Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

23.

„Cisza przed burzą”   


Po wyjątkowo powolnym powrocie z plaży czułem się pozbawiony sił. Nadal byłem odrobinę zły. Elise naraziła swoje życie, a Żółw majaczył bez sensu w latarni. Wszystko tylko dlatego, że jakiś cholerny duch postanowił uprzykrzyć mi pobyt we Vrist. Sam już nie wiedziałem, czy wierzyć temu, że zjawa byłego właściciela klifu odeszła na zawsze z tego świata, bo niby czemu rybacka córka miałaby mieć absolutną rację? Mimo to ukrywałem swój pesymizm za fasadą obojętności.

Zabrakło między nami romantycznych gestów, pełnych uwielbień słów i obopólnego szczęścia z pokonania demona. Przemoknięci do cna oraz ubrudzeni piachem, weszliśmy do domu. Natychmiast uderzył we mnie spokój, jaki panował wśród ścian nadmorskiej posiadłości. Dawniej, gdy tylko przekroczyłem próg, od razu atakowała mnie napięta atmosfera, mniej lub bardziej wyczuwalna. To było wprost nie do pomyślenia, jak bardzo zmieniła się aura otoczenia. Iskierka nadziei w moim sercu zapłonęła jaśniejszym światłem. A jeśli faktycznie byliśmy uwolnieni? Co, jeżeli samobójczy akt dziewczyny nie poszedł na marne…? Zauważyłem kątem oka roześmianą, uradowaną twarzyczkę Elise, której blask mógłby przyćmić słońce. Ona zdawała sobie sprawę z wielkości uczynku, jakiego dokonała. Ona – biedna mieszkanka malutkiego, portowego miasteczka, zajmująca się oporządzaniem przywiezionych przez ojca ryb. Ledwo czując nogi, powłóczyłem ku salonowi. Krwistoczerwony napis zaczął blaknąć na moich oczach, znikając stopniowo z jasnej, obdrapanej powierzchni.

– To niemożliwe… – wychrypiałem cicho do siebie. Blondynka pojawiła się zaraz przy moim boku, wytrzeszczając oczy.

– Biała magia – powiedziała aksamitnym głosem, tkliwym i wypełnionym po brzegi słodyczą. – Teraz widzisz, że ona działa. Jesteś wolny, Christianie. Christianie, mój kochany.

Przysunęła się, najwyraźniej żądna cielesnej pieszczoty. Pewnie chwyciłem ją za nadgarstki. Nie mogłem kolejny raz pozwolić na nałożenie klapek. Musiałem pozostać czujny aż do chwili, kiedy upewnię się, że zagrożenie faktycznie minęło bezpowrotnie.

– Nie – szepnąłem tylko, twardo spoglądając w zwężające się źrenice dziewczyny. – Poczekajmy jeszcze trochę. Potrzebuję tego.

– Po co? – zapytała cicho. – Przecież złożyłam ofiarę! – parsknęła, bijąc pięściami o nagie uda. Posłałem Elise przepraszające spojrzenie i wycofałem się z powrotem do przedpokoju. Cuchnąłem słoną wodą morską. Zapach ten mieszał się z potem. Potrzebowałem kąpieli i ciepłych ubrań, zresztą nie tylko ja.

– Wieczorem wyjeżdżam – oświadczyłem, oddychając ciężko.

Radość Elise ustąpiła miejsce rozczarowaniu.

– Więc jednak… chcesz opuścić Vrist – wydukała. – Ale tak nie może się stać, jesteś tutaj potrzebny.

– Spokojnie. – Uścisnąłem krótko jasnowłosą. – Przyjadę najpóźniej za dwa dni. Muszę odwiedzić rodzinę, dowiedzieć się, co z Jorgensem i zostawić mu pieniądze. Kilka spraw do załatwienia jest, prawda? Ty też powinnaś wrócić do domu.

