Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

27.

„???”   


Niebo? Trafiłem gdzieś, gdzie każdy skrawek powierzchni naznaczony był błękitem i bielą. Nie czułem już bólu ani nie cierpiałem. Zewsząd nadpływał ciepły wiatr, niosący szepty…

Spokój. Błogi spokój.

Nagle z oślepiającej jasności wyłoniły się twarze bliźniaczek. Elise i Liv, tak spokojne i smutne jednocześnie, stanęły obok siebie, delikatnie stykając się ramionami. Przypominały anioły bez aureoli oraz skrzydeł, choć nie byłbym zdziwiony, gdyby te atrybuty pojawiły się znikąd. Lekka, puszysta mgiełka ulegała stopniowemu rozproszeniu, odkrywając nagie, chude ciała sióstr.

Mocno splotły dłonie w zdecydowanym uścisku. Później, zupełnie niespodziewanie, dziewczęta złączyły się w jedność. Temu zjawisku towarzyszyły lekkie wibracje, a nim zdążyłem zamrugać, widziałem już tylko Elise.

Najwyraźniej Liv tkwiła we wnętrzu bliźniaczki…

…tak, jakby zawsze było tam jej miejsce.

Jako postronny obserwator próbowałem przypomnieć sobie tę ulotną chwilę, kiedy rozbłysła jasność i z dwóch młodych kobiet pozostała jedna. Tak znajoma, kochana i kryjąca wiele sekretów. Nigdy zbytnio nie dociekałem prawdy, ale teraz wiedziałem, że znaleźliśmy się w miejscu, które takową przyniesie. W tamtym momencie nie byłem czymś cielesnym, tylko smugą. Własną duszą.

Kąciki ust Elise powędrowały ku górze. Spojrzała na mnie i powiedziała:

– Mam nadzieję.

Na co? Pomyślałem przelotnie.

– Cicho, cicho… Dowiesz się pod koniec.

Gwałtownie zapadła ciemność, jakby ktoś zwyczajnie zgasił słońce. Z niepokojem wyczekiwałem na to, co miało już wkrótce nadejść. I rzeczywiście, niedługo potem z mroku zaczęły wyłaniać się obrazy…

*

Memini tui, memento mei.

Christianie? Pamiętasz ten wieczór, kiedy jechałeś do Vrist? Nie miałeś dobrej drogi. Nieustannie padał deszcz, utrudniając kierowcom widoczność. Ty nie orientowałeś się w zachodnich terenach i podejrzewał to także pan Jorgens, który z dobroci serca postanowił po ciebie wyjechać, gdy stwierdził, że już dawno powinieneś trafić do miasteczka.

Obaj najpewniej minęlibyście się na znajomej ci szosie. Prędko zorientowalibyście się, że powinniście się zatrzymać i przywitać – nie jeździ tamtędy wiele samochodów. Prawie wcale.

Niestety żaden z was nie przewidział, iż dokładnie w chwili, kiedy wasze auta zmniejszą dystans, na drodze pojawią się dwie łanie w towarzystwie dorosłego jelenia. Biedne zwierzę natrafiło w lesie na stare wnyki i spłoszone uciekło w kierunku najmniej odpowiednim…

Samice zdążyły się rozpierzchnąć. Ty, Christianie, wpadłeś w lekką panikę. Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund. Szybko opanował cię strach. Patrzyłeś w ślepia zranionego jelonka i zobaczyłeś w nich swoją rychłą śmierć… Nacisnąłeś klakson, a później automatycznie wykręciłeś kierownicę, chcąc ominąć zwierzę.

Może uszedłbyś cało, gdyby nie nadjeżdżający z naprzeciwka Jorgens. To było zderzenie czołowe. Wyleciałeś przez przednią szybę, mocno uderzając głową o drzewo. Ostatnie, co pamiętasz, to odłamki szkła w ustach, smak krwi i bezbrzeżną dezorientację. Twój najemca w przypływie świadomości zdołał wezwać pomoc. Nie mógł wyjść i ci pomóc – został wgnieciony we wrak auta. Zmarł w szpitalu na skutek licznie odniesionych ran wewnętrznych i krwotoku.

