„Zła”
Tym razem
nie czułem od Elise ciężkiego, rybiego odoru. Pachniała deszczem, jakby
sama nim była. Jej długie włosy, które zdążyły już wyschnąć i zakręcić się na końcach, jej skóra, tak delikatna i miła w dotyku... To był ten zapach, jaki czuje się w powietrzu zaraz po ulewie. Ta świeża, cudowna woń. Dziewczyna zgasiła wszystkie cztery świece, każdą jednym dmuchnięciem. Później spojrzała na mnie z lekkim przestrachem i bez słowa, bezszelestnie powędrowała w stronę drzwi wejściowych.
- Już wychodzisz? –
zapytałem, zrywając się z podłogi. Skinęła głową.
- Za długo tu
siedzę – odrzekła, po czym pociągnęła za klamkę.
Zakręciło mi się w
głowie od dymu, który wdarł się niczym intruz do nozdrzy. Wyszedłem za Elise,
chcąc pożegnać ją należycie. Usiadła na ławce i zaczęła naciągać na bose stopy
żółte kalosze, ubrudzone zaschniętym błotem. Na dworze wciąż mżyło, a w
liściach drzew szemrał cicho chłodny wiatr. Dziewczyna siłowała się wściekle z
obuwiem, zauważyłem też, że drżą jej ręce. Miałem już zapytać, czy denerwuje
się czymś, gdy ona odwróciła się w moją stronę.
- Zapomniałam o
koszyku – wyszeptała. Zdmuchnęła z kącika ust blond kosmyk. W ciemnoniebieskich
tęczówkach dostrzegłem niemą prośbę. Na powrót wsunąłem się do wnętrza domu i
wyniosłem z sieni gałązki. Podziękowała cicho i narzuciła na plecy
nieprzemakalny płaszcz, nałożyła na głowę szpiczasty kaptur, a później
wepchnęła do niego włosy. Przez ten zabieg wyglądała jak mała dziewczynka lub chłopiec
o wyjątkowo żeńskich rysach twarzy.
- Mogę cię
odprowadzić?
Elise wydawała się
być tą propozycją bezbrzeżnie zdumiona. I wystraszona. Otworzyła szeroko oczy,
biegając po mnie nerwowym spojrzeniem.
- To nie jest
najlepszy pomysł, Christianie. Muszę już iść.
- Kiedy ponownie
cię zobaczę? – To było już trzecie bezsensowne pytanie. Blondynka opuściła
wzrok na swoje znoszone buty, a jej policzki spowił delikatny rumieniec.
- Nie wiem… Może
już wkrótce – mruknęła, kopiąc piętą o podłogę.
- Wkrótce? Czasem
to oznacza dzień jutrzejszy, czasem kilka lat w przód.
- Dziękuję za
wszystko – powiedziała szybko i zbiegła ze schodków. Nie odwróciła się ani
razu, aby na mnie spojrzeć. Cała wcześniej odczuwana magia prysła i
zostały z niej jedynie drobne ślady, podobne do tych, jakie pozostawiają łzy.
Przez chwilę patrzyłem w ślad za dziewczyną. Westchnąłem. Miałem już zaszyć się
w bezpiecznej ostoi nadmorskiej posiadłości, kiedy wpadłem na pewien plan. Z
pewnością nie należał do zaszczytnych oraz godnych chwały zamiarów, ale nie
potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że mógłbym zaspokoić swoją ciekawość. Czym
prędzej udałem się po kurtkę, wsunąłem nogi w adidasy i nie przejąwszy się
zamknięciem drzwi wejściowych na klucz, pobiegłem za dziewczyną. Z nas dwojga,
to ona znała okoliczne lasy jak własną kieszeń, ale bez wahania wstąpiłem na
ścieżkę. Tę samą, którą niedawno prowadziłem poranioną blondynkę do ukrytego w
głębi bunkra. Rozejrzałem się wokół, lecz nigdzie nie dostrzegłem nawet skrawa
materiału płaszczyku Elise. Musiała przybyć z kierunku północnego, takowy też obrałem.
Truchtałem ścieżką,
nie mogąc się nadziwić, jak daleko zdążyła zajść dziewczyna w przeciągu… dwóch
minut? Byłem pewien, że nie szła spokojnym krokiem, a biegła, chcąc znaleźć się
w domu jak najprędzej.