Nie wyglądała na przekonaną. Zwłaszcza widoczne to było w jej pochmurnych, ciemnoniebieskich tęczówkach, ciskających gromy. Sam sobie nie ufałem. Perspektywa kolejnego przyjazdu do tego piekielnego zakątka, znienawidzonego i jednocześnie ukochanego, wywoływała we mnie bezsilność. Nadal byłem przekonany, że poszło zbyt szybko. Zbyt łatwo wytępiliśmy ducha.

– Wrócę – odparłem, wykrzywiając kąciki ust i udając promienny uśmiech. Elise jednak opuściła nisko głowę, tak, że brodą dotykała mostka. A później załkała. Przeczesałem włosy palcami i kazałem dziewczynie wziąć się w garść. Gdy poszła na piętro wziąć ciepły prysznic, przygotowałem dla niej suche odzienie. Zostawiłem rzeczy pod drzwiami łazienki, nasłuchując przy okazji szumu wody. Martwiłem się, bo różne chore myśli biegały mi po umyśle. Przygotowałem także herbatę i resztę zwietrzałych ciasteczek, jakie pozostały. Od wielu dni nie robiłem już zakupów, toteż szafki wraz z lodówką świeciły pustkami. Najbardziej miałem ochotę na papierosa i kojącą woń dymu. Choć było to obrzydliwe i nigdy nikogo nie zachęciłbym do sięgnięcia po fajki, skrycie wiedziałem, że najlepiej przynoszą rozluźnienie.

Elise po kilkunastu minutach zeszła na dół. Luźne ciuchy zwisały na jej drobnym ciele, wyolbrzymiając wrażenie chudości. Niemal natychmiast zajęła swoje stałe miejsce na kanapie i sięgnęła łapczywie po ciasteczko, zlizując z niego kryształowe drobinki cukru.

Przyglądałem się dziewczynie z uwagą. Chciała oddać za mnie życie… Za kogoś, kto istotnie dał jej miłość, ale kogo również ledwie znała. A może pod płaszczem niewinności skrywała się zupełnie inna osoba? Taka, która doskonale wiedziała o strasznych wydarzeniach z przeszłości i miała z nimi do czynienia osobiście? Ona posiadała więcej tajemnic, niż mógłbym sobie wyobrazić.

– Dlaczego tam stoisz? – zapytała nieśmiało, zakładając cienkie kosmyki za uszy. Wymamrotałem coś w odpowiedzi i wspiąłem się po schodach na górę. Kiedy ostatni raz brałem kąpiel? Bóg jeden wie. Będąc już na piętrze, trzasnąłem wściekle klapą od strychu, żywiąc szczerą nadzieję, że nie otworzy się już ani razu.

~*~

Odbicie w lustrze przeraziło mnie. Przypominałem zapuszczonego menela. Nie pamiętałem, kiedy zarost z ledwie dostrzegalnego stał się bujny. Potargane włosy, nieznanego pochodzenia zadrapania na twarzy, cięta rana ramienia, spowita brzydkim strupem… Jednym słowem – tragedia. Przynajmniej kostka przestała ciągle przypominać bólem o obitej nodze. Rozebrałem się, rzucając przemokniętą odzież pod umywalkę. Nie chcąc więcej przyglądać się własnemu, słabemu ciału, wskoczyłem do brodzika. Woda była chłodniejsza niż letnia – w końcu dawno nie ogrzewałem ani jej, ani całego mieszkania. Mimo to z błogością oczyściłem skórę z wszelkich zanieczyszczeń i cierpienia. Wydawało mi się, że wraz z drobinkami piasku do odpływu uchodzą także urazy psychiczne, doznane w ciągu kilku ostatnich dni. Czy te wydarzenia miały jakiekolwiek prawa w brutalnym, rzeczywistym świecie, w którym nie było miejsca na bujdy lub fantastykę?

