Rozpoczęcie bloga - 8 czerwca 2012
Zakończenie bloga - 17 marca 2013

16.

„Jej portret”

W całym pokoju zrobiło się jakby chłodniej. Mroźna ręka kobiety sprawiła, że mimowolnie zadrżałem, kuląc się w sobie. Nie była to przyjemna pieszczota, o ile tak mogłem nazwać dotyk sunących po skórze pleców zimnych palców. Odniosłem niemiłe wrażenie, iż to trupia dłoń, nie zaś delikatna czy dziewczęca, należąca do mojej Elise. Po chwili zaczęła cichutko nucić jakąś melodię i gdy zdałem sobie sprawę, że to utwór z pozytywki, otworzyłem szeroko oczy. Ogarnęło mnie przerażenie. Obróciłem się ku nocnemu gościowi. Blondynka leżała bliżej niż poprzednio, choć w ciemnościach nie widziałem dokładnie jej twarzy. Dostrzegając moje zaniepokojenie i nerwowe ruchy, odsunęła się. Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą, ponieważ nie do końca zrozumiana impresja minęła bezpowrotnie. Odetchnąłem głęboko, wypuszczając powietrze z płuc z niegłośnym świstem.

– Coś nie tak? – Zadała pytanie szeptem. Pogłaskałem jej długie, rozsypane na poduszce włosy, pozwijane w subtelne fale. Miękkie, pachnące kwiatowym płynem do kąpieli.

– Ależ skąd – odpowiedziałem, gasząc resztki niepokoju w samym środku serca. – Dlaczego zaczęłaś podśpiewywać?

– Podłapałam tę nutę, jest piękna. – Elise po raz kolejny zdobywała mnie swoją niewymuszoną, naturalną prostolinijnością. – Czy mógłbyś odpowiedzieć na tamto pytanie?

Przełknąłem głośno dziwnie zgęstniałą ślinę. Chciałem dotknąć jej ciała o wiele bardziej śmiało, niż pozwalały na to konwenanse. Tak naprawdę wolałem, aby poszła do pokoju na półpiętrze, zanim nieświadomie rozpali wszystkie zmysły mężczyzny, który od dawna nie miał kobiety. Nie przygotowałem się na takie możliwości, ba, w przypadku tej eterycznej istoty nie wypadało o tym myśleć. Z pewnością czułaby się po wszystkim skrzywdzona, obca samej sobie i…

Chociaż, kto wiedział?

– Każdy chwilami czuje się samotny, ale w końcu zjawia się ktoś, kto rozgrzewa duszę swoim istnieniem. Jesteś prawdziwie wyjątkowa i musisz czekać na kogoś równego tobie – rzekłem z odrobiną smutku.

Mimo że wychowywałem się bez ojca, a matka miewała problemy z alkoholem, to w wieku osiemnastu lat brałem ze świata pełnymi garściami, spróbowałem niejednego chleba, niejednej przygody. Rzadko dopadały mnie stany podpisywane pod depresję. Co prawda nikt nie potrafi przed nimi uciec, ale niektórzy potrafią zacisnąć zęby i czekać na lepsze jutro.

– Nikt taki na mnie nie czeka – mruknęła Elise nieco płaczliwym głosem. – Będę tu zawsze sama i… i…

– Słuchaj, jeśli chcesz się wygadać, to proszę bardzo. Ale błagam, bez łez. To naprawdę przykry widok – rzuciłem.

Dziewczyna wyczuła lekko żartobliwy ton i zaśmiała się, po czym zeskoczyła z łóżka.

– Nie powinnam ci zawracać głowy o tak późnej porze. Pójdę już do siebie. I tak dziękuję za to, że mnie wspierasz. – Odwróciła się w kierunku drzwi.

W jasnej smudze księżycowego światła znów dostrzegłem jej szczupłą, zwiewną sylwetkę. Bezwiednie zwilżyłem wargi językiem, zaciskając palce na połach prześcieradła.

– Dobranoc – szepnąłem.

Nie słyszałem kroków, stawianych przez bose stopy Elise na podłodze korytarza. Po chwili jednak dobiegło mnie trzaśnięcie drzwiami, co oznaczało, że dziewczyna ponownie zaszyła się w bezpiecznej ostoi przytulnego, małego pokoiku. Leżałem, rozmyślając i gładząc chłodną część łóżka, którą jeszcze niedawno zajmowała. W końcu usnąłem, sam nie wiedząc, kiedy. Gdzieś pomiędzy jednym uderzeniem fal o skały a drugim, odnalazłem sen.