Nim jego dusza nie przeszła na stronę światła, mogłeś się z nim skontaktować.

O twoje życie dzielnie walczono. Zapadłeś jednak w śpiączkę tak głęboką, że lekarze nie dawali ci szans na przebudzenie. Powiedzieli rodzinie, iż zawsze pozostaniesz zależną od aparatury rośliną.

Ledwo zdusiłem krzyk rozpaczy. Ujrzałem przygnębioną Norę, mamę, zapłakaną Madeleine i paru najbliższych przyjaciół. Przebywali w szpitalnym korytarzu, milcząc i naradzając się chyba z myślami.

– Christian nie chciałby tego… Nie chciałby wegetować – powiedziała nagle moja siostra, tuląc córkę. Jej głos był dziwnie suchy i pozbawiony emocji.

Matka posłała Norze mordercze spojrzenie. Przekrwione oczy niemal wychodziły starszej kobiecie z orbit.

– Co ty wygadujesz?! – wrzasnęła. – Wszystko się jeszcze zmieni, słyszysz?!

Mój kolega ledwo powstrzymał mamę od rzucenia się na Norę. Jakaś pielęgniarka prędko przyniosła środki uspakajające. Scena uległa rozmyciu.

Po jakimś czasie przeniesiono cię do prywatnej kliniki w Koldingu. Tam wierzono nie tylko w siłę nauki, ale także w twoją wolę walki. Regularnie zostawałeś poddawany badaniom, testom, ćwiczeniom oraz rehabilitacjom. Pewnie nie raz we Vrist miałeś wrażenie, że rozmawiasz z kimś z rodziny albo słyszysz ich głosy. Było to ulotne i zdarzało się rzadko. W rzeczywistości przemawiali do ciebie, kiedy leżałeś w białym łóżku, ogarnięty głębokim snem. Przywiązanie i miłość tkwiące w waszych sercach powodowało czasami przebłyski w twoim umyśle. Później jednak straciłeś z nimi kontakt, prawie całkowicie.

Wiesz, dlaczego…? Dlatego, że przypadkiem spotkałam twoją duszę. Klęczałeś nad swoim ciałem, podobnie jak tysiące ludzi, którzy umierają codziennie i obserwują z niedowierzaniem dalszy rozwój wypadków. Przepełniała cię trwoga oraz przerażenie. Nie mogłeś zrozumieć, czemu znalazłeś się poza cielesną powłoką.

Nikt na początku nie może pojąć, że jest martwy, lecz ty żyłeś i znalazłeś się w komie. Twój mózg nie zaprzestał pracować.

Z pewnością błąkałbyś się po świecie lub niezmiennie czuwał przy samym sobie, gdybyś mnie nie zobaczył. To zadecydowało o całej reszcie. W sposób niepojęty trafiłeś do międzyświata zwanego czyśćcem. Nie do końca umarły, niezupełnie żywy, miałeś kontakt zarówno z żywymi, jak i z martwymi. Doświadczyłeś nawet istoty Boga. I teraz wiem, że było ci to przeznaczone. Bo kiedy obudzisz się ze snu, będziesz musiał mnie ocalić od ponownego odtwarzania.

Poszedłeś za mną, nieoczekiwanie zajmując czyjeś miejsce. Scenariusz uległ drobnym zmianom. Przegnałeś mojego demona, a sam nieświadomie stałeś się aniołem. I jeśli uwolnisz zagubionych od kary, jaką jest ciągłe przeżywanie tamtych epizodów, kończących się dla wszystkich bolesną śmiercią, pozostanę ci dłużna przez resztę pobytu w spokojnych zaświatach…

Doskonale znasz Elise. Każdy szczegół jej twarzy, każde jej zmartwienie oraz niektóre tajemnice. Nie wiesz jednak, że żyła pięć lat przed twoimi narodzinami. Zmarła w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku i oprócz padaczki, cierpiała także na rozdwojenie jaźni. Od chwili jej śmierci, trzydzieści razy musiała odrobić winy, a i tak nie zostały jej wybaczone. Nie przeżyła dostatecznie wielkiego bólu, by zostać przepuszczoną na drugą stronę.