Po raz pierwszy w
życiu pchnąłem się do śledzenia kogoś. I wcale nie czułem się jak detektyw z
jednego z tych amerykańskich filmów akcji. Czułem się głupio. Często rzucałem
się w sidła machinalnie zrodzonych wymysłów. Ale skoro Elise wiedziała, gdzie
mieszkam, dlaczego ja nie mogłem wiedzieć, którą część Vrist zamieszkuje ona?
Zresztą musiał istnieć poważny powód, dla którego obawiała się mojej obecności
w tamtejszych okolicach. To prawda, znaliśmy się krótko i powinienem był sobie
darować, ale wrodzona ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Dziewczyna coś ukrywała, a robiła to
na tyle nieudolnie, że aż chciało się dowiedzieć o jej wszystkich tajemnicach.
Zaskakujące były
zmiany świata po deszczu. Zieleń stała się jakby żywsza, gałęzie drzew
pulchniejsze, a liście, tysiące liści o różnorodnych kształtach… Te wydawały
się mięsiste. Z rozłożystych koron drzew spadały duże krople deszczu. Nasycona
wodą natura stanowiła godny podziwu i refleksji widok, jednakże miałem teraz na
głowie inną sprawę. Między pniami, wiele metrów przed sobą, dostrzegłem czubek
półprzezroczystego, białego kaptura. Znacznie zbliżyłem się do dziewczyny.
Najwyraźniej nie puściła się szalonym biegiem w poprzek lasu, szła już
wyjątkowo powoli, zgarbiona i trzymająca kurczowo za lewy bok brzucha. Nie
odwracała się, po prostu brnęła uparcie do przodu, nie zatrzymując się, nie
rzucając na boki spojrzeń. Co jakiś czas przystawałem, ukrywając się za
wysokimi dębami, aby pozwolić Elise na przejęcie prowadzenia. Nie było mowy,
żeby domyślała się o moim szpiegostwie… Niczego nie podejrzewała.
Z każdą minutą zwalniała
coraz bardziej, kulejąc i z trudem przebierając nogami. Zaczynałem się martwić
i walczyłem z sobą, aby nie wyjść z ukrycia i pomóc jej. Myślałem, że uraziła
ponownie kostkę, ale mogła też być chora…
- Cholera –
szepnąłem sam do siebie, kiedy Elise nagle przystanęła, opierając się o
okoliczne drzewo. Postanowiłem dać młodej kobiecie dziesięć sekund. Dziewięć, osiem,
siedem, sześć, pięć, cztery…
Ruszyła z miejsca.
Szła żwawiej niż poprzednio, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że ciągle zmniejszałem
dystans. Jeszcze kilka szybszych kroków i mógłbym musnąć opuszkami plecy
blondynki. Miałem nadzieję, że dziewczyna nigdy nie dowie się o moim występku,
ale odrzuciłem na bok gryzące wyrzuty sumienia. Czasem człowiek sam zaskakiwał
siebie swoimi poczynaniami, co z kolei było… bardzo ludzką rzeczą.
Leśna ścieżka
ciągnęła się niemal w nieskończoność, sam krajobraz również nie ulegał zmianie.
Po swojej prawej stronie miałem cicho szumiący las, po stronie lewej rozciągały
się piaskowe wydmy, a dalej plaża oraz Morze Północne. Elise kroczyła tak pewnie
i tak śmiało, że zaczynałem wątpić, jakoby zapuściła się w okolice mojego domku
nieświadomie. Ona chciała tego spotkania i faktycznie, to się ziściło.
Moje ubłocone
adidasy niemiłosiernie chrzęściły w zetknięciu z piaskiem, ale dziewczyna była
na to głucha. Dziękowałem szczęściu za to, że zechciało choć raz towarzyszyć mi
w wyprawie. Nie spuszczałem wzroku z drobnej, białej postaci, przez co raz
potknąłem się o wystający z ziemi korzeń i upadłem. Syknąłem wściekle, lecz
musiałem zignorować łupiący w kolanie ból, bo skoro zaszedłem już tak daleko,
nie byłoby sensu we wracaniu się.
Kilka minut później
las wreszcie przerzedził się, a wąska alejka, usłana gałązkami oraz szyszkami,
przemieniła się w wiejską drogę. Elise wstąpiła na nią i skręciła w prawo.
