła nosek.
Roześmiałem się.
- Prosiłem, abyś
nie zwracała się do mnie per pan. Co do twojej uwagi, to zaczynała mi
przeszkadzać. Lubisz zarost? – spytałem, obawiając się nieco twierdzącej
odpowiedzi. Zupełnie tak, jakbym w głębi serca chciał zyskać jej pochlebne
wrażenie o sobie. Elise jednak zaprzeczyła.
- Nie tak bardzo,
zresztą… tobie ładniej bez, Christianie. – Wyglądała na odrobinę zmieszaną,
aczkolwiek impresja ta prysła niczym bańka mydlana chwilę potem. – Nawet nie
wiem, jak to się stało, że zaszłam aż tutaj… Chciałam pospacerować w pobliżu
domu, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich gałązek – rzekła, wskazując na
wypełniony drewienkami koszyk.
- Potrzebne ci one
na opał? – spytałem ciekawskim tonem. Dziewczyna pokręciła głową.
- Na mały stosik.
Zebrałam już wszystkie zioła, ale musiałam czekać, aż deszcz dokładnie oczyści
gałązki z pozostałości po żywiole ziemi i duchów drzew. Teraz nadadzą się –
odpowiedziała z zadowoleniem.
Wpatrywałem się w
nią szeroko otwartymi oczyma. Ludzie posiadali różne zainteresowania, na różne
pasje wydawali mnóstwo pieniędzy, jednak pierwszy raz spotykałem się z tak
dziwną ciągotą do… Sam nie wiedziałem, jak to nazwać. Elise była czarownicą?
Musiała zauważyć moje zaskoczone spojrzenie, gdyż znowu zamknęła się w sobie,
uciekając wzrokiem gdzieś na morze.
- Tylko nie bierz
mnie za jakiegoś szarlatana – poprosiła i niespodziewane jej oczy rozbłysły
od łez.
- Wcale tak nie
pomyślałem – skłamałem z dziarskim uśmiechem. Poczułem się idiotycznie, ale,
jak to mówił Żółw, dziwactwo goni dziwactwo we Vrist. Dziewczyna pokraśniała,
wierząc w każde moje słowo. Jej dziecięca naiwność była słodka, ale
jednocześnie współczułem jej, że idzie przez życie, ślepo ufając wszystkim
wokół.
- Nie ma co tak tkwić
tutaj i moknąć. Może wstąpisz na coś ciepłego? Zostało mi jeszcze trochę
ciasteczek – zaproponowałem, chcąc ułagodzić sytuację.
Elise odwróciła
głowę w bok.
- Właściwie…
powinnam wracać – powiedziała cichutko, z żalem. – Ale na kilka chwil… -
Uniosła brwi. Przytaknąłem. Mimo że była okryta przeciwdeszczowym materiałem,
zaprosiłem ją pod parasol. Zbliżyła się ochoczo i ujęła moje ramię, w drugiej
ręce niosąc wypełniony patykami koszyk. Swój płaszcz, z którego ściekała woda,
pozostawiła na werandzie, podobnie jak kalosze.
Tym razem była
ubrana zwyczajnie. Skromnie, ale to i tak lepsze niż cienka koszula nocna.
Ciemne dzwony podkreślały jej szczupłe nogi, zaś na górę miała nałożony siwy
sweterek z łódkowatym wycięciem. Rozgościła się w salonie. Z zaciekawieniem
podeszła do przygotowanego na nowy obraz płótna.
- Co tutaj
powstanie? – spytała. Oparłem się o framugę. Nie chciałem odpowiadać wprost na
to pytanie, bo nigdy nie lubiłem zdradzać swoich planów przed ich realizacją.
- Zobaczysz, kiedy
skończę – powiedziałem, uśmiechając się tajemniczo. – Przyniosę ciastka i coś
do picia.
Elise ruszyła za
mną.
- Pomogę ci. Nie
chcę siedzieć i nic nie robić.
- Przestań, tutaj
możesz czuć się swobodnie, ale skoro nalegasz… Wyłóż te ciasteczka na talerzyk,
naczynia są w szafce nad zlewem.
- Dobrze! –
zawołała radośnie i w podskokach podbiegła do wyznaczonego punktu.
Nasza rozmowa
odbywała się w dosyć sztywny sposób, lecz ja ponownie odczułem, że dom odżył
dzięki dziewczynie. Tak, jakby wewnątrz niego zajaśniało słońce. Elise opłukała
dłonie pod bieżącą wodą, związała wilgotne włosy gumką recepturką i wyciągnęła
talerz. Ciasteczka układała bardzo starannie, choć ja zwyczajnie wysypałbym je
z woreczka (nie przejmując się okruchami) i podał w nieładzie na stół. Spodobała mi się jej dbałość o
szczegóły. Po chwili zniknęła z przysmakami, a ja czekałem na gwizdek czajnika.