Duchy nie istniały. Nie istniały także znikające groźby. Walnąłem przegubem o wykafelkowaną ścianę. Nie wierzyłem… Już w nic nie wierzyłem. Chyba tylko w to, że śniłem jakiś rozległy sen, a tak naprawdę nigdy nie przyjechałem do Vrist. Cały nastrój tego miejsca należał do jakichś mistycznych, zwłaszcza, kiedy pojawiała się gęsta mgła i odnosiłem wrażenie, iż jestem otoczony przez setki par oczu. A te szepty domu, a symboliczne sny lub światło niedziałającej latarni? Dziwni ludzie, brak kontaktu ze światem zewnętrznym, tajemnice, sekrety… To przerastało mnie. Skuliłem się w kącie, pozwalając, by chłodniejące strugi wciąż leciały z okrągłej słuchawki. Drżąc, powoli uświadamiałem sobie różne głupie rzeczy. Dopiero teraz pozwoliłem strachowi w zupełności przejąć kontrolę. Pragnąłem stąd wyjechać bez słowa i nigdy tu nie przyjeżdżać ponownie, ba, rzucić kopertę z pieniędzmi pod drzwi Jorgensa i nie musieć stawać z tym człowiekiem twarzą w twarz. On wiedział. Musiał wiedzieć, musiał coś przeczuwać po tylu niezadowolonych z wynajmu posiadłości ludzi, których spotykały dziwne incydenty. Czy oni także zmierzyli się z duchem?

Gwałtownie podskoczyłem, gdy usłyszałem pukanie.

– Christian, jesteś tam? – zawołała Elise.

– Tak, tak – odpowiedziałem głośno, zakręcając kurek. Rozsunąłem zasłonkę i wyszedłem spod natrysku, stawiając stopy na zimnej posadzce. Szybko owinąłem ręcznik wokół bioder i otworzyłem drzwi.

Dziewczyna, widząc mnie półnagiego, opuściła uczynnie wzrok. Uśmiechnąłem się i otarłem kciukiem resztki okruszków z jej kącików ust. Musiałem grać przed ukochaną spokojnego, opanowanego mężczyznę, który wcale nie ma żadnych problemów z psychiką.

– Nie wstydź się, zaraz będę ubrany – mruknąłem. – Chciałem jeszcze ogolić brodę.

– Nie wstydzę – rzekła, hardo podnosząc oczy. Dostrzegłem w nich taką siłę, jaką łatwo złamać jednym niewłaściwym gestem bądź słowem. – Jednak nie będę przeszkadzać. Masz piękny tors – wyszeptała. – Byłeś taki delikatny dla mnie…

– Kiedy? – zapytałem, czując w gardle ucisk. Wciągnąłem przez głowę ciemną koszulkę.

– Zawsze. I wtedy… podczas naszej nocy, zwłaszcza wtedy – wyjaśniła, rumieniąc się.

– Elise. To nie może się zdarzyć po raz kolejny. Nieprędko – powiedziałem. – Postąpiłem bezmyślnie i nie chodzi tu o ciebie, tylko o brak zabezpieczenia. Nie byłem przygotowany na… romans.

Blondynka z nagła sposępniała. Po raz kolejny zabiłem jej entuzjazm. I choćbym nie wiem jak bardzo pragnął kolejnego zbliżenia, najważniejsze było dobro tej biednej istoty. Odeszła z ciężkim westchnieniem, przymykając lekko drzwi. Założyłem resztę czystych ubrań, po czym osuszyłem włosy i pozbyłem się zarostu. Wreszcie mogłem poczuć się jak godny człowiek, a nie jego namiastka, lub, co gorsze – wrak. Ciągle rozmyślałem o porzuconym w wieży Żółwiu. Powinienem tam pójść, skoro starzec nie miał na tym świecie nikogo bliskiego. Nikogo, kto zainteresowałby się nim w razie potrzeby.