Wygrzebałem się z zarośli, strzepując z ramienia zielonego pajączka, który
najwyraźniej liczył na darmowe podwiezienie.
- Nie tym razem,
kolego. – Żyjątko wylądowało na wystrzępionym liściu paproci.
Zastanawiałem się,
jak po wyjściu na szosę podążyć za dziewczyną, lecz prędko okazało się, że na
poboczu wyrastają drzewa, rozstawione w równych odległościach. Gdy Elise
znacznie się oddaliła, podbiegłem do pierwszego z nich, ciesząc się w duchu, że
w pobliżu nie ma żadnych domostw. Z widoku przez okno musiałbym wyglądać komicznie, przeskakując
od jednego klonu do kolejnego…
Pierwsze budynki
zaczęły pojawiać się jakieś pół kilometra dalej. Nie potrafiłem odróżniać tych
gospodarczych od mieszkalnych, ponieważ wszystkie wyglądały ubogo. Domyśliłem
się, że jest to biedniejsza część Vrist, dzielnica rybacka. Słyszałem stamtąd
szum niespokojnego morza, niesiony przez wiatr niczym morskie opowieści,
wypowiedziane szeptem dziecku na dobranoc…
Dziewczyna zsunęła
z głowy kaptur. Nareszcie przestało padać. Zdołałem dostrzec jej jasną głowę i rozmierzwione
włosy. Nadal nie obejrzała się za siebie ani razu, rozglądała się jedynie na
boki, jakby obserwując, czy nie ma w okolicy nikogo, kogo mogłaby pozdrowić. Na
wsiach wszyscy byli dla siebie sąsiadami, tak przynajmniej myślałem. Szczęśliwym zrządzeniem losu, wszystkie żywe dusze chroniły się w domach.
Elise więc nie przystawała.
Jej domek położony
był na szarym krańcu i można było stamtąd bezpośrednio wyjść na plażę. Przed
sobą widziałem chatynę, nie wyglądającą na stabilną, a na taką, co rozleci się jak
budowla z zapałek – przy pomocy jednego palca. Chatka była prostokątna,
niziutka, ze spadzistym dachem i pomalowana na ciemny brąz. Z wymurowanego
komina unosił się siwy dym, pnąc się niczym bluszcz, do nieba. Odrapane okna,
odrapane drzwi, odrapane okiennice… Ścieżka wiodąca do domku zarośnięta,
zaniedbana, zachwaszczona. W starej oponie na podwórzu ktoś usypał ziemi i
zasadził kilka kwiatów. Obok chatyny stała wysłużona, podłużna łódź, a na niej
spoczywały pozwijane sieci rybackie. Za budyneczkiem znajdowało się kilka
siedzib gospodarczych. Tuż obok białych drzwi ustawiona była mała, krzywa
ławeczka, zdolna do pomieszczenia maksymalnie dwóch osób. Na niej siedział
mężczyzna, pochylony nad jakimś garnkiem i skrobiący buraki. Czerwony sok
spływał po jego dłoniach, przywodząc na myśl krew.
Pochylony,
przemknąłem prędko w kierunku gęstwin i ukryłem się w krzakach. Gdzieś obok
pobrzękiwała osa, złorzecząc, że powinienem się natychmiast wynosić. Odgoniłem
ją niecierpliwym machnięciem ręki. Przez liczne listki oraz gałązki miałem ograniczone
pole widzenia. Przyczaiłem się jak tygrys, ale mógłbym być zauważony przez
nieostrożny ruch. Przycupnąłem nisko. Osa brzęczała, wyraźnie wściekła.
Mężczyzna skierował
głowę w kierunku Elise, która bez słowa ułożyła koszyk pod ścianą i zajęła się
ściąganiem kaloszy. Nie potrafiłem dostrzec dokładniej jego twarzy, zauważyłem
jedynie ciemne, przydługie włosy, opadające na czoło, rękawy siwego swetra i te
czerwone, duże dłonie…
- Gdzieś się szlajała?
Ten głos z
pewnością nie należał do najprzyjemniejszych. Był ochrypły i nie zawierał w
sobie krzty ciepła, z jaką powinien się zwracać ojciec do córki. Najpewniej był
jej ojcem, bo kim innym?
Blondynka na moment
znieruchomiała.
- Byłam w lesie –
odpowiedziała sucho, również nie siląc się na przyjazny ton. W odpowiedzi
otrzymała głośne prychnięcie, wyrażające raczej… złość.