Ze wstydu i pokory powiedziałam o tym, jakbym to nie ja nią była.

Zacznę jednak od samego początku… Widzę chaos w twoich oczach. Po prostu wysłuchaj tej opowieści i zrozumiesz, mój kochany…

*

Śmierć i życie kolidują,
Współistnieją jednak.
Pierwsze jest jak słońce
Drugie niczym deszcz…

W wieku dziewięciu lat stworzyłam Liv. Panicznie potrzebowałam kogoś bliskiego. Przyjaciółki, która byłaby moim przeciwieństwem. Potrzebowałam wsparcia niezależnej, silnej osoby, jaka przetrwałaby najgorsze domowe piekło. Nie przypadkiem wyglądała jak ja. Wszystkie znajome mi dzieci, poza sztucznymi uśmiechami, przynosiły udrękę wraz z okrucieństwem i naśmiewały się z ubogich, mimo że Vrist i tak należało do biednych wsi.

         Liv jest odzwierciedleniem wszystkich moich niemiłych przeżyć. Nosi w sobie czysty gniew. Zawsze pragnęłam, aby była prawdziwa. Marzyłam o rodzeństwie, niestety tylko wymyślona siostra spełniała tę funkcję. Oprócz tego, że dzięki niej nigdy nie stałam się zła, bo potrafiła mnie wysłuchać, odbierała każdą cząstkę cierpienia.

Modliłam się, żeby Liv była rzeczywista. I często z nią rozmawiałam, szeptem powierzając jej tajemnice. Kiedy podrosłam, a ona nie zniknęła, rodzice prosili, bym wreszcie zaprzestała głupstw i dojrzała. Pozostałam jednak całkowicie nieugięta.

To Liv przeklinała ojca, powracającego do domu z pustymi rękoma. To Liv wyzywała wzruszającą ramionami matkę po tym, jak po raz kolejny i kolejny dostawałam coraz silniejszych ataków choroby.

Tato nienawidził tego „defektu”. Zawsze myślał, że kiedy raz zwalę się na podłogę, już nie wstanę i zwyczajnie odejdę, pozostawiając go pełnego wyrzutów sumienia. Choć biedny, nie szukał rozpaczliwie pomocy dla jedynej córki, wierząc, że jakoś wytrwam. Podobnie myślała skryta i zwykle cicha mama, wpadająca w szał podczas głośnych kłótni. Nie raz, nie dwa zderzyliśmy się z jej furą. Nie tyle co psychicznie, a fizycznie.

A ja…? Ja grzecznie przyjmowałam to, co było mi dane. Szukałam radości pośród pochmurnych dni, chciałam być dobrym, uczynnym dzieckiem i w przyszłości polepszyć materialną sytuację. Kochałam naturę i długie spacery po lasach, a dzięki babci odnalazłam remedium na często dokuczliwe przygnębienie – białą magię. Chłonęłam wiedzę tej kobiety i eksperymentowałam z wyzwoleniem Liv, która w dalszym ciągu istniała tylko w mojej głowie. Udało się, choć nie przy pomocy dobrych czarów, które nie pozwoliłyby na uczynienie czegoś złego. Ostatecznie Liv stała się oddzielną jednostką. Pewnie dlatego, że każdy człowiek potrafi stworzyć własnego demona.

Wymyślona bliźniacza siostra, usposobienie wcielonego zła, wyłoniła się z podświadomości chorej dziewczyny. Posiadałam głęboką wyobraźnię, która w połączeniu z wielką samotnością pozwoliła mi widzieć Liv naprawdę. Zaczęłam wierzyć w jej istnienie bardziej niż w cokolwiek, toteż nie opuściła mnie nawet po śmierci.