~*~

Opuściłem chwilowo Elise, która zobowiązała się z własnej, nieprzymuszonej woli do uprzątnięcia domku. Tym razem droga do latarni morskiej nie wydała się męką i przemierzaniem przez piekło. Jedynie zamartwiałem się o dziewczynę. Jeżeli duch po raz kolejny spróbowałby coś jej zrobić…

Nie potrafiłem odrzucić całkowicie myśli, że potwór tak po prostu znikł.

Nie bawiąc się w grzeczności, chwyciłem za gałkę, aby otworzyć wrota baszty. Były zamknięte. Zacząłem łomotać w nie i zaciśniętymi dłońmi, i kopniakami. Nawoływałem też Żółwia, lecz ze środka nie dochodziły żadne odgłosy, co okropnie mnie przybiło. Czyżby stary, schorowany człowiek (o ile nie udawał takiego stanu) byłby w stanie wynieść się z takiego miejsca w ciągu... No właśnie, ile czasu minęło od wcześniejszej wizyty tutaj? Dwie albo trzy godziny? Dokąd mógłby się udać ten gad, skoro latarnia była dla niego jedyną ostoją?

– Żółwiu, jeśli tam jesteś, daj jakiś znak! – krzyknąłem, próbując zagłuszyć ryki fal morskich.

Odpowiadała jedynie cisza. Cisza z wewnątrz okrągłego pomieszczenia, wzbogacona o szum z zewnątrz… Zszedłem ze schodków, uderzając ze złością jakiś wystający z piachu kamień.  Starzec kłamał. Bo jeżeli nie, jakim cudem nie zastałem go w latarni. Umarł…?

Po jakimś czasie odrzuciłem pomysł wyważenia ciężkich drzwi i z ciężkim sercem odszedłem.

~*~

Elise pomagała mi z wynoszeniem rzeczy do samochodu. Tych, które zdecydowałem zabrać do Koldingu, ponieważ nie były potrzebne. Dlatego też ostrożnie umieściliśmy w bagażniku kilkanaście prac plastycznych oraz parę innych drobiazgów. Robiąc miejsce dla pudełka z nieużywanymi farbami, odnalazłem z tyłu... pozytywkę. Całkowicie zapomniałem o zabawce, choć nie tak dawno ślęczałem godzinami nad naprawą grającego urządzenia. Wyciągnąłem prostokątną szkatułkę i, pamiętając o wcześniejszych uczuciach z nią związanych, prędko oddałem ją rozkojarzonej dziewczynie.

– Weź to dla siebie. Jorgensowi na pewno się nie przyda – powiedziałem, wciąż pochylony przy bagażniku. Po ułożeniu wszystkiego i zatrzaśnięciu klapy volkswagena powróciłem na werandę. Elise zajmowała białą ławeczkę, ze łzami w oczach wsłuchując się w smutną, odrobinę romantyczną melodię.

– Podobna do ciebie, nie uważasz? – Wskazałem skinięciem na uroczą figurynkę.

– Nie wiem, dlaczego, ale pamiętam tę baletnicę – wyszeptała, wskazując na miniaturową, zgrabnie wyciosaną figurkę. – Christianie, o co tu chodzi?

Zmarszczyłem brwi, siadając obok.

– Jak możesz pamiętać pozytywkę, skoro latami leżała na strychu zakurzona? – spytałem, zbierając myśli. – Może ktoś kiedyś pokazał ci podobną?

Dziewczyna potrząsnęła głową, ocierając rękawem bluzy twarz.

– To na pewno nie to – zaprzeczyła. – Już za pierwszym razem, kiedy ją miałeś… poczułam coś dziwnego, ale dopiero teraz przywołuję niewyraźne wspomnienia. Myślę, że ta melodia była dla mnie – wyjawiła.