- Zamiast się
włóczyć, idź pomóż matce – nakazał ostro. Nagłe brzdęknięcie sprawiło, że
wzdrygnąłem się. Ostatni burak został wrzucony do garnka, a ciemnofioletowa
ciecz wtarta w białą ścierkę.
Elise otworzyła
powoli skrzypiące drzwi, których zawiasy wołały wręcz o naoliwienie lub
natarcie smarem.
- Co się pchasz do
chaty z tymi buciorami? – warknął mężczyzna i szarpnął dziewczynę za rękaw. Byłem
pewien, że poczerwieniałem od gniewu. Pierwszy raz spotykałem się z tak nieprzyjemnym traktowaniem i w ogóle mi się to nie podobało. Nie,
kiedy ona wnosiła w każde miejsce odrobinę słońca…
Nim zdołała
powiedzieć cokolwiek na swoje uniewinnienie, z głębi izby rozległ się krzyk. A
właściwie to kobiece wołanie, przypominające dźwięk rozdzieranego
prześcieradła.
- Bierz się do
roboty! Ty małe ścierwo!
Małe ścierwo? Czy tak matki lubią nazywać swoje córki?
- Zawsze sama,
zawsze sama ze wszystkimi problemami, co za podłe życie… - każde słowo kobiety
było poprzedzane odgłosem uderzenia. Tasak? Czyżby właśnie odcinano rybom ich
małe głowy?
- Mamo, już idę –
powiedziała płaczliwie Elise. Porzuciła swe kalosze, rozrzucone w nieładzie i
wbiegła do domku, zamykając za sobą drzwi. Odniosłem wrażenie, że boi się
rodziców. Ja również bałbym się, gdyby w środku nocy wyrzucaliby mnie z łóżka wprost w
objęcia chłodnej nocy… Zacisnąłem dłonie w pięści. Bóg jeden wiedział, jak
bardzo pragnąłem ich użyć do obicia ojca dziewczyny.
Obok pojawiła się
kolejna osa. Mimowolnie strzepnąłem ją z ucha, jednak przez niespokojny ruch
zaszeleściły gałęzie krzaku. Mężczyzna utkwił w miejscu kryjówki wzrok, mrużąc
zapewne oczy.
- Co do… -
Usłyszałem. Wstrzymałem oddech, pozwalając owadom chodzić po mojej twarzy. Z
jednej strony obawiałem się odkrycia, a z drugiej chętnie nawrzucałbym temu
głupcowi za podłe traktowanie własnych dzieci. On jednak nie palił się do
podejścia. Machnął ręką, nachylił się po garnek i po chwili sam zniknął
wewnątrz chaty.
Odetchnąłem i z
ulgą odgoniłem czarno-żółte insekty. Powoli wycofałem się z krzaków, nie
zdążyłem jednak rozprostować ciała. Za sobą usłyszałem kroki. A później moja
głowa zderzyła się z czymś ciężkim i twardym…
Wszechogarniająca
ciemność wyprzedziła ból.
~*~
- Widzisz ten statek?
Obiekt w butelce był maleńki, jednak każdy jego element
został wykonany niezwykle starannie oraz kunsztownie. Wtedy nie potrafiłem
doceniać takich dzieł, liczyły się tylko kolorowe samochody i plastikowe
ludziki z plastikową bronią palną.
Ojciec przytknął pod mój nos szkło i kazał się
przypatrzeć. Uniosłem na niego swoje niebieskie oczy, mając nadzieję, że wyczyta
z nich smutek. Chciałem, aby pozwolił mi wrócić do zabawy. On niestety
zachowywał powagę, powagę zmieszaną z lekkim rozbawieniem. Niechętnie oparłem
brodę na splecionych rękach i utkwiłem w statku uważne spojrzenie.
Biały, nieruchomy żaglowiec, położony na nieruchomej
wodzie, którą imitował niebieski skrawek materiału. Pragnąłem dostrzec w tym
coś niezwykłego, ale nie rozumiałem pociągów ojca do morza i wypraw na oceany.
Woda była daleko. Blisko miałem mamę, siostrę, swój pokoik…
- Przyjrzyj się – zachęcał tato, niemal wciskając butelkę do mojego nosa. Aby zbadać szczegóły statku, nie obeszło się bez
wykonania brzydkiego zeza.