Ty też poznałeś tę demoniczną istotę w czyśćcu. Przybrała w nim materialną postać, aby móc popełniać grzechy, których za życia bałam się popełniać. Niedbale postrzępione włosy oznaczały jej niezależność oraz bunt. Ona miała prawo robić to, o czym nieśmiała Elise nie pomyślałaby na głos. Ucieczki, zakazane znajomości, nadużywanie przekleństw…

Jeśli jednak zapytałbyś o me uczucia względem Liv, odparłabym, że ją kocham. Nie jest idealnym tworem, ale nie zasłużyła także na przepadnięcie w piekle.

– Domyśliłem się… a raczej domyślałem – powiedziałem, widząc przechadzającą się po plaży Elise, rozmawiającą z kimś niewidzialnym. Motyw ten powtórzył się w rybackiej chacie, w lesie i innych miejscach. Tak, jakby nieegzystująca bliźniaczka towarzyszyła jej w każdej chwili życia.

Nie ukończyłam jeszcze siedemnastu lat, kiedy na obrzeżach Vrist pojawił się pewien człowiek. Wzbudził on niemałą sensację wśród tutejszych ludzi, budując na niskim klifie połączonym z wybrzeżem dom. Podobnie jak ty, był samotnym artystą. Przepięknie grał na pianinie i miał talent rzemieślniczy. Osiedlił się w tych stronach dla wygody, marząc o zaznaniu spokoju.

Trzymaliśmy się od niego z daleka. Wtrącał nos w sprawy miasteczka i pewnego dnia po wizycie w karczmie doszło do bójki. Od tamtej chwili każdy omijał mężczyznę szerokim łukiem, niektórzy dręczyli go, wybijając szyby z okien jego niewielkiej posiadłości.

Musisz wiedzieć, że w tak maleńkich społecznościach urazy i krzywdy nie giną. Nie lubi się obcych, zwłaszcza tych z dumnie uniesionymi głowami.

Historia najpewniej zakończyłaby się wyjazdem tego pana tam, skąd przybył, gdyby nie nasze nieoczekiwane spotkanie.

Raz po konflikcie rodziców zostałam wygoniona z domu i błąkałam się po okolicach w nocnej koszuli. Bojąc się napotkania mieszkańców Vrist, szłam wzdłuż brzegu, nie potrafiąc powstrzymać łez. W którymś momencie nieopatrznie zraniłam się w nogę. Bardzo bolało, więc wyczerpana, stanęłam blisko morza, pozwalając zimnej wodzie obmywać już i tak zmarznięte stopy. Jakimś cudem znalazłam się niedaleko miejsca zamieszkiwanego przez znienawidzonego przez Vrist mężczyznę.

Ujrzał mnie z okna swego domku, tak twierdził.

Wyszedł i zaoferował pomoc. Był znacznie starszy od ciebie i wzbudzał we mnie strach. Jego głos brzmiał jednak niezwykle przyjaźnie… Potrzebowałam jakiegokolwiek zainteresowania lub czułości, natomiast na zewnątrz panowała niska temperatura. Zgodziłam się.

Przedstawił się jako Arne. Zdobył mnie swoją prostolinijną naturą. Nie dociekał, nie pytał, po prostu zapewnił opiekę pokrzywdzonej dziewczynie z biednego domu. Mimo niedobrego nastawienia ludzi ze wsi, bez zastanowienia przyjął ją, nakarmił i otulił ciepłym pledem. Pomyślałam, że bardzo chciałabym mieć takiego ojca...