~*~

Był to dzień przepełniony słonecznym światłem. Złoty piach, zalegający na plaży, oślepiał i wydawał się niemal biały. Morze, wyjątkowo spokojne, zachwycało swym niezmierzonym błękitem, malowniczym oraz wyjętym jakby z baśniowego krajobrazu. Wszystko porażało niezwykłą jasnością. Gdzie nie spojrzeć – rajski blask. Mrużyłem powieki, aby łatwiej odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. W oddali ujrzałem strzelistą, białą postać. Zaciekawiony podbiegłem bliżej. Moje kroki, jak zwykle zdarza się w snach, nie były ciężkie i powolne, a zadziwiająco lekkie. Gdy znalazłem się w pobliżu tajemniczej postaci, przystanąłem. Przede mną stał wysoki mężczyzna, ubrany w białą koszulę i takiegoż koloru spodnie, których nogawki swobodnie zakrywały część stóp. Odwrócony był w stronę wody, więc spoglądałem na jego plecy, głowę, jaką obrastały czarne, przyprószone siwizną włosy oraz szerokie barki. Nieznajomy tkwił w swoim stałym miejscu ze splecionymi z tyłu dłońmi. Bałem się cokolwiek powiedzieć, dziwnie odrętwiały i struchlały. Czułem się mały, nic nieznaczący, przytłoczony cudowną, promienistą aurą owego przybysza. Dopiero kiedy odwrócił głowę na bok, dostrzegłem znajomy, orli nos. Serce zabiło mi mocniej, gdyż zaczynałem rozumieć, że oto spotkałem ojca.

– Tato! – zawołałem. Znów miałem dwanaście lat, zaskakująco dziecięcy głos oraz patykowate ręce.

Mężczyzna obrócił się z szerokim uśmiechem na ustach i rozpostarł swe ramiona. Nie szukałem zachęty. Wskoczyłem w nie. Szczęśliwy, radosny, stęskniony i wzruszony. Jakaś martwa część mnie znów odżyła. Ta, która umarła po zaginięciu rodziciela. Znów zapałałem głęboką nadzieją. Chciałem wziąć go za rękę i zabrać do domu.

– Witaj, synu – powiedział tato.

Długo się tuliliśmy. Mężczyzna i jego jedyny syn. Kiedy odstawił mnie z powrotem na piasek, zabrakło mi tego niesamowicie przyjemnego ciepła. Spojrzałem mu w brązowe oczy, jakie zawsze patrzyły na świat z życzliwością oraz niezłomną sympatią. Dziwnie było widzieć ojca w takiej formie po tylu latach. Nie nieruchomego jak na zdjęciu, a żywego, gotowego obdzielić mądrością wszystkich ludzi.

– Chodźmy już do mamy i do Nory – poprosiłem zniecierpliwiony. Ciągnąłem poły ojcowskiego odzienia, chcąc sprawić, aby wreszcie ruszył się z miejsca. On jednak ukląkł, uśmiechając się smutno.

– Kocham was wszystkich, ale nie mogę wrócić – odparł cicho, gładząc delikatnie mój policzek. – Muszę przekazać ci ważną wiadomość.

– Jak to nie możesz? Czekamy na ciebie cały czas – rzekłem, czując już nadchodzący wybuch płaczu. Wkrótce łzy utworzyły mglistą zasłonę, utrudniającą widzenie. Zamrugałem powiekami.

– To bardzo trudne, Christian. Nie powinno cię tutaj być.

– Tutaj? – spytałem naiwnie.

Ojciec opuścił głowę i przeciągle westchnął. Jeszcze przed chwilą bardzo chciało mi się śmiać z żartów taty, ale zaczynałem wierzyć, że śmiertelna powaga w jego głosie, pomieszana z żalem, jest prawdziwa. Zabrał obie ręce z moich barków.

– Musisz stąd uciec. To nie twój świat – powiedział odrobinę chłodnym tonem. – Jeśli tutaj utkwisz, nikt ci nie pomoże. Nikt.

– Nie rozumiem, tato. – Zacząłem popłakiwać.

Severin Høgh nie zamierzał wcielić się w rolę pocieszyciela. Wstał na równe nogi, otrzepał spodnie ze złotych ziaren piasku i spojrzał na mnie ze złowróżbnym błyskiem w oku.