Dziób, rufa, maszt… Wszystko białe. Piękne, precyzyjne.
Ojciec musiał się bardzo starać, aby całą konstrukcję przepchnąć przez wąską,
szklaną szyjkę i później ją rozłożyć. Niektóre prace nie kończyły się sukcesem,
ale nie wyrzucał ich. Kochał każdy statek.
- Podoba ci się? – zapytał.
Skinąłem głową. Zrobiłbym to nawet, gdyby mi się nie
podobało. On uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Będę taki mieć. Z nadbudówką. A po bokach będzie
napisana jego nazwa.
- Jaka?
- Myślałem o połączeniu imienia twojej siostry z twoim…
- Nora plus Christian?
- Nie, dziecko – zaśmiał się donośnie. – Christianora.
~*~
Nie pamiętałem,
jaki zmysł obudził się pierwszy, ale prawdopodobnie był to słuch... I to gdakanie
kur, nieprzyjemne oraz donośne. Zwierzęta hałasowały jak zarzynane, co zaczęło
sprowadzać mnie do granic jawy i snu. Później ocknął się węch, a wraz z nim wszędobylski,
metaliczny zapach krwi, którego nienawidziłem. Krew zmieszana ze smrodem, jaki
panuje w oborach. Kiedy wolno poruszyłem ustami, wraz z pierwszą kroplą śliny
nadpłynął żelazny smak. Przełknąłem, ale on pozostał nadal… Na podniebieniu, na
języku, nawet na zębach. Leżałem na czymś wygodnym, a jednocześnie kłującym.
Sztywne źdźbła siana wbijały się w kark, lecz nie raniły skóry. Oczu przez
długi czas nie potrafiłem otworzyć – zupełnie tak, jakbym w dalszym ciągu
znajdował się w fazie najgłębszego niebytu. Nie mogłem się również poruszyć, a
głowa zdawała się pękać w szwach. Bolało tak bardzo, że mimowolnie pociekły mi
łzy… Spłynęły po skroniach, zaznaczając na nich mokry ślad. Przez tę całą
niemrawość myśli nadchodziły wyjątkowo opornie. Zastanawiałem się jedynie,
gdzie byłem…
Gdzie ja do cholery
byłem?!
Przed omdleniem znajdowałem się… Przy chacie Elise. Miałem odejść w drogę powrotną.
Dlaczego tego nie uczyniłem? Ktoś mnie powstrzymał tępym uderzeniem. Stąd ten
ból. Straszliwy ból. Podniosłem ciężką dłoń, przysuwając ją do twarzy, a
później do głowy. Miałem wrażenie, że te palce nie były moje… Tylko dalekie i
obce. Nad potylicą poczułem breję z włosów oraz czegoś lepkiego, a także sporej
wielkości guza.
Ponownie
przełknąłem. Gardło, takie suche. Chciało mi się pić.
Uchyliłem z wielkim
mozołem powieki. Obraz wirował jak karuzela… Początkowo nie widziałem nic
oprócz czerni, później dopiero widok stopniowo zaczął się wyostrzać. Co prawda
znajdowałem się w ciemnościach, ale potrafiłem odróżnić niektóre kontury,
dostrzec szczeliny między luźno zbitymi deskami, przez które dostawały się jasne snopy dziennego światła. Wokół śmierdziało nie tylko posoką, ale także ptasimi odchodami.
Kury po chwili uspokoiły się, choć niezadowolone odgłosy nie ustawały.
- Cii, cii… - Moich
uszu doszło ciche szeptanie. Próbowałem wstać, ale skończyło się to
jeszcze większą falą bólu. Jęknąłem i opadłem z powrotem na siano. Świeżo
zasklepiony strup z tyłu głowy rozbabrał się, czułem na ranie ciepło i lepkość.
Spojrzałem gdzieś w bok i zmrużyłem oczy.
Pod ścianą ujrzałem
jakiś cień.
- Jesteś kochasiem
mojej siostry? – zapytała postać. Kobieta. Elise? Nie, ten głos był trochę inny…
złośliwy.
- Nie –
wycharczałem. Później nastąpił atak kaszlu. Splunąłem flegmą i resztką krwi
gdzieś pod siebie.