Po niedługim czasie zalałem wrzątkiem kubki z czarnymi torebeczkami i chwyciłem oba za ucha.
- Uwaga, niosę
herba… - urwałem.
Elise siedziała na
podłodze, a wokół niej rozpostarte były wszystkie moje obrazy, szkice i
rysunki, które chowałem w formie rulonów do wiklinowego kosza. Trzymała akurat
w rękach ten, jaki wykonałem ostatnio węglem. Szybko stworzony bohomaz,
przedstawiający odwróconą w stronę morza dziewczynę. Zaniemówiłem. Dziewczyna zerwała
się gwałtownie z podłogi. Jasny kucyk z tyłu głowy zafalował w obie strony.
- Ja przepraszam…
Po prostu nie mogłam się powstrzymać – wydukała płaczliwym niemal tonem, przytykając
złączone dłonie do ust.
Postawiłem obie
herbaty na stole. Sam nie wiem, co czułem. Na pewno nie złość, raczej
rozbawienie zmieszane z konsternacją.
- Nie przejmuj się,
tysiące ludzi ogląda moje prace, więc ty też masz prawo – odpowiedziałem spokojnie.
- To twoje rzeczy,
nie powinnam ich brać jak własne – rzekła ze smutkiem. Zaczęła zwijać na powrót
kartki. Nie przeszkodziłem jej w tym zajęciu.
Machnąłem ręką.
- Leżało na
wierzchu. Zresztą cieszę się, kiedy ktoś zainteresuje się tymi bazgrołami.
- Bazgrołami? –
zawołała z oburzeniem. – Są przepiękne. Ja niestety nie mam żadnego talentu –
jęknęła. Najdłużej zatrzymała spojrzenie na owym rysunku z jasnowłosą
dziewczyną na tle akwenu morskiego. Zadrżałem. Czułem, że rozpoznała w nim
siebie, ale o nic nie pytała.
- A próbowałaś
jakiś odkryć? – zapytałem. Elise wreszcie uporała się ze wszystkimi
pracami i nieśmiało usiadła na kanapie, zajmując miejsce na drugim końcu.
Pokręciła przecząco głową.
- Nie każdy ma
szansę – mruknęła, spoglądając na ciasteczka. – Dlatego zawsze starałam się o
harmonijne stosunki z naturą, a później zainteresowała mnie biała magia.
Uniosłem brwi,
zaciekawiony.
- Biała magia? To
przeciwieństwo tej czarnej? – Podsunąłem jej pod nos talerzyk ze słodkościami.
Wzięła jedno ciasteczko i zlizała z niego cukrową warstwę.
- Tak, ale nie do
końca chodzi tu o czary – wyjaśniła z ciepłym uśmiechem. – Raczej o modlitwy i
pozytywne myśli. Dzięki temu dobre i magiczne rzeczy powinny się dziać wokół
mnie same… - Westchnęła smutno. Splotła dłonie na podołku i opuściła wzrok.
- Czy twoja siostra
powróciła? – spytałem, przypominając sobie nagle o Liv. Elise długo milczała.
- Wróciła, ale chce
uciec znowu – odparła wymijająco, przewracając oczyma. – Chciałam zapalić dla niej stosik
i prosić dobre duchy o to, aby zatrzymały ją w domu. Głupie, prawda? Ona i tak
zrobi swoje.
Podciągnęła kolana
pod brodę. Kiwała się powoli w przód oraz w tył, wpatrzona niezmiennie w jakiś
punkcik na podłodze. Było mi przykro, że kilka dni temu niemal umarła z
wycieńczenia, szukając siostry, a tymczasem ta wciąż i wciąż odstawiała
numery. Miałem chęć przytulić blondynkę, ale zamiast tego pozwoliłem jej na
chwilę nostalgii. Sam upiłem łyk gorącej herbaty.
Po paru minutach
nieustannego milczenia, Elise powiedziała:
- Jest w tym
wszystkim coś dobrego.
- Co takiego?
- Poznałam ciebie.
Jesteś chyba najmilszym człowiekiem na świecie – wyszeptała i zaczerwieniła się
po cebulki jasnych włosów.
Przez jej słowa zrobiło mi się milej na sercu, które,
swoją drogą, zabiło szybciej. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Niecodziennie
mogłem usłyszeć takie wyznanie, zdawałoby się, płynące ze szczerych ust.