Nie powinieneś przebywać wśród tych, których dusze już dawno zgasły. – Odwrócił się wolno w stronę morza, a później zaczął iść brzegiem w swoją stronę.

Pragnąłem pobiec za nim, ale nie potrafiłem przejść przez niewidzialny mur, blokujący dostęp do dalszej części plaży. Uderzałem zaciśniętymi w pięść dłońmi o powietrze, krzycząc i wołając za ojcem, jednak on pozostawał niewzruszony.  

Ojcze! OJCZE! – Mój rozpaczliwy wrzask został stłumiony przez nagły ryk fal morskich. Potężna woda rosła, zakrywając mnie pomału. Chude kostki ugrzęzły w mule. Już za moment miałem beznadziejnie utonąć. Porzucony, bezsilny…

Chciałem tylko jednego. Przebudzenia.

~*~

Zostałem powitany przez szary poranek. Taki, w którym nie ma nadziei na to, że w kolejnej części dnia pojawi się choć odrobinę słońca. Wygrzebałem się z pościeli i przeciągnąłem, przy okazji ocierając z oczu resztki dziwnego, mistycznego snu. Porwałem w dłonie budzik, stojący na stoliku obok łóżka. Dochodziła ósma. Niechętnie wstałem, ubrałem się i wyszedłem na korytarz. Drzwi do pokoju na półpiętrze były uchylone. Zajrzałem przez wąską szparę do środka, jednak nie zobaczyłem tam Elise. Jej łóżko było pięknie zasłane, a samo pomieszczenie nie nosiło ani śladu obecności dziewczyny. Przez otwarte okno wlatywały świeże podmuchy rześkiego powietrza, odbierające tym czterem ścianom delikatny zapach blondynki.

Będąc w połowie schodów dobiegła mnie woń czegoś smażonego. Zbiegłem z ostatnich stopni i wszedłem do kuchni, zastając tam podśpiewującą Elise, kręcącą się przy kuchence. W prawej ręce trzymała drewnianą łyżkę, którą mieszała wylane na patelnię jajka.

– Wcześnie wstałaś – powiedziałem.

Młoda kobieta podskoczyła. Odwróciła się, a kiedy mnie ujrzała, położyła dłoń na mostku i zaśmiała się perliście. Jej policzki nabrały uroczej czerwieni.

– Jestem rannym ptaszkiem – odparła, powracając do przyrządzania śniadania. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz o to? – Wskazała skinięciem głowy na jedzenie.

– Nie, właściwie to nawet miłe z twojej strony – uśmiechnąłem się. – Jak ci się spało?

– Dziękuję, całkiem dobrze i wygodnie. Wiem, że powinno mnie tu już nie być, ale… To byłoby nie w porządku wobec ciebie.

– Nawet tak nie mów, Elise. Czuj się jak u siebie – rzekłem, rozkładając na stole talerze i sztućce.

Przez moment nasze spojrzenia zetknęły się ze sobą. Było to jak spotkanie dwóch żywiołów, jednak nie do końca mogłem stwierdzić, jakich. Dziewczyna z pewnością miała w sobie coś z powietrza. Tę nieuchwytność, zwiewność, pojawianie się zwykle w niespodziewanych chwilach. Miała również coś z ziemi przez upodobanie do białej magii, miłość do natury oraz upatrywanie piękna w najbardziej banalnych rzeczach. Natomiast ja utożsamiałem się z ogniem. Bynajmniej nie dzięki wybuchowemu temperamentowi, a pasji, jaka porwała mnie aż do Vrist. Tajemniczego, przepełnionego mrokiem zakątka w północnej części Danii, gdzie nigdy dotąd się nie zapuszczałem. Czy byłem wodą? Nie. Woda przybierała różne kształty, woda pochłaniała. Woda zabrała mojego ojca. Nie chciałbym nią być. Po plecach przebiegł mi dreszcz.

Jedząc śniadanie, milczeliśmy. Spoglądałem w okno, za którym po raz kolejny rozpętała się ulewa. Elise również obserwowała zmiany pogodowe, jednak z szerokim uśmiechem na ustach. Naturalność dodawała jej niesamowitego uroku. Bladą twarzyczkę ozdabiało światło dnia, padające nań miękko. Ciemnoniebieskie oczy, otoczone koroną czarnych rzęs sprawiały wrażenie wręcz namalowanych, a wąskie, lekko rozchylone wargi i jasne włosy, pozostawione w nieładzie, stanowiły dla nich unikalną ramę. Namalowane… Puste płótna czekały na ich wypełnienie. Czekały nie na morskie krajobrazy, ale na prawdziwą muzę. Być może kogoś takiego, jak siedząca naprzeciw mnie dziewczyna. Subtelna, pełna gracji, niewymuszonego powabu.