- Szkoda. Myślałam,
że znalazła sobie kogoś do pieprzenia – rzekła beztrosko. Odpowiedź niemal
przyprawiła mnie o kolejne omdlenie. Kto był na tyle ordynarny i chamski, aby
rzucić tak obraźliwym określeniem?
Przymknąłem oczy,
chcąc skupić myśli.
- Gdzie Elise?
Obok rozległ się
chichot.
- Dlaczego
marnujesz czas na taką głupią dziewczynkę?
- Nie nazywaj jej
tak…
- A co ty o niej
niby wiesz, hę? Gówno. – Wstała i uchyliła drzwi od komórki, a później znów
opadła pod ścianę.
Świat nabrał
jasności i barw. Tym razem, gdy zerknąłem na dziewczynę, dostrzegłem jej
oblicze. Krótkie, jakby postrzępione włosy w ogóle nie pasowały do słodkiej
twarzy, która była kopią tej należącej do Elise. Skierowała na mnie swoje oczy.
One od razu wydały się inne, wyrażające gniew i pogardę do całego świata.
Złapała za szyję przechodzącą obok kurę, przytuliła do siebie i poczęła głaskać
ptaka po upierzonym łebku. Zwierzę nie wyrywało się, tylko potulnie złożyło
skrzydła i umilkło.
Przez jakiś czas
nie słyszałem nic prócz odgłosów, jakie wydawały kwoki.
- Co mi zrobiłaś? –
spytałem cicho.
- Uderzyłam cegłówką
o twój czerep – mruknęła. Po chwili przeciągle ziewnęła.
- Czemu?
- Nie wiem, czy
mogę się tłumaczyć facetowi, który siedział w krzakach przed moim domem i
obserwował go. Naruszyłeś poważną zasadę. Tu, na wsi, każdy dba o swoje
bezpieczeństwo – rzuciła opryskliwie.
- Jak to możliwe,
że sama przytargałaś tutaj ciało bezwładnego, dorosłego mężczyzny?
- Chryste, czy ty
musisz być taki upierdliwy? – zezłościła się.
- A ty taka
nieprzyjazna? Słuchaj, nie chcę skrzywdzić ani ciebie, ani twojej ro…
- Co mnie to
obchodzi? I tak nieźle się bawiłam.
Ponowiłem próbę
podniesienia się, tym razem ignorując ból. Stęknąłem i przytknąłem dłoń do
potylicy.
- O matko, jesteś
lalunią czy dorosłym mężczyzną? –
zapytała dziewczyna, zbliżając się. Wyciągnęła skądś bukłak napełniony wodą i
przytknęła szyjkę do moich ust. Wypiłem zimną ciecz kilkoma haustami.
- Całkiem przystojny
z ciebie gość. – Powiodła palcem wzdłuż mej twarzy. W przypływie siły złapałem
ją za nadgarstek.
- Nie dotykaj mnie.
- Ach tak? –
warknęła, odsuwając rękę. – Może zaraz wezwę tatusia i powiem mu, że w szopie
leży fagas, który z rozkoszą posuwa jego kochaną córeczkę? Wtedy możesz się
pożegnać z życiem.
Liv zdecydowanie
nie była niezdrowa na umyśle. Była po prostu przesiąknięta złem.
- Dlaczego to
wszystko robisz? Dlaczego uciekasz z domu? – Spojrzałem na nią z niechęcią. Jej
oczy zalśniły fanatycznym blaskiem.
- Bo chcę się stąd
wyrwać i przestać być prostaczką. – Wstała z klęczek i złapała za szyję
wcześniej pieszczoną kurę, tym razem mocno zaciskając na niej palce. – Mam do
zrobienia obiad.
Podeszła do drzwi,
jednak odwróciła się zaraz.
- Nikt tutaj nie
przychodzi, tylko ja opiekuję się tymi zwierzętami. Masz czas do wieczora, aby
się stąd wygrzebać, bo na noc zamykamy wszystkie budynki – oznajmiła chłodno.
Usiadłem, lecz
zaraz obraz przesłoniły mi czarne obłoczki. Stęknąłem.
- A już miałam
nadzieję, że upolowałam prawdziwego faceta – rzuciła kąśliwie zła bliźniaczka i wyszła. Drzwi głośno trzasnęły.
- Szukaj dalej –
syknąłem, opadając z powrotem na stóg siana.
~*~
Wspomnienie-sen inspirowane cudowną twórczością mej Aduszki.