Widzisz, Christianie? Podczas ostatniego odtwarzania zająłeś stanowisko Arnego. Zmieniłeś tę powtarzającą się w kółko historię, a on sam, z racji czynu, jakiego dokonał, przeistoczył się w twojego demona ze strychu. Nieświadomie zaburzyłeś strefę, czy raczej czasoprzestrzeń, w której znajdowaliśmy się my wszyscy. Niekiedy jednak zamiast deszczu, a pamiętasz, że to właśnie wtedy się pojawiałam, widziałeś słońce. Było to rzadkie, lecz sporadycznie aktywność twojego fizycznego ciała, spoczywającego w szpitalu, wzrastała. Tylko ty możesz dociekać całej prawdy zawartych w swoich snach i wizjach… Ja nie mam dostępu do tej części. Wciąż tkwiłeś w międzyżyciu, łapiąc kontakty najpewniej i z tymi, którzy zdołali bez kary czyśćca przejść dalej.

Arne miał zasadniczą wadę. Był bardzo zaborczy, choć ujawniało się to powoli…

W ramach podzięki za okazane wsparcie, pewnego razu zaniosłam mężczyźnie świeżo nazbieranych owoców. Przed wyjściem poprosił, abym przychodziła częściej, ponieważ czuje się samotny. I robiłam to… Szukałam u niego ostoi oraz bezpieczeństwa. Towarzystwo Arnego sprawiło, że znikła Liv. Wreszcie miałam kogoś namacalnego, komu mogłam powierzyć smutki.

Nietypowy przyjaciel rozpieszczał mnie. Podarował mi wiele rzeczy, ale najpiękniejsza była własnoręcznie wykonana pozytywka. Spędził kilka dni i nocy, tworząc małe dzieło…

„– Ta delikatna muzyka zawsze kojarzyła mi się z tobą – powiedział, wręczając niepozorne, brązowe pudełko. Kiedy uchyliłam wieko szkatułki, moim oczom ukazała się malutka, złotowłosa baletnica. Usłyszałam także subtelną melodię, w takt której obracała się drewniana, starannie pomalowana różnobarwnymi farbkami postać.

– Co to za pieśń?

– Dla Elizy…”

Czułam się dziwnie i jednocześnie wyjątkowo. Jednak to nie rzeczy materialne były najważniejsze. Wystarczył jeden przychylny uśmiech Arnego, abym w jednej chwili zapomniała o troskach związanych z domem. Zdobywał mnie powoli i ostrożnie, i któregoś dnia namiętność wybuchła. Nie potrafiłam oprzeć się pokusie, choć byłam także sparaliżowana ogromem niepewności.

Mogłabym opisać siebie jako niedojrzałą, niepewną osobę, która zagubiła się we własnych uczuciach. Doznając krzywdy, milczała, nie kochając mężczyzny, oddała mu niewinność, sądząc, że świat stanie się piękniejszy.

Miesiąc później zauważyłam drobne zmiany. Podejrzewałam, iż przez jedną spontaniczną decyzję Arne zasiał we mnie owoc… Byłam zrozpaczona. Chorowałam i w głębi duszy wiedziałam, że nie mogę urodzić dziecka. Tego dnia, kiedy postanowiłam powiedzieć o tym kochankowi, całą drogę zostałam śledzona przez ojca i jego kompanów. Teraz tato zrozumiał, dokąd tak często wychodziłam. Dotkliwie pobili Arnego i przysięgli, że jeśli nie wyjedzie w ciągu paru dni, powrócą znowu.

Szukałam pomocy u ojca Gero – dobrotliwego człowieka, który po wysłuchaniu tej opowieści jedynie rozłożył ręce. Był odrobinę strachliwy i nie chciał wtrącać się w zamieszki wywoływane przez najbiedniejszą część społeczeństwa Vrist, rybaków…

Kolejnego wieczora wymknęłam się do Arnego. Pragnęłam błagać go, aby jak najszybciej opuścił miasteczko. Akurat rozpoczął się sztorm, gdy do niego trafiłam. W ciemnościach nie umiałam dojrzeć pobitej twarzy, lecz wyczuwałam zapach alkoholu, bezbrzeżną wściekłość oraz bunt. Dodatkowo nadchodził atak. Nie powiedziałam mu o przykrej chorobie…

Arne szybko stracił panowanie nad sobą. Był prawdziwie agresywny, kiedy zażył trunku…

Na oślep machnął pięścią, trafiając mnie w brzuch. Straciłam oddech, a upadając, uderzyłam głową o coś ostro zakończonego. Krew ciurkiem spływała z samego czubka aż na twarz. Arne na moment oplótł palcami moją szyję, dopiero później orientując się, co zrobił. Był przerażony i wpadł w histerię. Jeszcze nie umarłam, ale zemdlałam. Inaczej uważał mężczyzna, przekonany, że mnie zabił… Szybko przygotował potrzebne narzędzia, a moje bezwładne ciało przerzucił przez ramię i zabrał do lasu.