Elise dostrzegła, że przyglądam się ukradkiem, kiedy jadła. Kilka okruszków chleba znalazło się między jej włosami, podobnie jak w lewym kąciku ust. Oblizała je niepewnie, szukając w pobliżu czegoś, czym mogłaby otrzeć się. Podsunąłem młodej kobiecie opakowanie chusteczek, choć nie wypuściłem paczki spod palców.

– Elise… Ufasz mi, prawda? – zapytałem. Nowy pomysł pęczniał, nabierał na sile z każdą kolejną sekundą. Czułem nadpływającą falę ekscytacji.

Blondynka otworzyła szeroko oczy i przytaknęła energicznie.

– Prawda – odparła. – Coś knujesz.

Niezaprzeczalnie miała rację. I zamierzałem swój plan wnieść w życie, bo choć jeszcze nie wiedziałem, w jaki sposób, pragnąłem jednego. Przenieść piękno dziewczyny na obraz, wyrazić tym samym część własnych uczuć. Złapałem jej dłoń i mocno ścisnąłem, po części z sympatii, po części przez wenę, jaka rozpierała moje wnętrzności.

– Przygotuj się. Będziesz gwiazdą dzisiejszego dnia – oznajmiłem, uśmiechając się szeroko.

~*~

Po uprzątnięciu kuchni pobiegłem do samochodu po czerwoną, puszystą narzutę, którą zwykłem zakrywać dzieła w trakcie podróży. W salonie rozłożyłem szkarłatny materiał na kanapie. Wcześniej dwukrotnie przesunąłem mebel, zanim zdecydowałem się na najbardziej korzystną opcję. Chciałem, aby dziewczyna ukazywała się w jak najlepszym świetle, dlatego wybrałem ścianę południową. Później rozłożyłem palety i farby wraz z pędzlami, na sam koniec zostawiając sztalugę.

Elise dosyć ochoczo przystała na pomysł zobrazowania siebie, choć wydawała się jeszcze bardziej niewinna oraz nieśmiała. Uparła się również na drobne poprawki kosmetyczne, dlatego czmychnęła na piętro i zamknęła się w łazience. Nie podchodziłem do całej sprawy z powagą i wielkim profesjonalizmem. Pragnąłem pamiątki. Śladu, którego nikt nie zatrze. Usiadłem na drewnianym stołku przy stojaku. W oczekiwaniu na dziewczynę, rytmicznie stukałem piętą o podłogę. Gdy usłyszałem kroki na schodach, wstałem. Elise weszła do pomieszczenia, niepewnie spoglądając w kierunku sztalugi. Przystanęła w progu z pochyloną głową i splecionymi na podołku dłońmi.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… - wyszeptała, nie patrząc mi w oczy. Ująłem jej podbródek.

– Daj mi tylko zarys. Resztę dokończę sam – poprosiłem łagodnie. – Nie traktuję cię jak pierwszą z brzegu modelkę, tylko kogoś… wyjątkowego.

– Dużo ich miałeś? – spytała, unosząc na mnie swe spojrzenie. Jej tęczówki wydawały się ciemniejsze i bardziej pochmurne.

– Mógłbym policzyć na palcach jednej ręki – odpowiedziałem. – Namalowanie ciebie jest ogromnym wyzwaniem, a wiesz, dlaczego? Bo masz w sobie potężną magię, wdzięk, którym nie każdy może się pochwalić.

Kąciki ust Elise powędrowały nieznacznie ku górze, a jej policzki przyozdobił nagle delikatny róż.

– Dobrze. – Podeszła do kanapy, wygładziła czerwony koc i przysiadła, prostując się niczym struna. – Nie pasuję tutaj. Mam ciuchy z poprzedniego dnia – zauważyła ze smutkiem. Faktycznie, ubrania dziewczyny nie pasowały do kotary, jaką naścieliłem siedzisko. Podrapałem się po głowie, zbierając myśli.

– Nic nie szkodzi. Po prostu zmienimy scenerię – uśmiechnąłem się, po czym podszedłem do kanapy, aby ściągnąć z niej narzutę, jednak dziewczyna złapała mnie za nadgarstek, oplatając go mocno palcami. Spojrzałem na nią pytająco. Dostrzegłem w jej oczach pewne wahanie, pomieszane z żarem i pragnieniem zrealizowania jakiegoś pomysłu.