– Niemożliwe – burknąłem. – Po prostu masz jakieś złudzenia. To tylko rzecz. W dzieciństwie widziałaś coś zbieżnego i teraz…

– Nie! – krzyknęła Elise, zatrzaskując skrzyneczkę. – Czemu mi nie wierzysz, Christianie? Chociaż raz. – Usłyszałem w głosie kochanki głęboki żal. Patrzyłem, jak wstaje i zaczyna chodzić wkoło z dłońmi założonymi z tyłu pleców. Nie potrafiłem wyznać, że prawie wcale jej nie ufałem.

Odetchnąłem głęboko, zerkając krótko w kierunku samochodu. Pragnąłem już stąd wyjechać i wreszcie zachłysnąć się zewem normalności oraz powrotem do Koldingu.

– Zabierz pozytywkę. Nie mąć już spraw – odparłem bezsilnie i zapiąłem na nadgarstku uprzednio wyciągnięty z kieszeni zegarek. – Powiedzmy, że duch przepadł. Chcę żyć dalej bez tych paranormalnych problemów.

Elise objęła barki ramionami, trzęsąc się jak osika. Kiedy podszedłem i ująłem ją pod brodę, nie spojrzała na mnie.

– Jesteś urażona? – Musnąłem ustami płatek jej chłodnego nosa.

– Nie wierzysz w to, co mówię. Zamknąłeś umysł całkowicie.

– Powtarzam… nie martw się już o nic.

Dziewczyna złapała delikatnie pozytywkę i na ponów otworzyła pudełeczko. Z okolicznych drzew zerwał się porywczy, silny wiatr, a ona stała niczym zaczarowana i słuchała jednego z najpopularniejszych utworów świata. Gwałtowne podmuchy kołysały jej drobnym ciałem, a jasne włosy niemal zupełnie zakryły naznaczone śladami łez policzki. Było w tej scenie coś niepokojącego i złowrogiego. Poczułem jeżący się na karku włos oraz pieczenie rąk. Zawsze tak miałem, kiedy wpadałem w stan przypominający atak paniki.

– Elise. Chodźmy już.

– Ja… ja zaczynam to rozumieć. Muszę jak najszybciej zobaczyć się z Liv. – Uniosła twarz, zbierając z oblicza pozlepiane kosmyki. Widziałem w jej ciemnych oczach strach.

Przełknąłem głośno i kiwnąłem głową. Znów nie pytałem o nic.

– Podwiozę cię – zaproponowałem. Zawahała się, jednak po spojrzeniu na tuloną w ramionach pozytywkę, ochoczo zgodziła się na podróż samochodem. – Zapnij pas – nakazałem, kiedy Elise zajęła przednie siedzenie. Kurczowo trzymała zamkniętą szkatułkę pobielałymi palcami. Po zapaleniu silnika, zacisnęła powieki i przygryzła wargi.

Po wyjeździe z terenu posiadłości, gdy wreszcie znalazłem się na szosie między dwoma częściami lasu, byłem prawdziwie szczęśliwy. Wolny. Jeszcze nie tak dawno groziła mi utrata życia, a teraz wracałem do domu. Z jednej strony wciąż pozostawała kwestia niewyjaśnionych spraw, natomiast z drugiej pragnąłem zobaczyć rodzinę i utwierdzić się w przekonaniu, że wcale nie znalazłem się w żadnym pokręconym śnie, że gdzieś tam jest rzeczywisty świat. Koszmarny duński zakątek przyniósł tyle samo dobrego i złego. Ale co mogłem uczynić, aby należycie poukładać całą resztę?

Znikąd zostaliśmy obarczeni prawdziwą ulewą. Gdzieś daleko stąd rozległ się potężny grzmot. Cholera, czy znów nadchodziła burza? Zamknąłem okna, widząc dygoczącą Elise. Zbladła i wyglądało na to, że szybki rodzaj podróży wcale nie należał do jej ulubionych. Machinalnie sięgnąłem palcem ku włącznikowi radia. Wciąż tkwiła w nim płyta Stinga. Ucieszyłem się, słysząc po tylu tygodniach starego przyjaciela, jednak radość nie potrwała za długo. Rozległ się szelest, później trzask i muzyka ucichła. Towarzyszka posłała mi znaczące spojrzenie, a ja obniżyłem wzrok na pozytywkę. Chwilowo poczułem łaskotanie w żołądku i chęć wyrwania pudełeczka Elise.

