He deals the cards as a meditation
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He doesn't play for respect
He deals the cards to find the answer
The sacred geometry of chance
The hidden law of probable outcome
The numbers lead a dance
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
And those he plays never suspect
He doesn't play for the money he wins
He doesn't play for respect
He deals the cards to find the answer
The sacred geometry of chance
The hidden law of probable outcome
The numbers lead a dance
I know that the spades are the swords of a soldier
I know that the clubs are weapons of war
I know that diamonds mean money for this art
But that's not the shape of my heart
~*~
Zdmuchnęła
świece, a odblask płomieni, który jeszcze sekundę temu widziałem w jej
wystraszonych oczach, nagle zgasł. Po ciemku odnalazła moje dłonie i wtuliła w
nie swoje piąstki, jak gdyby bała się, że odejdę i zostawię ją samą. Usiadła na
moich kolanach, trzęsąc się i przyciskając swoje ciało do mojego.
Mrok
tamtejszej nocy był nieprzenikniony. Nieba nie oświetlał chłód księżycowej
łuny, zaś fale biły o skały jak o bębny, ciągnące się kilometrami wzdłuż linii brzegowej. Ja napawałem się jej bliskością, marząc o tym, aby wyjawiła
mi, co ją trapi. Aby wreszcie wyjawiła wszystkie swoje tajemnice, których
nie pozwoliła zgłębić przez te wszystkie dni spędzone razem.
-
Twoja skóra jest taka zimna... - wyszeptałem z niepokojem. Wstrzymała oddech i
wpiła paznokcie w skórę mojego nadgarstka.
-
W tym świecie wszystko jest zimne - wydusiła, szczękając zębami. Po moim karku
wspiął się dreszcz, boleśnie go szczypiąc niczym skorpion. Jęknąłem pod wpływem
ucisku i gorącego palenia, rozprzestrzeniającego się od tyłu głowy aż po
łopatki. Mimowolnie dotknąłem bolącego miejsca palcami i syknąłem. Na opuszkach
palców, kiedy dosięgłem karku, poczułem lepką ciecz. A później w gabinecie
rozpyliła się metaliczna woń krwi.
Dziewczyna
zsunęła się z moich kolan bezwładnie. W półmroku dojrzałem jej jasne włosy,
rozsypane wokół głowy jak świetlisty owal. Prędko dopadło mnie przerażenie, a strach przesłonił mi widok czarną zasłoną. Odetchnąłem głęboko, odganiając
pomrokę sprzed oczu. Ignorując własną rozległą ranę na karku, która pojawiła
się nie wiadomo skąd, porwałem z biurka kluczyki do samochodu, zwalając przy
okazji niedziałającą lampę, papiery i popielniczkę. Wszystkie rzeczy wylądowały z
głuchym łomotem na drewnianej podłodze.
Dźwignąłem
na ręce nieprzytomną dziewczynę i wybiegłem z pomieszczenia. Nie rozumiałem nic
z wydarzeń z ostatnich kilku minut. Nic. Jej ciało, które wydawało się lekkie i
eteryczne, ciążyło w moich ramionach jak głaz Syzyfa.
To
ciężar grzechów, które popełniłam. I tych, których dopuścili się inni wobec
mnie.
Usłyszałem
w swojej głowie tę myśl wypowiedzianą jej głosem. Dziwnie opadałem z sił i
wydawało mi się, że przede mną za moment będą roztaczać się iluzje. Z trudem
dotarłem do samochodu, przemoczony do suchej nitki w przeciągu dwóch sekund
pobytu na zewnątrz. Delikatnie usadziłem dziewczynę na siedzeniu z tyłu, a sam
wtoczyłem się na miejsce kierowcy.
Zdawało
mi się, że moja ręka jest oddalona od głowy o setki kilometrów. Traciłem w niej
czucie i ledwie zdołałem uruchomić silnik. Wiedziałem, że mogę spowodować
wypadek, lecz nie mogłem pomóc jej sam. Działo się coś bardzo złego i z nią, i
ze mną.
Wyjechałem
na szosę, oświetlaną jednym reflektorem. Nie pamiętałem, dlaczego drugi nie
działa. Słaba widoczność i deszcz dzieliły mnie o włos od katastrofy, choć
znałem na pamięć drogę do wioski i mogłem trafić tam w kilka minut. Nerwowo
zerkałem w lusterko, obserwując dziewczynę. Ogarniała mnie panika.
Moje
dłonie nerwowo drgały na kierownicy.
-
Mój ojciec nienawidzi mnie za moją chorobę.
-
Dlaczego?
-
Boi się, że już nigdy nie wybudzę się z nagłego ataku.
I
ja też się bałem. Zamrugałem szybko powiekami i ponownie spojrzałem w odbicie.
Z czubka jej głowy łagodnym strumieniem spływała krew. Skąd...? Jak...? Oczy miała
szeroko otwarte i wskazywała drżącym palcem na przednią szybę samochodu. A
raczej na widok poza nią... Usłyszałem swój własny krzyk i zmusiłem się, aby
wrócić spojrzeniem z powrotem na drogę.
Przed
nami, nie wiadomo kiedy i skąd, wyrósł dorosły jeleń. Jego rozłożyste poroże
błysnęło jak ostrze w świetle reflektora. Nacisnąłem klakson, lecz on stał
nieruchomo, wpatrując się w nadjeżdżającą śmierć ciemnymi ślepiami. Wtedy
ujrzałem wnyki zaciśnięte na tylnej, zakrwawionej racicy zwierzęcia. Jakim
sposobem zdołał przebyć tak długą drogę z głębi lasu?
Niewiele
myśląc, skręciłem gwałtownie i wcisnąłem rozpaczliwie hamulec. Miałem wrażenie,
że auto okręciło się wokół własnej osi, a następnie wylądowało w drzewach...
Poczułem silne szarpnięcie, wyrywające moje ciało z opiekuńczych objęć pasa.
Rozbiłem głową szybę i przeturlałem się po masce samochodu, aby na końcu
uderzyć tyłem głowy o pień. Zanim straciłem świadomość, ona wydostała się
z pojazdu i uklękła obok mnie, dotykając zimną dłonią mojego policzka.
-
Teraz pokażę ci wszystko.
Świat
zawirował. Prawda dochodziła do mnie z każdej strony, nieubłaganie. Wszystko
zacząłem pojmować, a ostatnie, co zapamiętałem, to widok jej smutnych,
ciemnoniebieskich oczu, pochmurnych i zatroskanych.
~*~
Tajemniczo. Wiem, że nic nie zrozumiecie z prologu, lecz tak właśnie zaczynam swoją opowieść znad duńskiego brzegu Morza Północnego. Rozdziały będą publikowane co tydzień, półtora tygodnia. Pozdrawiam!