Zakopał mnie głęboko pod rozmiękłą ziemią, uprzednio nie sprawdzając pulsu. Już kiedy zasypywał prowizoryczny grób, odzyskiwałam świadomość, choć nie mogłam się odezwać ani poruszyć, sparaliżowana atakiem. Patrzyłam w górę, widząc tylko czarny zarys postaci Arnego, głośno łkającego i zasapanego. Po ukończeniu dzieła prędko odszedł. A ja, próbując łapać dech, łykałam błoto. Udusiłam się.

Arne zamierzał uciec tej samej nocy. Nie udało mu się. Ojciec, kiedy tylko zobaczył, że uciekłam, pobiegł prosto do mężczyzny. W głębi serca chyba czuł, że albo zamierzam wyjechać, albo stało się coś złego. Przypierał go do muru, lecz ogarnięty wielkim strachem, Arne nie potrafił przyznać się, iż zabił niewinną istotę. Tato zobaczył pozostałości z ziemi i domyślał się prawdy. Mój kochanek nie odezwał się słowem, więc również stracił życie.

Ojciec upozorował jego powieszenie się na jednej ze strychowych beli. Siedział tam aż do świtu, przyglądając się dyndającym członkom człowieka, który dokonał strasznej rzeczy. Wiedział, że nigdy nie dowie się, co stało się z jego dzieckiem. Gdy wzeszło słońce, podpalił dom i odszedł.

Matka, mająca problemy zdrowotne i psychiczne, niedługo potem utopiła się w morzu. Jej martwe ciało znaleziono na plaży po przypływie. Fale wyrzuciły biedną kobietę na brzeg.

Osamotniony tato pochował żonę, a sam osiedlił się w starej latarni morskiej, wiodąc pustelniczy żywot. Nie wybaczył sobie morderstwa, ale również tego, że nie dał mi należytej miłości i nie zapewnił opieki…

– Jesteś córką Żółwia? – zapytałem. – Ale to niemożliwe, to…

– Możliwe – odparła Elise. – Pamiętasz, co mówiłam o czasoprzestrzeni? Ty znajdowałeś się na kilku równocześnie.

– I miałem kontakt z żywymi i z umarłymi…

– Słońce. – Blondynka uśmiechnęła się. - Dopóki Heine nie umarł samotnie w wieży, i tak cię widział. Tak, jakbyś był kimś namacalnym. Bardzo chciałby się ze mną spotkać, ale nie jest to możliwe, dopóki nie odnajdziesz naszych ciał i nie rozwiążesz sprawy.

Przypomniałem sobie o reakcji Żółwia na widok obrazu Elise. I o całej reszcie wydarzeń, które teraz łączyły się jedno po drugim, dając całościowy widok.

Niespodziewanie, oboje znaleźliśmy się w lesie. Nie rozpoznałem zakątka, aż nieopodal nie dostrzegłem starej, zniszczonej szopy. To tam w alternatywie Elise szukała zaginionej siostry bliźniaczki.

– Pamiętasz, jak tu dojść? – spytała niepewnie.

– Chyba pamiętam… – Przełknąłem głośno. Było tyle pytań, tyle nierozwianych wątpliwości, o których dziewczyna mogła powiedzieć!

Jednak ona stanęła w jakimś z pozoru zwyczajnym miejscu, zakrytym runem. A później zapadła się weń i już wiedziałem, że tam została pogrzebana.

Obudź się.

~*~

Pytania?