– Może nie? Może mogłabym być naga – zaproponowała nieco zduszonym głosem. Ze zdumienia otworzyłem usta. Słowa Elise docierały do mnie w zwolnionym tempie, trawione powoli i z oporem. Byłem więcej niż zaszokowany sugestią blondynki.

– Nie ma mowy – zaprotestowałem. – To przerośnie nas oboje.

– Jestem dorosła! – zawołała. Słyszałem wyraźną pretensję w jej głosie. Kręciłem jednak głową, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, że mógłbym namalować młodą kobietę w tak intymnej wersji. Nie byłbym prawdziwym mężczyzną, nie chcąc podziwiać tak atrakcyjnej istoty, jednak ona… Nade wszystko była jeszcze jak dziecko. Nie potrafiłbym zniszczyć tej niewinnej czystości.

– Nie widzę potrzeby ukazywania cię w ten sposób, El – mruknąłem zrezygnowany, nieświadomie zdrabniając jej imię.

– Ponoć jesteś artystą. Boisz się? – zapytała kąśliwie.

Nie poznawałem Elise. W tej chwili bardziej przypominała bezwzględną Liv, wykorzystującą ludzkie słabości do własnych korzyści albo matkę, która miała zmienną naturę. Być może niedaleko padało jabłko od jabłoni? Czułem się brany pod włos, co było niedobre, biorąc pod uwagę finezję, o jaką jeszcze moment temu posądzałem dziewczynę, patrzącą teraz wyzywająco na otaczający ją świat. Zmrużyłem powieki.

– Chcę zrobić coś ciekawego w swoim życiu. Choćby jeden jedyny raz. – Wstała. – Tak albo nie.

– Nie możesz robić niczego wbrew sobie – przypomniałem niczym zatroskany rodzic własnemu potomkowi. Elise nie opuściła wzroku, dzielnie wytrzymując moje spojrzenie. Westchnąłem ciężko. – Dobrze, przygotuj się.

Co oznaczała ta zgoda? Ponowną uległość wobec nastoletniej dziewczyny czy pomoc w wyzwoleniu jej frustracji? A może coś znacznie głębszego, związanego z wyłaniającymi się ciągle uczuciami?

Kilkanaście minut później znalazłem jedwabny materiał, którym postanowiłem zakryć sekretne punkty na ciele blondynki. Kiedy ułożyła się już na boku w pozycji półleżącej, wsparta na łokciu, kazałem jej narzucić jasną tkaninę. Przykryła nią piersi i łono, zostawiając odkryty kawałek biodra. Posiadała naprawdę ładną sylwetkę. Długie nogi, zakończone wypukłymi kostkami i gładkimi stopami, szczupłe, dziewczęce ramiona, a także wąską talię. Wydawało się, iż jej łabędzia szyja oczekuje pocałunków. Uśmiechnąłem się, mieszając farby. Mogłem wykorzystać do tego portretu węgiel lub ołówki, ale znów postawiłem na oleje. Obrazy nabierały życia w kolorach, a tego potrzebowała aura Elise. Chciałem uzyskać ciepły klimat, duszny od natłoku piętrzących się w moim sercu wrażeń. Młoda kobieta tkwiła na kanapie nieruchomo, najwidoczniej przejęta nietypową rolą. Anielski uśmiech rozciągał jej wargi, choć po nałożeniu na płótno fundamentalnych warstw poprosiłem ją o to, aby pochyliła głowę i rozwarła usta, powstrzymując się tym samym od eksperymentów z mimiką. Niezaprzeczalnie była atrakcyjna, ale brakowało jej pewnej dojrzałości. Mimo to sama zdecydowała się na półnagą, wyzywającą pozę. Kiedy wciągnąłem się w malarski wir, straciłem kontrolę nad czasem. Liczyło się tylko płótno, znad którego raz za razem zerkałem na Elise. Nie zacząłem postrzegać jej jako martwej natury, którą koniecznie trzeba przenieść na obraz. Rozmyślałem nad każdą kreską, nie chcąc zepsuć żadnego detalu twarzy.

– Jak się czujesz? – zapytałem wkrótce. Musiała minąć godzina lub dwie. Blondynka z westchnieniem ulgi opuściła rękę i zaczęła ją rozcierać.