- Dziękuję - rzekłem.
Dziewczyna błądziła wzrokiem po salonie, aż w końcu umieściła je na mojej twarzy. Miałem wrażenie, że bada ją tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Była pełna niewymuszonej dobroci. Przypomniało mi się też, iż sam niegdyś czytałem artykuł na temat białej magii. Były to działania na rzecz własną i innych, mające ścisły związek z życiową harmonią, dobrymi uczynkami i zmianami wokół na lepsze.
Elise sama w sobie była niesłychaną magią. Czułem się dobrze w jej towarzystwie, czułem, że wszystko potrafiłbym wybaczyć tej kobiecie za jeden jedyny uśmiech. Niosła ze sobą światło nawet w najpaskudniejszy dzień, pochmurny oraz deszczowy. Nie udawała, nie grała, była prostą sobą. Żaden człowiek nie jest idealny, ale w przypadku tego promyczka... To nie miało znaczenia. Nie, kiedy oczarowywała mnie każdym swoim gestem, słowem i mimiką.
Sięgnęliśmy jednocześnie po herbatę. Zaśmialiśmy się oboje, choć uznałbym to za nic wielkiego, gdyby na miejscu tej dziewczyny siedziała inna osoba. Razem też upiliśmy ostatni łyk. Zostawiłem dla niej resztę ciasteczek, co bardzo ją uradowało. Były zwykłe i odrobinę zwietrzałe, ale ona jadła je jak najlepszy na Ziemi przysmak.
- Jeśli chcesz, mogę ci pokazać coś jeszcze na temat magii - powiedziała, strzepując ze swetra drobne okruszki po wypiekach.
- Właściwie, to czemu nie? - uśmiechnąłem się. - A co będzie potrzebne?
- Cztery białe świece.
- Chyba znajdę. A jeśli nie, to w pobliżu mieszka człowiek, który ma nadmiar świeczek - zaśmiałem się. Elise odrobinę zbladła na te słowa, ale nie pytała o nic.
Na szczęście znalazłem wszystkie przybory w kuchennej szufladzie. Dziewczyna wyznaczyła miejsca do siedzenia i rozstawiła wszystkie świece.
- Po jednej na każdą stronę świata - wyjaśniła cicho. Usiedliśmy na przeciwko siebie w pozycji lotosu. Nasze kolana stykały się ze sobą. Przejęła ode mnie zapałki.
- Dwie zapalę ja, a pozostałe dwie ty.
Gdy cztery płomienie zabłysły jasnym blaskiem, Elise ujęła moje dłonie w swoje. Przyjemnie było czuć ciepło jej gładkiej skóry. Kazała mi zamknąć oczy. Wykonałem to polecenie bez wahania ani poczucia, że to jest czymś nienormalnym.
- Oczyść swoje myśli i spraw, aby zapanowała w nich pustka. Gdzieś w oddali może tkwić jakieś miłe wspomnienie, ale koniecznie miłe, najlepiej twój dobry uczynek wobec drugiej osoby - powiedziała odrobinę monotonnym głosem. Ciężko było wyprzątnąć z zapracowanej głowy bajzel, jednak już po kilku minutach odprężyłem się. Rozluźniłem mięśnie, a wszystko wokół ucichło. Byliśmy tylko my, otoczeni świecami.
- Matko Naturo, ziemskie żywioły, pozytywna energio i dobra duszo z niebios - zaczęła cicho Elise. - Proszę was, abyście zesłali na nas odrobinę z waszej mocy. Rozważcie, czy jesteśmy na tyle godni, żeby poczuć ułamek waszej świetności. Ześlijcie nam dobry dzień i pogodę ducha. Prosimy.
- Prosimy - powtórzyłem.
Przez kilka, a może nawet kilkanaście minut nic szczególnego się nie wydarzyło. Siedzieliśmy tak, skupiając całą swoją wolę na tych sympatycznych myślach i otaczając się świetlistym murem.
Nagle przez palce obu rąk przeszedł mi przyjemny dreszcz, promieniujący aż do łokci i rozchodzący się dalej, otaczający ciepłem serce i wszystkie wewnętrzne organy.
- Czujesz to? Czujesz? - zapytała cicho Elise. Elektryczność mnie nie opuszczała.
Uchyliłem powieki.
- Tak, czuję - odpowiedziałem.
Jej ciemnoniebieskie oczy lśniły ze szczęścia, a w powiększonych źrenicach odbijał się blask płomieni.
~*~