Skup się. Jesteś w samochodzie. Jedziesz…

Przejechałem dłonią po twarzy i zerknąłem krótko w lusterko wsteczne. Nad ustami zbierały mi się kropelki potu, białka były wyraźnie przekrwione. Ostatnio nie spałem za wiele.

A gdyby tak… gdyby… gdyby…

Moje serce biło coraz szybciej. Doznałem także charakterystycznych skurczów żołądka, występujących przy typowym zdenerwowaniu. Ścisnąłem spoconymi rękoma kierownicę, pozostawiając na skórzanym obiciu wilgotne ślady. Krótki odcinek trasy zdawał się nie mieć końca. Kostkę nagle przeszył rwący ból.

– Co się dzieje? – Głos Elise doszedł jakby zza mgły.

– Co? – wydusiłem.

– Jęknąłeś… - mruknęła skonsternowana, odwracając głowę do okna.

– To nic takiego – odpowiedziałem, krzywiąc się z bólu.

Zrób to. Wciśnij gaz do dechy, bądź mężczyzną… Zrób to, zrób to, ZRÓB TO!

– Zrobię – szepnąłem.

– Christianie, źle się czujesz?

Nie odpowiedziałem. Moje myśli znów zaczął spowijać zły czar płynący z pozytywki. Ubrania przylegały do lepkiego ciała, więc uchyliłem szybę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Pachniało deszczem. Małe kropelki przedostawały się przez wąską szczelinę i biły o policzek.

Elise już nie obserwowała rozmarzonym wzrokiem uciekających za szybą obrazów. Patrzyła na wariata za kółkiem z lekko rozchylonymi wargami, jakby przeczuwała, że nie ma on najlepszych zamiarów. Nawet patrząc przed siebie widziałem, jak przyciska się do drzwiczek.

„Nie wyważysz ich, maleńka”, powiedział cichy głosik w mej głowie. Blondynka musiała się prawdziwie wystraszyć. Trzęsącymi, drobnymi paluszkami zaczęła gmerać przy klamce. Wpierw niepewnie, później szarpaniem. Niestety zdążyłem już zablokować wszystkie zamki w środku pojazdu. Na złość zwiększyłem prędkość.

Zaczęła chyba płakać. Nie byłem pewny, gdyż słyszałem głównie tętniący w uszach puls. Zbliżaliśmy się nieuchronnie do głównej ulicy prowadzącej prosto do centrum Vrist. Tą samą jezdnią jechałem tam po raz pierwszy, jeszcze z Jorgensem. Żywiołowo, zamiast skręcić w lewo, obrałem prawą stronę.

Żegnaj, diabelskie miasteczko…

– Co robisz?! – krzyknęła Elise.

Szum ulewy.

Wyobrażenie rosnącego poziomu adrenaliny. Serca pompującego krew szybciej niż zwykle.

Długie paznokcie dziewczyny, wbijające się w moje przedramię.

Trzaski w radiu.

– Zabieram cię stąd. Na zawsze – wyjaśniłem bojowym tonem.

– Nie, nie… nie powinieneś był tego robić… – mówiła płaczliwie Elise. Zbyt cicho, bym mógł zrozumieć sens tych strzępków słów.

Rozległ się błysk rażącego, obejmującego całą ziemię światła. Słońce spadło z nieba. Nagle pojąłem, że duch wcale nie zniknął. Był we mnie i rósł w siłę…

– Zobacz to sam – nakazał.

I nastała jasność.

~*~