– Całkiem dobrze – odparła. Zauważyłem, że odrobinę pobladła, ale zrzuciłem to na barki ciągłej bezczynności. Usiadła i okryła się szczelnie jedwabiem.

– Niedługo powinienem skończyć – zapewniłem, patrząc z zadowoleniem na efekty pracy.

– Mogę zobaczyć? – Elise już wstawała, ale powstrzymałem ją gestem dłoni.

– Jeszcze nie. Swoją drogą, jesteś niezwykle cierpliwa. Mogłabyś to robić zawodowo – zaśmiałem się. Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym opuściła głowę.

– Może w innym życiu, Christianie – wyszeptała.

Przyniosłem dziewczynie ciasteczka i picie, a sam zabrałem się za drobne poprawki w obrazie przed kontynuacją malowania. Oczyściłem pobieżnie pędzel, potem zaś przygotowałem kolejny zestaw farb. Patrząc na dzieło, miałem nadzieję, że spodoba się on Elise. Nie ujmował całego jej ciała, a jedynie część korpusu oraz głowę. Nie dbałem o to, czy jest to zgodne z zasadami dobierania kadru. Szczególną uwagę skupiłem na oczach, pragnąc odzwierciedlić ich głębię oraz ten tajemniczy błysk.

- Gotowa! – Blondynka odstawiła pusty talerzyk, przełknęła ostatni kęs, po czym ułożyła się w wyjściowej pozycji. Zatarłem dłonie i kontynuowałem.

Cienkie włosie sunęło swobodnie po płachcie, którą wypełniało coraz więcej kształtów, rysów i kolorów. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio przykładałem tak wielką wagę do najdrobniejszych szczegółów. Portret nabierał kunsztowności, osobliwego charakteru. A wszystko za sprawą mieszaniny barwników i wprawionych ruchów. Elise była piękna. Zasługiwała na wszelkie starania. I choć wcześniej byłem przeciwny temu, aby się rozebrała, to później nie widziałem w tym nic złego.

Sztuka dla sztuki.

To zajęcie wyraźnie ją nudziło, ale trzymała się dzielnie i widać było, że pozowanie wyzwoliło z niej pokłady ukrywanej w chatce rybackiej kobiecości. Być może przyczyniłem się do tego, że dziewczyna nabrała odwagi lub pewności siebie. Albo jednego i drugiego? Minuty pędziły nieznośnie szybko. Nastało deszczowe południe, a później pochmurne popołudnie… Elise coraz częściej rozprostowywała rękę, a później z bólem wypisanym na twarzy znów podpierała głowę na dłoni.

Wreszcie otarłem z czoła krople potu i odłożyłem paletę.

– Możesz tu podejść – powiedziałem z uśmiechem. Blondynka z wyraźną wdzięcznością zsunęła się z kanapy, pamiętając jednak o kurczowym trzymaniu nakrycia. Doskoczyła do sztalugi i spojrzała na mnie, a kiedy skinięciem zachęciłem ją do przeniesienia wzroku na obraz, wzniosła oczy. Przez długą chwilę wpatrywała się niemo w swój portret, drżąc i badając każdy skrawek płótna. Sięgnęła ku niemu palcami, ale prędko je odsunęła, jakby w obawie, że coś zniszczy. Dzieło przedstawiało wyjątkowo urodziwą kobietę, otoczoną brązami, czerwieniami i blaskiem wetkniętych tu i ówdzie świec.

– To ja – rzekła z bezbrzeżnym zdziwieniem.

– To ty. – Dotknąłem jej nagiego ramienia. Drgnęła i odwróciła się.

– Naprawdę cudowne. Brak mi słów. – Do jej oczu napłynęły łzy wzruszenia. – Przepraszam, że byłam taka niemiła. Wstyd mi.

Bez słów objąłem dziewczynę. Nie zwróciła uwagi na poplamioną farbami koszulę w kratę i przylgnęła do mnie. Pędzel potoczył się z cichym łoskotem po podłodze, kiedy wypuściłem go niechcący. Tym razem bliskość Elise była inna. Atmosfera w pustawym salonie zgęstniała, nagle zabrakło mi tchu. Stała tuż obok. Ciepła, rzeczywista, oddzielona od mojego ciała jedynie cienkim skrawkiem materiału.

~*~

Mój ukochany rozdział. Ten, w którym Christian maluje Elise. A jeśli liczyliście na małe co nieco, to możecie się czegoś spodziewać w kolejnym rozdziale!